Nawigacja
Janusz Sikorski: Z lipcowego obozowania relacja pierwsza....
- Drukuj
- 14 sie 2008
- Puszczańskie porady
- 5385 czytań
- 0 komentarzy
Obóz, obóz, obóz.... Nareszcie jedziemy :)
------- W tym roku - w góry. Polana na wysokości około 950 m npm. Z dala od uczęszczanych szlaków, jednak dająca nam podstawy bezpieczeństwa dzięki stojącemu w pobliżu szkolnemu schronisku młodzieżowemu. W razie czego będzie gdzie schować naszych najmłodszych. Taka nasza specyfika. Obóz szczepu, więc jadą dzieci z wszystkich pionów wiekowych, w tym nasze zuszydełka (nie wszystkie ale zawsze parę jest). Namioty dziesiątki za friko udostępniła Komenda Hufca więc jest tanio, w dodatku z akcji 1% udało się kupić śliczne nowe tipi więc... jest namiot w którym przy ogniu odbywać się będą rady obozu. Przez ostatnie kilka lat uzbieraliśmy trochę siekier i pił, a więc czegóż nam więcej potrzeba ? Jedziemy.
------- Sam początek taki sobie, telefon, że... rozsypał się silnik w autosanie, którym z reguły jeździmy...Upss, no nic kilka szybkich telefonów i mamy busa. Co prawda to największy bus jaki jest ale i tak się nie mieścimy, a ze sprzętem to w ogóle, ale nic to, do busa dopinamy przyczepę, tam lądują namioty, rower i plecaki. Dzieciaki do busa, a paru szczęściarzy łapie się na jazdę jeepem ze mną :), w drogę. Droga taka sobie, korki, niby nie daleko, bo około 100 km ale jedziemy bite 2 i pół godziny. Pod koniec zaczyna robić się ciekawie, dzieciaki obstawiają jak daleko wjedzie bus ;). Udało się, bus dojechał w zaplanowane miejsce, szybki rozładunek i ... wędrówka do schroniska. W sumie wystarczyły 2 kursy i cały sprzęt znalazł się u góry. Zaczyna padać, ale nic to, mamy na najbliższe 2 dni schronisko do dyspozycji, później przychodzi jakiś studencki obóz wędrowny więc musimy już mieć gdzie mieszkać. W schronisku jest suche drzewo i piec na węgiel, jest gdzie gotować ale... no tak oboźna wraz z chłopakami sobie tego w ogóle nie wyobrażają :) Łapią za sprzęt i po paru godzinach z kupy wyrytej gliny w zboczu góry zaczyna wyłaniać się śliczny piec. Założenie proste, zero stali, drewna i czegokolwiek innego. Tylko to co jest na miejscu. Piec jest prawie gotowy, młodsze dziewczyny biorą się za jego mycie, deszcz pomaga jak może dzięki czemu już po godzince możemy rozpiąć dach i zacząć myśleć o urządzeniu kuchni.
------- Teraz kolej na namioty. Problem w tym, że na polanie rośnie trawa, duuuża trawa. Na szczęście okazuje się, że niezawodny Pan Krzysztof, szef schroniska zostawił nam kosy :) Łapiemy za sprzęt i w przerwach pomiędzy opadami kosimy miejsca pod namioty. W międzyczasie reszta dzieciaków rusza na zwiad. Muszą skądś zdobyć zeszłoroczne siano do napakowania sienników. Jako komenda obozu zadbaliśmy oczywiście o siano wcześniej ale cóż, niech się dzieciaki wykażą :). Trafili bezbłędnie, po 3 godzinach wracają taszcząc ze sobą ślicznie napchane sienniczki, oczywiście znalazło się paru geniuszy, którzy postanowili zjechać na nich po trawie z góry ... teraz mają co suszyć i szyć. Zawsze to szansa na kolejną sprawność. No tak, z igiełki nici, starsze dziewczyny w odruchu siostrzanej pomocy szyją za nich. Jak tu planować ?
