Nawigacja
Piotr Niwiński: Puszczańskie "tabu" !
- Drukuj
- 02 wrz 2011
- Puszczańskie porady
- 4352 czytań
- 2 komentarze
Dobrze oceniliśmy w Redakcji tegoroczny "LAS", Zlot Kadry ZHP, który odbył się w Perkozie.
Na leśnych przestrzeniach, między drzewami, lub na polankach, tak jak harcmistrzowski obóz na "moanie", zostały rozbite i urządzone obozowiska poszczególnych zlotów. Zlot trwał tylko kilka dni, czyli obozowano parę nocy. Wcześniej odbyły się z udziałem niespodziewanie dużej liczby uczestników warsztaty pionierskie, które pozwoliły na rozwinięcie różnych urządzeń przyszłych biwaków. Co ciekawe, zainteresowanie było tak duże, że z trudem udało się sprostać oczekiwaniom i ilości uczestników. Wyraźnie dała się odczuć chęć powrotu do totemów, urządzeń pionierskich, bliskiego naturze obozowania - zdobnictwu i umiejętnościom kojarzonym z puszczaństwem. To bardzo dobra wiadomość, świadcząca o tęsknocie do lasu, biwaków i wędrówki, o "powrocie do natury" po latach fascynacji netem, grami i popularnymi technikami informatycznymi.
W tym roku duży nacisk został położony na obozowanie w pięknym, mazurskim lesie w sposób zbliżony do dłuższego przebywania pod namiotem.
Trudno jednak sobie wyobrazić, by dwu, trzy, czy czterodniowe biwaki blisko ośmiuset uczestników budowały obozowiska równoważne miesięcznemu bytowaniu w lesie. I tu pojawia się problem. Otóż komenda i kadra zlotu świadomie użyła takich określeń jak "las" wartości, puszczaństwo, czy warsztaty pionierskie. I odezwali się puryści, stojący na straży jedynie słusznych definicji puszczaństwa, pionierki i leśnego obozowania. Odezwali się, jak zwykle używając określeń nieco już zużytych w nieskończonych dyskusjach na różnych portalach i forach. Plastik, betonowe bloki (to o Perkozie, który najlepiej sprzedać, pozbyć się go!), słabe urządzenia, niepogłębione podejście do zajęć, słowem takie złazy kadry to strata czasu, bezsens i zaprzeczenie czystej obozowej idei. Zupełnie inną opinię wydali uczestnicy, anonimowo oceniając formy zlotowe na maksa!
Znamy tę argumentację - "bo skauting też jest plastikowy", a 40-tysięczne ośmiodniowe spędy z supernowoczesnym zapleczem logistycznym, to koszmar prawdziwego puszczanina. Z takich ocen przebija się totalne malkontenctwo i zupełny brak zdroworozsądkowego podejścia do puszczańskich form metodycznych w harcerstwie. Nikt dziś nie oprze pracy wychowawczej na obozie jedynie o tradycyjne kuchenki polowe, szałasy i pałatki, sienniki i konstruowane za pomocą wierteł i kołków prycze.
Nikt nie wyrzuci z obozów laptopów, smartfonów i podobnych udogodnień.
Krakowskie środowiska harcerskie, kolebka puszczaństwa w wydaniu Czarnej 13, czy kontynuatorów Wolnego Harcerstwa, które do naszego Ruchu wprowadziło woodcraft - leśną sztukę, albo leśne rzemiosła Setona, z dylematami "czystości" tej sztuki, poradziły sobie już od dawien dawna. I tak jest też i tam, gdzie nie uprawia się sztuki dla sztuki, zaś puszczaństwo jest środkiem do kształtowania postaw harcerzy, a nie celem samym w sobie. Duży, miesięczny obóz, to polski "wynalazek", skauting preferował, i nadal preferuje kilkudniowe biwaki zastępów i drużyn. Biorąc pod uwagę wartość programową i metodyczną naszego obozu, równoważną co najmniej całorocznej pracy drużyny, nie ma o czym dyskutować, co jest korzystniejsze. Pod warunkiem, że programem obozu jest wszystko, z samoobsługą bytowania włącznie. Ale właśnie taki obóz może być dla purystów leśnej sztuki kością niezgody. Jak przez miesiąc zorganizować zaplecze żywieniowo-sanitarne w zgodzie z nadal idiotycznymi w większości przepisami, z drugiej strony jak zapewnić warunki bytowania na tyle komfortowe i higieniczne, by cały obóz nie wylądował w namiocie sanitarnym z całą gamą przeziębień i przeróżnych innych dolegliwości.....żołądkowych? I nie obrazić nienaruszalnego, puszczańskiego kanonu? I chodzi też tu o oczywiste zasady poszanowania środowiska, minimalne wykorzystanie poszycia lasu, ochronę wody jeziora, oszczędność budulca, itp.
