- Drukuj
- 30 cze 2012
- Wędrownicze rozmyślania
- 3526 czytań
- 0 komentarzy
Wyjazd!
Nie miałem pojęcia jak ten obóz będzie wyglądał. Byłem podekscytowany, lecz dziwnie nie odczuwałem tego jadąc. Już od przybycia na „Oźną” (miejsce obozu góra „Oźna” w Beskidzie Żywieckim) prześladowały mnie myśli: „Co to będzie?” „Czy będzie ciężko?”. Cała robota jaką mieliśmy pierwszego dnia do wykonania, poszła zaskakująco szybko, oprócz rozbijania jednego namiotu, ale to w stosunku do całej reszty było bez znaczenia. Każdy zajmował się swoją pracą i nikt się nie obijał, znów męczyły mnie myśli jak będzie po rozbiciu całego obozu, te myśli ciągnęły się przez cały pierwszy tydzień.
Tydzień pierwszy
Pierwszy tydzień był niezłą harówką, ale mogłem być dumny z tej pracy - poza pryczami. Prycze to było coś, co mogę powiedzieć nie szło najlepiej naszemu zastępowi. Podawać się? To nie jest w moim stylu i to na samym początku. Chociaż, gdy patrzyłem na zrobione prycze innych zastępów czułem się z tym źle, że nam nie wychodziło. Uznałem, że nieważne ile razy nam jeszcze nie wyjdzie, ważne żeby się nie podawać i żeby próbować być coraz lepszym. Na tym w końcu polega harcerstwo. Na pracy nad sobą. Jak skończyła się praca nad pryczami zostało jeszcze wniesienie ich do naszego namiotu. To też nie było proste. Na całe szczęście udało się! Jednak jest możliwe umieścić trzy prycze w jednym małym tipi! Było by zbyt pięknie gdyby to był koniec problemów. W końcu było by zbyt nudno. Tak nasz mądry Sławek, musiał jeszcze sobie spalić plecki. No cóż ale nie pierwszy i nie ostatni raz. Lecz palące plecy to nie jedyne ciekawe zjawisko. Robiło się coraz trudniej. Jak to się często zdarza po słońcu, przychodzi deszcz. Pogoda w końcu może się zepsuć. Harcerz jest pogodny nawet przy niepogodzie.
Tydzień drugi czyli walka z żywiołem
Tydzień drugi wbrew pozorom też nie był taki nudny. Deszcz też ma swoje plusy. Myśl przewodnia na ten tydzień: następnym razem wezmę więcej niż jedną bluzę i wiatrówkę. Przydało by się wyjaśnić skąd te wnioski, tak więc: Od samego początku musieliśmy walczyć z pogodą (błotka nie zabrakło). Lecz patrząc z dzisiejszej perspektywy nie deszcz był najgorszy. Pewnego dnia nasza oboźna obudziła nas miłą wiadomością informując, iż będziemy się bawić w ratowanie obozu przed zwianiem. Lecz patrząc na to teraz wymienianie linek, trzymanie plandeki było co najmniej NIACH. Oczywiście na wietrze się nie skończyło. Deszcz też dał nam popalić. Przez jeden namiot płynęła fajna rzeczka... W tym momencie zaczęły się schody. Nie chodzi o trudność fizyczną, lecz psychiczną. Zaczęły się lekkie spięcia wśród obozowiczów. Na szczęście trwało to krótko, bo do polepszenia się pogody.
Tydzień trzeci i Wędrówka
Jak już wspomniałem nastrój przyszedł wraz z pogodą. Zdarzały się wprawdzie kłótnie, ale te mnie już tak nie zaskakiwały. Zaczęła się normalna praca bez deszczu i innych temu podobnych. Było wiele ciekawych zajęć. Zacząłem próbę trzech piór z wielką nadzieją na sukces. Oczywiście jak to często bywa, nie zawsze udaje się za pierwszym razem. Ironia sprawiła, że zbyt szybko skończyła się moja próba, ale będę próbował do skutku. W końcu to już ustaliłem. Nie poddawać się!
Wędrówka
Moja ekscytacja sięgała granic. Wkrótce po wyruszeniu naszły mnie myśli: „Co będzie dalej?”. Maszerowałem wytrwale, lecz nigdzie po drodze nie znalazłem wody. Oczywiście nasz Sławek był na tyle bystry, by zgubić kurtkę, która mogła go ochronić przed deszczem... (może kiedyś się znajdzie, w końcu nieraz wrócę jeszcze w te okolice). Następnym ciekawym fragmentem samotnej podróży było robienie szałasu. O dziwo, wyszedł całkiem całkiem, choć przy tym miałem dużo szczęścia. Bez lagi i świeżo zwalonej przez wiatr choinki byłoby dużo gorzej. Natura widocznie była po mojej stronie. Przyszedł czas na ognisko. To była moja wielka porażka. Udało mi się przez chwilę utrzymać ogień. Tylko chwilę. Zgasł. Teraz już wiem, co zrobiłem źle. Położyłem się spać. To była, póki co, najstraszniejsza noc w moim życiu. Nie wiem czy to mój mózg wytwarzał dźwięki czy naprawdę coś chodziło i sapało, ale w końcu przezwyciężyłem strach. Uznałem, że on mi w niczym nie pomoże. A już na pewno w spokojnym przespaniu nocy i … zasnąłem. Gdy otworzyłem oczy, było mi zimno. Jak na złość podczas drogi powrotnej, mijałem zwalone brzozy, oczywiście teraz kora brzozowa nie była mi potrzebna, ale jeśli mijałbym ją przed rozpaleniem felernego ogniska... Ruszyłem dalej. Po drodze spotkałem królika. To by było coś, gdybym go złapał. Na koniec wędrówki padłem i spałem, uciekając przed słońcem, wybierając cienie drzew na miejsce na odespanie samotnej nocy. Po paru drzemkach wróciłem do obozu. W dużym skrócie tak wyglądała moja wędrówka i obóz.
Przemyślenia
Ten obóz dał mi wiele do przemyślenia. Choć spodziewałem się czego innego, to całą pewnością mogę stwierdzić, iż było warto. Zaszło wiele zmian we mnie, odkąd wyjechałem na ten harcerski wyjazd. Jakie to zmiany? Na pewno ten obóz mnie zahartował. Skłonił do przemyśleń na temat relacji międzyludzkich. Dał mi wiele wiedzy. Pokazał czym jest strach i że każdy się boi. Dał mi do zrozumienia, że wszystko ma swój cel, że ludzie są różni i każdego trzeba traktować inaczej. Przemyślałem także swoje harcerskie życie. Jego sens, trud tego co reprezentuje sobą skauting i czego ode mnie wymaga. Co będzie dalej? Będę starał się być coraz lepszy poprzez pracę nad sobą. ćwik Sławek z „Leśnych”
Social Sharing: |