W końcu teren pod namioty wykoszony, w sumie po 4 godzinach wszystkie dziesiątki stoją ślicznie naciągnięte i czekają na mieszkańców. Mamy ze sobą 8 kanadyjek, wzięliśmy dla zuchów, reszta buduje prycze. Pierwsi marudzą starsi chłopcy, że w sumie to mogliby zbudować taką prycz... No dobra, chłopcy zuchy nie śpią na kanadyjkach, będą pomagać w pionierce wykonując prace, które są w ich zasięgu. Troszkę nam się opóźnia pionierka, mieliśmy zamówione żerdzie ale górale nie tną w deszcz więc nic z tego. Krótka rozmowa z leśniczym, wyjaśnienie czego potrzebujemy... i Jego stwierdzenie, że my to nie potrzebujemy żerdzi tylko śmieci i że nie ma kasy aby nam zapłacić za sprzątanie lasu ale możemy brać co chcemy i ile chcemy, byle przyrody nie krzywdzić. Kurcze takie zaufanie do harcerzy nie zdarza się już zbyt często.
------- Po kilku godzinach materiału na pionierkę jest już dość, zaczynamy budowę. W tym roku ambitnie, nie kupiliśmy ani jednego gwoździa, prycze budowane są bez nich, a te parę sztuk, potrzebne w kuchni pochodzi z zeszłego roku, poprostowane, będą służyć znowu jako uchwyty na sprzęt kuchenny i butelki z wodą. Sprawa wody jest prosta, w pobliżu przepływa strumień, czyściutki jak łza, pomiędzy źródłem, a naszym obozowiskiem nie ma żadnego domu, nie ma więc zagrożenia epidemiologicznego. Na tym samym strumieniu zresztą zbudowane jest ujęcie wody dla schroniska. Jednak po rozmowie z leśniczym podejmujemy decyzję o noszeniu wody ze źródła znajdującego się 100 metrów dalej, była badana i to prawdziwa woda mineralna, będzie więc zdrowotnie. Na pobliskim strumieniu zuchy budują mostek, a harcerki miejsce do mycia garów z oczyszczalnią. Ponieważ do mycia menażek używamy wyłącznie piasku i kamyczków, nie wprowadzamy do środowiska żadnej chemii, okazuje się już nazajutrz, że nie musimy czyścić w ogóle osadnika, jakieś leśne ktosie robią to za nas w nocy :) Przy budowie pionierki świetnie sprawdza się nowiutki ośnik ale w związku z tym, że praktycznie całe drewno na pionierkę jest okorowywane okazuje się niewystarczający, na szczęście niezawodny Pan Krzysztof ma w kotłowni 2 porządne ośniki :) więc praca idzie jak należy. Trzecią noc spędzamy już w namiotach na własnoręcznie wyplecionych pryczkach. Nie do końca się wszystko udało tak jak planowałem. Część ludzi poszła na łatwiznę. Założenie było proste, nie używamy gwoździ i nie wkopujemy nóg, starsi się wycwanili i zrobili nogi leżące, no dobra, na upartego działa, u młodszych... trzeba jednak nogi wkopać. Czas zacząć służby. Pierwsza Rada Obozu, okazuje się że nie ma właściwie problemów poza jednym... Część dzieci ma śpiwory za 20 zł i marznie w nocy, no cóż w górach na poziomie tysiąca metrów noce są zimne i już. Na szczęście mamy dogadane z Panem Krzysztofem koce, jest ich sporo przydzielamy po 2 każdemu. Szybkie i porządne trzepanie i już nikomu nie jest zimno. Przy okazji spod kocy zabieranych ze strychu wyłania się śliczny stary gruby aluminiowy gar. Właśnie taki jakiego szukamy już 2 lata. Krótka rozmowa z właścicielem i ... Garnek jest nasz, zamiast męczyć się w kociołku który na tyle osób jest trochę za mały mamy świetny sprzęt który jak się okazuje pasuje, dziwnym trafem ;) , idealnie do naszego pieca. Rodzi się nowy problem, obóz wędrowny przychodzi do schroniska tylko na parę dni, ale musi mieć gdzie trzymać jedzenie, potrzebujemy lodówki... Budowa ziemianki raczej nie wchodzi w grę, ten kto próbował się wkopać w ziemię w beskidzie wie dlaczego. Pozostaje jakaś sprytna konstrukcja w strumieniu. Mamy lodówkę turystyczną, w sumie działa, a po obciążeniu kamieniami nocni goście nic z niej nie wygrzebią, no chyba, że przyjdzie niedźwiedź, który krąży wokół od paru dni.