Zacznijmy może od części mieszkalnej. Przeważnie obozujemy w popularnych "dychach" - idealnym miejscu bytowania zastępu.
Te "tradycyjne" były wykonywane z płótna namiotowego, którego właściwości ograniczały w dużym stopniu wilgoć, zapewniały przyzwoitą przewiewność, słowem pasowały do środowiska. Gorzej z dużymi namiotami wojskowymi, ciemne i ciężkie, na niebezpiecznych stelażach psują harmonię obozowania.
Pojawiły się różne warianty dziesiątek, z dziwnych, ceratopodobnych tkanin. Taki namiot skrapla wilgoć jak jakieś specjalne urządzenie do zbierania wody. Rankiem, nawet na suchym podłożu obozowiska, wszystko jest wilgotne. Doświadczyliśmy tego w Perkozie na "moanie", gdzie obozowali harcmistrzowie. Cóż, szkoda że nasi puryści nie szturmują ze swą bezsporną wiedzą projektantów takiego sprzętu. Siła argumentacji proekologicznej i zwykłe doświadczenie może by położyło tamę produkcji takich bubli, w 100 procentach niezgodnych z zasadami obozowymi i niepionierskich.
"Ortodoksi" - krytycy tegorocznego zlotu w czambuł potępili łóżka zintegrowane z materacami. Dziwne, przecież to lepsza wersja stosowanej od przedwojnia kanadyjki. Już w latach trzydziestych skonstatowano, że wyrzynanie kubików żerdzi na prycze to bezsens. Większość wyrobionych obozowo środowisk prycze ograniczała dla najstarszych, doświadczonych zastępów, jako rodzaj wyróżnienia i przedmiot podziwu i zazdrości adeptów. Takie rygorystycznie wykonywane cudeńka są robione na obozach współcześnie, bez użycia gwoździ i desek, kunsztownie przeplatane linkami i fantazyjne, piętrowe i z bujanym fotelem dla zastępowego (sic !).
Postęp jest nieubłagany i jakby szlifuje tradycję.
Nie można już w łatwy sposób pozyskać słomę na sienniki, bo ta jest belowana mechanicznie. Materace "dmuchane" są niedopuszczalne ze względów zdrowotnych - całe roczniki nabawiły się przez nie początków reumatycznych dolegliwości. Wojskowe lateksy, niehigieniczne i podgumowane, co tworzy barierę dla przewiewu, odchodzą w przeszłość na rzecz nowego wzoru łóżka polowego, ze zintegrowanym materacem, przyjaznego środowisku, ale słabego konstrukcyjnie - gdzie doświadczeni obozownicy, którzy mogą wskazać, że takie łóżko nie może "padać" po trzech dniach ? Znowu dylemat - łóżka przecież są niepuszczańskie! To co w zamian? Posłania z mchu i gałęzi iglastych, przez miesiąc!?
Czy niepuszczańskie są wszelkie tkaniny kurtek, śpiworów, butów - pochodne supernowoczesnych technik? Czy aby nie należy uczyć harcerzy, wzorem idola wielu młodych ludzi Beara Gryllsa, właściwych wyborów sprawdzonego sprzętu, zamiast kontestować "plastik"? Szałas i pałatka to doraźny sposób przetrwania harcerza w sytuacji ekstremalnej, ale lepiej, by potrafił on indywidualnie dobrać sobie bezpieczny i niezawodny sprzęt, zgodny z otaczającą go puszczą.
Czego powinny uczyć biwaki zastępów i inne, małe formy obozowania kilku, lub kilkunastu osób?
Naturalna niejako, kamienna kuchnia polowa, jako źródło energii może dać fantastyczne możliwości gotowania. Taką formę obozowania warto zgłębiać i poszerzać, choćby o żeliwny kociołek do przygotowywania "prażonego" jedzonka. Ale duża kuchnia kilkudziesięcioosobowego obozu to już wyższa szkoła jazdy, wymagająca choćby umiejętności zbudowania kuchennego pieca z prawidłowym ciągiem i bezpiecznym dostępem do blach, gdy niesie się ciężkie gary. To dopiero pionierska sztuka! Czy można to zastąpić polową kuchnią gazową? Moim zdaniem można, jeśli cała kuchnia i jej oprzyrządowanie będzie czysta, schludna i bezpieczna, oraz zaprojektowana w harmonii ze środowiskiem.
Słowem, nowoczesne obozownictwo, ukierunkowane puszczańsko to dobrze pojęta wszechstronność i sztuka zawierania kompromisów z przepisami i koniecznością ograniczenia ingerencji w las do minimum.
Ale taki kompromis, ograniczając z jednej strony marnotrawstwo drewna i naruszanie ekosystemu, z drugiej strony nie powinien promować różnych dziwnych rmateriałów zastępczych. Nie powinien dopuszczać do stosowania desek i gwoździ tam, gdzie z powodzeniem leśniczy pozwoli na wykorzystanie powalonego drzewa, gdzie pełno ciekawych korzeni, a tartak odda za niewielką opłatą kubik tzw. desek "obrzynków", byle napisy na nich nie malować farbą a wypalać na gładkiej stronie obrzynka. Tego właśnie nasi adwersarze powinni uczyć, tej umiejętnej selekcji dostępnych materiałów, by nie budować w lesie konstrukcji z płyty paździerzowej, a totemy widzieć w każdym pokracznym korzeniu a nie w tłuczonej cegle, sreberkach i jakichś kawałkach odpadów. Warsztaty puszczańskie i pionierskie uczą takich wspaniałych skautowych rzemiosł jak wykonywanie lasek, naturalnych pojemników, krzesiw, czy noży, że np. o łukach nie wspomnę. Niech uczą też zdobnictwa, funkcjonalnej pionierki, różnych stojaczków, wieszaczków, lampionów, tabliczek, totemików indywidualnych. I nie obrażajmy się, że wspaniały totem - pomnik rycerza jest zbity w paru miejscach gwoździami bo nie wszystko da się zakołkować. ( Choć np tabliczki można przewiercić i powiesić, zamiast przybijać gwoździem.)
Uczmy właśnie tej harcerskiej umiejętności zobaczenia w kawałku korzenia "żywego" symbolu, zamiast biadolenia nad upadkiem leśnej sztuki w polskim harcerstwie.
Bardzo dobry instruktor, Zbigniew Czarnuch, onegdaj szczepowy Makusynów z Zielonej Góry, w ciekawym artykule z konferencji "Na tropach harcerskiej metodyki" bardzo trafnie scharakteryzował starcie przeszłości z przyszłością w harcerstwie na przestrzeni całego stulecia, jako konfrontację nowatorstwa, swobody działania i twórczej synergii, ze skostnieniem, kodyfikowaniem wszystkiego regulacjami, opacznie pojmowaną "wojskówką" i politycznym podporządkowaniem Zupełnie nietrafnie zaliczył On do tej drugiej strony puszczaństwo i obozownictwo, widząc w nich szkołę przygotowujacą do walki "przeciw" ewentualnym wrogom (co zresztą niestety się sprawdziło wielokrotnie). A przecież, puszczaństwo właśnie i leśne obozy, to w prostej linii dziedzictwo Wolnego Harcerstwa, które do naszego ruchu wprowadziło uwrażliwienie na nierówności społeczne, zręby ekologii i braterstwo w harcerskich zespołach wobec sił natury i społecznych problemów. Tego właśnie dziś niestety brak. Brak widzenia programu dla nas w otoczeniu, na naszych osiedlach, podwórkach - słowem w lokalnych wspólnotach. Brak wiedzy i umiejętności zobaczenia tego, co z pozoru jest ukryte. Piękna ludzkiego trudu, ale też i piękna natury.
Na tegorocznym Lasie bardzo fajny druh w obozie harcmistrzowskim wykonywał stojak pod drogowskaz. Podałem mu bardzo efektowny, porozwidlany i pokręcony trzymetrowy kawał zwalonego drzewa. Druh ten pieczołowicie zrobił z niego prosty, ociosany.....kołek. Dopiero gdy pokazałem mu piękno umiejętnie przyciętego korzenia z innego zwalonego drzewa, na kształt bajkowego smoka, poczuł bluesa i potem sam przyniósł następne "surowe" sękacze. Z pewnością nie była to szkoła "walki" z kimś "przeciw" czemuś! To była maleńka lekcja piękna i rozumienia natury. Ale ktoś mu musiał tę sztukę pokazać! Zwykle, na dobrym, puszczańskim - tak! tak ! puszczańskim obozie, takie totemowo-zdobnicze szaleństwo, umiejętnie wywołane, jest treścią pierwszych dni, obok budowy pionierki obozowej. Potem takie wyroby leśnej sztuki zdobią harcówki, a i domy harcerzy.
Na takim obozie można też otworzyć oczy na dzisiejszą wieś, na efekty unijnych dotacji i na brak perspektyw dla młodych ludzi w miejscu zamieszkania. Moźe znajdą się cele i wspólne projekty, jako perspektywa nadchodzących dziesięcioleci?
Taki cel przyświecał tegorocznym organizatorom Lasu.
Pozostaje tylko podziękować ortodoksyjnym wyznawcom sztuki leśnej za krytykę, brak konstruktywnych propozycji i radosne rady w stylu "pozbądźmy się Perkoza", bo to beton w sercu puszczy. Skauci brytyjscy też to powinni uczynić z Gilwell. To taki Perkoz, tyle że prawie o sto lat starszy.
Z błękitnym Niebem nad Perkozem!
Na leśnych przestrzeniach, między drzewami, lub na polankach, tak jak harcmistrzowski obóz na "moanie", zostały rozbite i urządzone obozowiska poszczególnych zlotów. Zlot trwał tylko kilka dni, czyli obozowano parę nocy. Wcześniej odbyły się z udziałem niespodziewanie dużej liczby uczestników warsztaty pionierskie, które pozwoliły na rozwinięcie różnych urządzeń przyszłych biwaków. Co ciekawe, zainteresowanie było tak duże, że z trudem udało się sprostać oczekiwaniom i ilości uczestników. Wyraźnie dała się odczuć chęć powrotu do totemów, urządzeń pionierskich, bliskiego naturze obozowania - zdobnictwu i umiejętnościom kojarzonym z puszczaństwem. To bardzo dobra wiadomość, świadcząca o tęsknocie do lasu, biwaków i wędrówki, o "powrocie do natury" po latach fascynacji netem, grami i popularnymi technikami informatycznymi.
W tym roku duży nacisk został położony na obozowanie w pięknym, mazurskim lesie w sposób zbliżony do dłuższego przebywania pod namiotem.
Trudno jednak sobie wyobrazić, by dwu, trzy, czy czterodniowe biwaki blisko ośmiuset uczestników budowały obozowiska równoważne miesięcznemu bytowaniu w lesie. I tu pojawia się problem. Otóż komenda i kadra zlotu świadomie użyła takich określeń jak "las" wartości, puszczaństwo, czy warsztaty pionierskie. I odezwali się puryści, stojący na straży jedynie słusznych definicji puszczaństwa, pionierki i leśnego obozowania. Odezwali się, jak zwykle używając określeń nieco już zużytych w nieskończonych dyskusjach na różnych portalach i forach. Plastik, betonowe bloki (to o Perkozie, który najlepiej sprzedać, pozbyć się go!), słabe urządzenia, niepogłębione podejście do zajęć, słowem takie złazy kadry to strata czasu, bezsens i zaprzeczenie czystej obozowej idei. Zupełnie inną opinię wydali uczestnicy, anonimowo oceniając formy zlotowe na maksa!
Znamy tę argumentację - "bo skauting też jest plastikowy", a 40-tysięczne ośmiodniowe spędy z supernowoczesnym zapleczem logistycznym, to koszmar prawdziwego puszczanina. Z takich ocen przebija się totalne malkontenctwo i zupełny brak zdroworozsądkowego podejścia do puszczańskich form metodycznych w harcerstwie. Nikt dziś nie oprze pracy wychowawczej na obozie jedynie o tradycyjne kuchenki polowe, szałasy i pałatki, sienniki i konstruowane za pomocą wierteł i kołków prycze.