------- Rada Obozu... główne pytanie czy chcemy odwiedzin niedźwiedzia na obozie, odpowiedź jasna - raczej nie. W związku z tym wdrożony program czystości, żadnych śmieci, żadnego jedzenia. Wszystko szczelnie pochowane. Niedźwiedź sobie poszedł, 3 dni później 15 kilometrów dalej załatwił szybko i sprawnie 19 owiec...
------- W międzyczasie górale zaczęli ciąć żerdzie i pojawia się materiał, który możemy wykorzystać do postawienia naszego nowego tipi. Mam dość spania w namiocie gospodarczym. Czas by sprzętu i jedzenia zaczęła pilnować Oboźna. Przygotowujemy 14 prostych 7 metrowych żerdzi oraz właściwą ilość drewnianych kołków, które będą robiły za śledzie. Najważniejsze to porządnie wygładzić żerdzie, tak by sęki nie poprzecierały materiału tipi. Po 15 minutach tipi stoi. Mam gdzie spać... no prawie przydałoby się jakieś łóżko. Chłopcy przyciągają gdzieś z lasu starą futrynę z drzwi, po godzinie mam prawdziwe łoże komendanta, na którym podczas odpraw będzie można siedzieć. To im jednak nie wystarcza, stwierdzają, że wszyscy powinni mieć na czym siedzieć. Już dzień później w tipi pojawiają się piękne ławy zrobione z żerdzi. Jest prawie jak w domu. Niezawodna Oboźna robi palenisko puszczańskie. W tym roku obudowa ma kształt rogów... Pan Krzysztof jest pod wrażeniem tipi stwierdza, że brakuje tam tylko jednej rzeczy, coś tam sobie mruczy pod nosem schodząc w dół, wsiada do swojego land-rovera i ... po 3 godzinach przychodzi wiadomość, że mamy sobie na dole odebrać lodówkę i kabel. Pomyślał, że w takim tipi powinna stać lodówka, a w niej coś zimnego do picia. Zbaranieliśmy ale cóż rozwiązało to nasz problem ze wspólną lodówką w schronisku. Wybudowaliśmy ładną raszkę i lodówka stanęła w namiocie gospodarczym, mieszcząc nasze zapasy jedzenia. Jeszcze tylko 100 metrów kabla poprzerzucanego między drzewami i temat zakończony.
------- No tak ... trzeba ochrzcić Tipi :); zrobimy wieczorne granie. Wszyscy zaczęli po kolacji i umyciu się schodzić się do Tipi zastępami. Siadali wokół ognia i czekali. Przyszło również parę gitar, Hania, Karola, Rysiek no i ja ... ale będzie głośno i trochę ciasno. Od czego by tu zacząć ? A od naszej piosenki, przecież to wszyscy znają, potem ideały i jedne i drugie, może plastelina, a później... później jakoś same piosenki przychodziły na język. Jutro także czeka nas męczący dzień, więc trzeba iść spać, słychać tylko Czuwaj i Dobranoc... tyle zastało po odchodzących zastępach.
------- Kolejny dzień wstał, więc czekają nas nowe kolejne przygody. Słońce świeci, idziemy na wędrówkę, ale najpierw trzeba obudzić zastęp służbowy żeby zrobił śniadanie, tym zajmie się Oboźna... ja jadę do sklepu po bułki. Śniadanie zjedzone? Dobrze to niech posprzątają i się ubierają, potem zbiórki zastępów i na zwiad. Piotrek, a ty znowu w tych butach, natychmiast je zmienić. Zuchy gdzie macie coś na deszcz, to że ładna pogoda to żadne wytłumaczenie, to są góry tu wszystko się może zmienić w 5 min, widzę was tu zaraz z kurtkami. Zastęp służbowy ma wrócić o 12.00 żeby robić obiad, reszta ma tu być o 14.00 macie 5 godzić żeby poznać choć najbliższą okolicę. O coś słychać ... tak zastęp służbowy wrócił i dobrze. Teraz trzeba ugotować obiad dla naszych wędrowców na pewno będą głodni... co dzisiaj .. hmm.... może spaghetti ? Tak, to będzie dobry pomysł... tak więc zrobić sos i ugotować makaron. I jak smakował wam obiad zuszydła ? Tak, widzę to po waszych brudnych uśmiechniętych buziach ... czekam na jakieś nowinki z okolicy od zastępów a zuchy , zuchy dziś idą na jagody będzie dobry podwieczorek. Tylko mi ich nie jeść nie umytych bo to nie zdrowe. Dziewczyny od zuchów wprowadzają je w świat zasad obozowych leśnych, które między innymi mówią o tym kiedy można mieć język brudny z jagód. To zadziwiające ale skuteczne. Dzieciaki do końca obozu nie zjadają ani jednej borówki czy poziomki poza tymi, które dostają podczas podwieczorków. Bąblownica to paskudna choroba... W każdym razie zjadamy na podwieczorki sporo owoców leśnych. Zastępy prześcigają się w pomysłach, jagody ze śmietaną kupioną za parę groszy od zaprzyjaźnionego górala, koktajl z owoców leśnych no i lody z owocami leśnymi... niebo w gębie. Zuchy okazują się mistrzami świata w zbieraniu jagód i poziomek. W godzinkę mają 5 litrów...
------- Zaopatrzenie to kolejny udany punkt. Rysio na rowerze potrafi obrócić do sklepu i z powrotem w półtorej godziny ale i tak nie przebije dziewczyn, które ładnie się uśmiechając prawie zawsze łapią stopa i są po godzinie z powrotem. Zresztą w pobliskim sklepie kupujemy tylko część rzeczy, jest drogo. Mamy do dyspozycji jeepa, więc co 3 dni jadę do Biedronki i kupuję co trzeba, to tylko 20 kilometrów. Ustawiliśmy stawkę żywieniową na poziomie 12 zł. Chyba jak co roku jej nie wyrobimy. Nie da się tyle zjeść. Trudno po obozie kupimy trochę koszulek do szczepu.
------- I tak dzień po dniu żyjemy sobie w górach tocząc normalne życie ludzi lasu. Jeśli tylko pogoda pozwala dzieci ruszają zastępami na szlak szukając okazji do zrobienia czegoś dobrego. A to przeprawa przez strumień, a to ujęcie wody dla turystów. Wędrówki przerywamy pojedynczymi zajęciami programowymi. Przed obozem udało nam się kupić troszkę narzędzi do pracy z gliną, więc jeden z dni poświęcamy pracy z gliną, przez następny tydzień efekty tego dnia suszą się na piecu. Jest też praca z drewnem, rzeźbienie, strzelanie z łuków, strzelanie z wiatrówek, podchody w dzień i w nocy no i oczywiście chrzest obozowy. Tradycyjnie u nas pytamy każdego kto jeszcze nie miał chrztu czy jest pewien, że chce go przeżyć... Kurcze zawsze wszyscy chcą...
Po prawie 3 tygodniach przychodzi czas powrotu do domów. Właściwie to nikt nie chce wracać ale cóż, wszystko się kiedyś kończy. Jest deszczowo, czekamy na okazję zwinięcia sprzętu, tak by był suchy. W końcu się trafia. Obóz jest zwinięty w ciągu 3 godzin :) Tyczki z tipi ustawiamy pionowo pod dużym drzewem, poczekają na nas ... może jeszcze tej zimy rozbijemy się na polanie i spróbujemy jak się mieszka wśród śniegów w namiocie 1000 m npm.