Nikt nie wyrzuci z obozów laptopów, smartfonów i podobnych udogodnień.
Krakowskie środowiska harcerskie, kolebka puszczaństwa w wydaniu Czarnej 13, czy kontynuatorów Wolnego Harcerstwa, które do naszego Ruchu wprowadziło woodcraft - leśną sztukę, albo leśne rzemiosła Setona, z dylematami "czystości" tej sztuki, poradziły sobie już od dawien dawna. I tak jest też i tam, gdzie nie uprawia się sztuki dla sztuki, zaś puszczaństwo jest środkiem do kształtowania postaw harcerzy, a nie celem samym w sobie. Duży, miesięczny obóz, to polski "wynalazek", skauting preferował, i nadal preferuje kilkudniowe biwaki zastępów i drużyn. Biorąc pod uwagę wartość programową i metodyczną naszego obozu, równoważną co najmniej całorocznej pracy drużyny, nie ma o czym dyskutować, co jest korzystniejsze. Pod warunkiem, że programem obozu jest wszystko, z samoobsługą bytowania włącznie. Ale właśnie taki obóz może być dla purystów leśnej sztuki kością niezgody. Jak przez miesiąc zorganizować zaplecze żywieniowo-sanitarne w zgodzie z nadal idiotycznymi w większości przepisami, z drugiej strony jak zapewnić warunki bytowania na tyle komfortowe i higieniczne, by cały obóz nie wylądował w namiocie sanitarnym z całą gamą przeziębień i przeróżnych innych dolegliwości.....żołądkowych? I nie obrazić nienaruszalnego, puszczańskiego kanonu? I chodzi też tu o oczywiste zasady poszanowania środowiska, minimalne wykorzystanie poszycia lasu, ochronę wody jeziora, oszczędność budulca, itp.
Zacznijmy może od części mieszkalnej. Przeważnie obozujemy w popularnych "dychach" - idealnym miejscu bytowania zastępu.
Te "tradycyjne" były wykonywane z płótna namiotowego, którego właściwości ograniczały w dużym stopniu wilgoć, zapewniały przyzwoitą przewiewność, słowem pasowały do środowiska. Gorzej z dużymi namiotami wojskowymi, ciemne i ciężkie, na niebezpiecznych stelażach psują harmonię obozowania.
Pojawiły się różne warianty dziesiątek, z dziwnych, ceratopodobnych tkanin. Taki namiot skrapla wilgoć jak jakieś specjalne urządzenie do zbierania wody. Rankiem, nawet na suchym podłożu obozowiska, wszystko jest wilgotne. Doświadczyliśmy tego w Perkozie na "moanie", gdzie obozowali harcmistrzowie. Cóż, szkoda że nasi puryści nie szturmują ze swą bezsporną wiedzą projektantów takiego sprzętu. Siła argumentacji proekologicznej i zwykłe doświadczenie może by położyło tamę produkcji takich bubli, w 100 procentach niezgodnych z zasadami obozowymi i niepionierskich.
"Ortodoksi" - krytycy tegorocznego zlotu w czambuł potępili łóżka zintegrowane z materacami. Dziwne, przecież to lepsza wersja stosowanej od przedwojnia kanadyjki. Już w latach trzydziestych skonstatowano, że wyrzynanie kubików żerdzi na prycze to bezsens. Większość wyrobionych obozowo środowisk prycze ograniczała dla najstarszych, doświadczonych zastępów, jako rodzaj wyróżnienia i przedmiot podziwu i zazdrości adeptów. Takie rygorystycznie wykonywane cudeńka są robione na obozach współcześnie, bez użycia gwoździ i desek, kunsztownie przeplatane linkami i fantazyjne, piętrowe i z bujanym fotelem dla zastępowego (sic !).
Postęp jest nieubłagany i jakby szlifuje tradycję.
Nie można już w łatwy sposób pozyskać słomę na sienniki, bo ta jest belowana mechanicznie. Materace "dmuchane" są niedopuszczalne ze względów zdrowotnych - całe roczniki nabawiły się przez nie początków reumatycznych dolegliwości. Wojskowe lateksy, niehigieniczne i podgumowane, co tworzy barierę dla przewiewu, odchodzą w przeszłość na rzecz nowego wzoru łóżka polowego, ze zintegrowanym materacem, przyjaznego środowisku, ale słabego konstrukcyjnie - gdzie doświadczeni obozownicy, którzy mogą wskazać, że takie łóżko nie może "padać" po trzech dniach ? Znowu dylemat - łóżka przecież są niepuszczańskie! To co w zamian? Posłania z mchu i gałęzi iglastych, przez miesiąc!?