Reasumując. Od 3 lat naszym programem obozowym jest leśne życie. Bez większych udziwnień i kombinacji. Na razie się to nam nie nudzi. Życie wciąż stawia przed nami nowe problemy i wyzwania, bywa trudno, mokro, zimno ale zawsze dajemy radę zaczynając każdy nowy dzień uśmiechem wzbudzanym przez Oboźną ryczącą na krowim rogu :). Prawie jak Bi-Pi na
rogu kudu ;). Na marginesie muszę zauważyć, że nowa instrukcja sanitarna dla obozów pod namiotami trochę źle stawia granicę dla wielkości obozów. Wydaje mi się, że ze względów pojemności ekologicznej danego terenu granica ta mogłaby spokojnie oscylować wokół liczby 35 uczestników, podobnie organizacyjnie ale cóż, jest 25.
Autor:
mieszkający czasami pod błękitnym niebem w tipi
sprytny borsuk - kiedyś
Obecnie... Wilk Ojciec (ech życie płynie...)
ps.
Najładniejszy w tipi jest widok gwiazd w otworze dymnym, do reszty można się przyzwyczaić i tyle.
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 4/2008
------- W tym roku - w góry. Polana na wysokości około 950 m npm. Z dala od uczęszczanych szlaków, jednak dająca nam podstawy bezpieczeństwa dzięki stojącemu w pobliżu szkolnemu schronisku młodzieżowemu. W razie czego będzie gdzie schować naszych najmłodszych. Taka nasza specyfika. Obóz szczepu, więc jadą dzieci z wszystkich pionów wiekowych, w tym nasze zuszydełka (nie wszystkie ale zawsze parę jest). Namioty dziesiątki za friko udostępniła Komenda Hufca więc jest tanio, w dodatku z akcji 1% udało się kupić śliczne nowe tipi więc... jest namiot w którym przy ogniu odbywać się będą rady obozu. Przez ostatnie kilka lat uzbieraliśmy trochę siekier i pił, a więc czegóż nam więcej potrzeba ? Jedziemy.
------- Sam początek taki sobie, telefon, że... rozsypał się silnik w autosanie, którym z reguły jeździmy...Upss, no nic kilka szybkich telefonów i mamy busa. Co prawda to największy bus jaki jest ale i tak się nie mieścimy, a ze sprzętem to w ogóle, ale nic to, do busa dopinamy przyczepę, tam lądują namioty, rower i plecaki. Dzieciaki do busa, a paru szczęściarzy łapie się na jazdę jeepem ze mną :), w drogę. Droga taka sobie, korki, niby nie daleko, bo około 100 km ale jedziemy bite 2 i pół godziny. Pod koniec zaczyna robić się ciekawie, dzieciaki obstawiają jak daleko wjedzie bus ;). Udało się, bus dojechał w zaplanowane miejsce, szybki rozładunek i ... wędrówka do schroniska. W sumie wystarczyły 2 kursy i cały sprzęt znalazł się u góry. Zaczyna padać, ale nic to, mamy na najbliższe 2 dni schronisko do dyspozycji, później przychodzi jakiś studencki obóz wędrowny więc musimy już mieć gdzie mieszkać. W schronisku jest suche drzewo i piec na węgiel, jest gdzie gotować ale... no tak oboźna wraz z chłopakami sobie tego w ogóle nie wyobrażają :) Łapią za sprzęt i po paru godzinach z kupy wyrytej gliny w zboczu góry zaczyna wyłaniać się śliczny piec. Założenie proste, zero stali, drewna i czegokolwiek innego. Tylko to co jest na miejscu. Piec jest prawie gotowy, młodsze dziewczyny biorą się za jego mycie, deszcz pomaga jak może dzięki czemu już po godzince możemy rozpiąć dach i zacząć myśleć o urządzeniu kuchni.
------- Teraz kolej na namioty. Problem w tym, że na polanie rośnie trawa, duuuża trawa. Na szczęście okazuje się, że niezawodny Pan Krzysztof, szef schroniska zostawił nam kosy :) Łapiemy za sprzęt i w przerwach pomiędzy opadami kosimy miejsca pod namioty. W międzyczasie reszta dzieciaków rusza na zwiad. Muszą skądś zdobyć zeszłoroczne siano do napakowania sienników. Jako komenda obozu zadbaliśmy oczywiście o siano wcześniej ale cóż, niech się dzieciaki wykażą :). Trafili bezbłędnie, po 3 godzinach wracają taszcząc ze sobą ślicznie napchane sienniczki, oczywiście znalazło się paru geniuszy, którzy postanowili zjechać na nich po trawie z góry ... teraz mają co suszyć i szyć. Zawsze to szansa na kolejną sprawność. No tak, z igiełki nici, starsze dziewczyny w odruchu siostrzanej pomocy szyją za nich. Jak tu planować ?
W końcu teren pod namioty wykoszony, w sumie po 4 godzinach wszystkie dziesiątki stoją ślicznie naciągnięte i czekają na mieszkańców. Mamy ze sobą 8 kanadyjek, wzięliśmy dla zuchów, reszta buduje prycze. Pierwsi marudzą starsi chłopcy, że w sumie to mogliby zbudować taką prycz... No dobra, chłopcy zuchy nie śpią na kanadyjkach, będą pomagać w pionierce wykonując prace, które są w ich zasięgu. Troszkę nam się opóźnia pionierka, mieliśmy zamówione żerdzie ale górale nie tną w deszcz więc nic z tego. Krótka rozmowa z leśniczym, wyjaśnienie czego potrzebujemy... i Jego stwierdzenie, że my to nie potrzebujemy żerdzi tylko śmieci i że nie ma kasy aby nam zapłacić za sprzątanie lasu ale możemy brać co chcemy i ile chcemy, byle przyrody nie krzywdzić. Kurcze takie zaufanie do harcerzy nie zdarza się już zbyt często.
------- Po kilku godzinach materiału na pionierkę jest już dość, zaczynamy budowę. W tym roku ambitnie, nie kupiliśmy ani jednego gwoździa, prycze budowane są bez nich, a te parę sztuk, potrzebne w kuchni pochodzi z zeszłego roku, poprostowane, będą służyć znowu jako uchwyty na sprzęt kuchenny i butelki z wodą. Sprawa wody jest prosta, w pobliżu przepływa strumień, czyściutki jak łza, pomiędzy źródłem, a naszym obozowiskiem nie ma żadnego domu, nie ma więc zagrożenia epidemiologicznego. Na tym samym strumieniu zresztą zbudowane jest ujęcie wody dla schroniska. Jednak po rozmowie z leśniczym podejmujemy decyzję o noszeniu wody ze źródła znajdującego się 100 metrów dalej, była badana i to prawdziwa woda mineralna, będzie więc zdrowotnie. Na pobliskim strumieniu zuchy budują mostek, a harcerki miejsce do mycia garów z oczyszczalnią. Ponieważ do mycia menażek używamy wyłącznie piasku i kamyczków, nie wprowadzamy do środowiska żadnej chemii, okazuje się już nazajutrz, że nie musimy czyścić w ogóle osadnika, jakieś leśne ktosie robią to za nas w nocy :) Przy budowie pionierki świetnie sprawdza się nowiutki ośnik ale w związku z tym, że praktycznie całe drewno na pionierkę jest okorowywane okazuje się niewystarczający, na szczęście niezawodny Pan Krzysztof ma w kotłowni 2 porządne ośniki :) więc praca idzie jak należy. Trzecią noc spędzamy już w namiotach na własnoręcznie wyplecionych pryczkach. Nie do końca się wszystko udało tak jak planowałem. Część ludzi poszła na łatwiznę. Założenie było proste, nie używamy gwoździ i nie wkopujemy nóg, starsi się wycwanili i zrobili nogi leżące, no dobra, na upartego działa, u młodszych... trzeba jednak nogi wkopać. Czas zacząć służby. Pierwsza Rada Obozu, okazuje się że nie ma właściwie problemów poza jednym... Część dzieci ma śpiwory za 20 zł i marznie w nocy, no cóż w górach na poziomie tysiąca metrów noce są zimne i już. Na szczęście mamy dogadane z Panem Krzysztofem koce, jest ich sporo przydzielamy po 2 każdemu. Szybkie i porządne trzepanie i już nikomu nie jest zimno. Przy okazji spod kocy zabieranych ze strychu wyłania się śliczny stary gruby aluminiowy gar. Właśnie taki jakiego szukamy już 2 lata. Krótka rozmowa z właścicielem i ... Garnek jest nasz, zamiast męczyć się w kociołku który na tyle osób jest trochę za mały mamy świetny sprzęt który jak się okazuje pasuje, dziwnym trafem ;) , idealnie do naszego pieca. Rodzi się nowy problem, obóz wędrowny przychodzi do schroniska tylko na parę dni, ale musi mieć gdzie trzymać jedzenie, potrzebujemy lodówki... Budowa ziemianki raczej nie wchodzi w grę, ten kto próbował się wkopać w ziemię w beskidzie wie dlaczego. Pozostaje jakaś sprytna konstrukcja w strumieniu. Mamy lodówkę turystyczną, w sumie działa, a po obciążeniu kamieniami nocni goście nic z niej nie wygrzebią, no chyba, że przyjdzie niedźwiedź, który krąży wokół od paru dni.
------- Rada Obozu... główne pytanie czy chcemy odwiedzin niedźwiedzia na obozie, odpowiedź jasna - raczej nie. W związku z tym wdrożony program czystości, żadnych śmieci, żadnego jedzenia. Wszystko szczelnie pochowane. Niedźwiedź sobie poszedł, 3 dni później 15 kilometrów dalej załatwił szybko i sprawnie 19 owiec...
------- W międzyczasie górale zaczęli ciąć żerdzie i pojawia się materiał, który możemy wykorzystać do postawienia naszego nowego tipi. Mam dość spania w namiocie gospodarczym. Czas by sprzętu i jedzenia zaczęła pilnować Oboźna. Przygotowujemy 14 prostych 7 metrowych żerdzi oraz właściwą ilość drewnianych kołków, które będą robiły za śledzie. Najważniejsze to porządnie wygładzić żerdzie, tak by sęki nie poprzecierały materiału tipi. Po 15 minutach tipi stoi. Mam gdzie spać... no prawie przydałoby się jakieś łóżko. Chłopcy przyciągają gdzieś z lasu starą futrynę z drzwi, po godzinie mam prawdziwe łoże komendanta, na którym podczas odpraw będzie można siedzieć. To im jednak nie wystarcza, stwierdzają, że wszyscy powinni mieć na czym siedzieć. Już dzień później w tipi pojawiają się piękne ławy zrobione z żerdzi. Jest prawie jak w domu. Niezawodna Oboźna robi palenisko puszczańskie. W tym roku obudowa ma kształt rogów... Pan Krzysztof jest pod wrażeniem tipi stwierdza, że brakuje tam tylko jednej rzeczy, coś tam sobie mruczy pod nosem schodząc w dół, wsiada do swojego land-rovera i ... po 3 godzinach przychodzi wiadomość, że mamy sobie na dole odebrać lodówkę i kabel. Pomyślał, że w takim tipi powinna stać lodówka, a w niej coś zimnego do picia. Zbaranieliśmy ale cóż rozwiązało to nasz problem ze wspólną lodówką w schronisku. Wybudowaliśmy ładną raszkę i lodówka stanęła w namiocie gospodarczym, mieszcząc nasze zapasy jedzenia. Jeszcze tylko 100 metrów kabla poprzerzucanego między drzewami i temat zakończony.