Czy niepuszczańskie są wszelkie tkaniny kurtek, śpiworów, butów - pochodne supernowoczesnych technik? Czy aby nie należy uczyć harcerzy, wzorem idola wielu młodych ludzi Beara Gryllsa, właściwych wyborów sprawdzonego sprzętu, zamiast kontestować "plastik"? Szałas i pałatka to doraźny sposób przetrwania harcerza w sytuacji ekstremalnej, ale lepiej, by potrafił on indywidualnie dobrać sobie bezpieczny i niezawodny sprzęt, zgodny z otaczającą go puszczą.
Czego powinny uczyć biwaki zastępów i inne, małe formy obozowania kilku, lub kilkunastu osób?
Naturalna niejako, kamienna kuchnia polowa, jako źródło energii może dać fantastyczne możliwości gotowania. Taką formę obozowania warto zgłębiać i poszerzać, choćby o żeliwny kociołek do przygotowywania "prażonego" jedzonka. Ale duża kuchnia kilkudziesięcioosobowego obozu to już wyższa szkoła jazdy, wymagająca choćby umiejętności zbudowania kuchennego pieca z prawidłowym ciągiem i bezpiecznym dostępem do blach, gdy niesie się ciężkie gary. To dopiero pionierska sztuka! Czy można to zastąpić polową kuchnią gazową? Moim zdaniem można, jeśli cała kuchnia i jej oprzyrządowanie będzie czysta, schludna i bezpieczna, oraz zaprojektowana w harmonii ze środowiskiem.
Słowem, nowoczesne obozownictwo, ukierunkowane puszczańsko to dobrze pojęta wszechstronność i sztuka zawierania kompromisów z przepisami i koniecznością ograniczenia ingerencji w las do minimum.
Ale taki kompromis, ograniczając z jednej strony marnotrawstwo drewna i naruszanie ekosystemu, z drugiej strony nie powinien promować różnych dziwnych rmateriałów zastępczych. Nie powinien dopuszczać do stosowania desek i gwoździ tam, gdzie z powodzeniem leśniczy pozwoli na wykorzystanie powalonego drzewa, gdzie pełno ciekawych korzeni, a tartak odda za niewielką opłatą kubik tzw. desek "obrzynków", byle napisy na nich nie malować farbą a wypalać na gładkiej stronie obrzynka. Tego właśnie nasi adwersarze powinni uczyć, tej umiejętnej selekcji dostępnych materiałów, by nie budować w lesie konstrukcji z płyty paździerzowej, a totemy widzieć w każdym pokracznym korzeniu a nie w tłuczonej cegle, sreberkach i jakichś kawałkach odpadów. Warsztaty puszczańskie i pionierskie uczą takich wspaniałych skautowych rzemiosł jak wykonywanie lasek, naturalnych pojemników, krzesiw, czy noży, że np. o łukach nie wspomnę. Niech uczą też zdobnictwa, funkcjonalnej pionierki, różnych stojaczków, wieszaczków, lampionów, tabliczek, totemików indywidualnych. I nie obrażajmy się, że wspaniały totem - pomnik rycerza jest zbity w paru miejscach gwoździami bo nie wszystko da się zakołkować. ( Choć np tabliczki można przewiercić i powiesić, zamiast przybijać gwoździem.)
Uczmy właśnie tej harcerskiej umiejętności zobaczenia w kawałku korzenia "żywego" symbolu, zamiast biadolenia nad upadkiem leśnej sztuki w polskim harcerstwie.
Bardzo dobry instruktor, Zbigniew Czarnuch, onegdaj szczepowy Makusynów z Zielonej Góry, w ciekawym artykule z konferencji "Na tropach harcerskiej metodyki" bardzo trafnie scharakteryzował starcie przeszłości z przyszłością w harcerstwie na przestrzeni całego stulecia, jako konfrontację nowatorstwa, swobody działania i twórczej synergii, ze skostnieniem, kodyfikowaniem wszystkiego regulacjami, opacznie pojmowaną "wojskówką" i politycznym podporządkowaniem Zupełnie nietrafnie zaliczył On do tej drugiej strony puszczaństwo i obozownictwo, widząc w nich szkołę przygotowujacą do walki "przeciw" ewentualnym wrogom (co zresztą niestety się sprawdziło wielokrotnie). A przecież, puszczaństwo właśnie i leśne obozy, to w prostej linii dziedzictwo Wolnego Harcerstwa, które do naszego ruchu wprowadziło uwrażliwienie na nierówności społeczne, zręby ekologii i braterstwo w harcerskich zespołach wobec sił natury i społecznych problemów. Tego właśnie dziś niestety brak. Brak widzenia programu dla nas w otoczeniu, na naszych osiedlach, podwórkach - słowem w lokalnych wspólnotach. Brak wiedzy i umiejętności zobaczenia tego, co z pozoru jest ukryte. Piękna ludzkiego trudu, ale też i piękna natury.
Na tegorocznym Lasie bardzo fajny druh w obozie harcmistrzowskim wykonywał stojak pod drogowskaz. Podałem mu bardzo efektowny, porozwidlany i pokręcony trzymetrowy kawał zwalonego drzewa. Druh ten pieczołowicie zrobił z niego prosty, ociosany.....kołek. Dopiero gdy pokazałem mu piękno umiejętnie przyciętego korzenia z innego zwalonego drzewa, na kształt bajkowego smoka, poczuł bluesa i potem sam przyniósł następne "surowe" sękacze. Z pewnością nie była to szkoła "walki" z kimś "przeciw" czemuś! To była maleńka lekcja piękna i rozumienia natury. Ale ktoś mu musiał tę sztukę pokazać! Zwykle, na dobrym, puszczańskim - tak! tak ! puszczańskim obozie, takie totemowo-zdobnicze szaleństwo, umiejętnie wywołane, jest treścią pierwszych dni, obok budowy pionierki obozowej. Potem takie wyroby leśnej sztuki zdobią harcówki, a i domy harcerzy.
Na takim obozie można też otworzyć oczy na dzisiejszą wieś, na efekty unijnych dotacji i na brak perspektyw dla młodych ludzi w miejscu zamieszkania. Moźe znajdą się cele i wspólne projekty, jako perspektywa nadchodzących dziesięcioleci?
Taki cel przyświecał tegorocznym organizatorom Lasu.
Pozostaje tylko podziękować ortodoksyjnym wyznawcom sztuki leśnej za krytykę, brak konstruktywnych propozycji i radosne rady w stylu "pozbądźmy się Perkoza", bo to beton w sercu puszczy. Skauci brytyjscy też to powinni uczynić z Gilwell. To taki Perkoz, tyle że prawie o sto lat starszy.
Z błękitnym Niebem nad Perkozem!
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
"Uderz w stół a nożyce się odezwą"
Piotrek nie wchodząc w z Tobą w polemikę, z całym szacunkiem i sympatią do ciebie, mimo wszystko uważam, że w dalszym ciągu bardzo poważnie mylisz i nie rozróżniasz obozowania harcerskiego od surowego obozownictwa puszczańskiego, które jest nawet dziś zupełnie możliwe.
Rafale, rzecz nie w tym, co ja rozróżniam ( przykre jest takie stwierdzenie wobec kogoś, kto wbrew wszystkiemu kultywował i przechowywał te formy pracy wtedy, gdy 3 pióra były zakazane , a puszczaństwo było synonimem "burżuazyjnego skautingu amerykańskich imperialistów", no i zapomniałeś chyba kto wbrew cenzurze wydawał Wyrwalskiego.) , a co nie - a w niejakim "zawłaszczeniu" terminologii puszczańskiej i w rozdzielaniu sztuki/rzemiosła leśnego i puszczaństwa od harcerskiego obozowania. Te wartości powinny być organicznie związane. Najlepiej by było, gdybyś zamiast ciągłych polemik "ad personam" napisał i zilustrował porządny tekst o "surowym obozie puszczańskim, który nawet dziś jest zupełnie mozliwy", i który może być wzorem dla harcerzy. Najlepiej już do najbliższego Haera. Ogromnie takich wzorów brakuje, a w końcu jesteś w tej dziedzinie autorytetem .