------- No tak ... trzeba ochrzcić Tipi :); zrobimy wieczorne granie. Wszyscy zaczęli po kolacji i umyciu się schodzić się do Tipi zastępami. Siadali wokół ognia i czekali. Przyszło również parę gitar, Hania, Karola, Rysiek no i ja ... ale będzie głośno i trochę ciasno. Od czego by tu zacząć ? A od naszej piosenki, przecież to wszyscy znają, potem ideały i jedne i drugie, może plastelina, a później... później jakoś same piosenki przychodziły na język. Jutro także czeka nas męczący dzień, więc trzeba iść spać, słychać tylko Czuwaj i Dobranoc... tyle zastało po odchodzących zastępach.
------- Kolejny dzień wstał, więc czekają nas nowe kolejne przygody. Słońce świeci, idziemy na wędrówkę, ale najpierw trzeba obudzić zastęp służbowy żeby zrobił śniadanie, tym zajmie się Oboźna... ja jadę do sklepu po bułki. Śniadanie zjedzone? Dobrze to niech posprzątają i się ubierają, potem zbiórki zastępów i na zwiad. Piotrek, a ty znowu w tych butach, natychmiast je zmienić. Zuchy gdzie macie coś na deszcz, to że ładna pogoda to żadne wytłumaczenie, to są góry tu wszystko się może zmienić w 5 min, widzę was tu zaraz z kurtkami. Zastęp służbowy ma wrócić o 12.00 żeby robić obiad, reszta ma tu być o 14.00 macie 5 godzić żeby poznać choć najbliższą okolicę. O coś słychać ... tak zastęp służbowy wrócił i dobrze. Teraz trzeba ugotować obiad dla naszych wędrowców na pewno będą głodni... co dzisiaj .. hmm.... może spaghetti ? Tak, to będzie dobry pomysł... tak więc zrobić sos i ugotować makaron. I jak smakował wam obiad zuszydła ? Tak, widzę to po waszych brudnych uśmiechniętych buziach ... czekam na jakieś nowinki z okolicy od zastępów a zuchy , zuchy dziś idą na jagody będzie dobry podwieczorek. Tylko mi ich nie jeść nie umytych bo to nie zdrowe. Dziewczyny od zuchów wprowadzają je w świat zasad obozowych leśnych, które między innymi mówią o tym kiedy można mieć język brudny z jagód. To zadziwiające ale skuteczne. Dzieciaki do końca obozu nie zjadają ani jednej borówki czy poziomki poza tymi, które dostają podczas podwieczorków. Bąblownica to paskudna choroba... W każdym razie zjadamy na podwieczorki sporo owoców leśnych. Zastępy prześcigają się w pomysłach, jagody ze śmietaną kupioną za parę groszy od zaprzyjaźnionego górala, koktajl z owoców leśnych no i lody z owocami leśnymi... niebo w gębie. Zuchy okazują się mistrzami świata w zbieraniu jagód i poziomek. W godzinkę mają 5 litrów...
------- Zaopatrzenie to kolejny udany punkt. Rysio na rowerze potrafi obrócić do sklepu i z powrotem w półtorej godziny ale i tak nie przebije dziewczyn, które ładnie się uśmiechając prawie zawsze łapią stopa i są po godzinie z powrotem. Zresztą w pobliskim sklepie kupujemy tylko część rzeczy, jest drogo. Mamy do dyspozycji jeepa, więc co 3 dni jadę do Biedronki i kupuję co trzeba, to tylko 20 kilometrów. Ustawiliśmy stawkę żywieniową na poziomie 12 zł. Chyba jak co roku jej nie wyrobimy. Nie da się tyle zjeść. Trudno po obozie kupimy trochę koszulek do szczepu.
------- I tak dzień po dniu żyjemy sobie w górach tocząc normalne życie ludzi lasu. Jeśli tylko pogoda pozwala dzieci ruszają zastępami na szlak szukając okazji do zrobienia czegoś dobrego. A to przeprawa przez strumień, a to ujęcie wody dla turystów. Wędrówki przerywamy pojedynczymi zajęciami programowymi. Przed obozem udało nam się kupić troszkę narzędzi do pracy z gliną, więc jeden z dni poświęcamy pracy z gliną, przez następny tydzień efekty tego dnia suszą się na piecu. Jest też praca z drewnem, rzeźbienie, strzelanie z łuków, strzelanie z wiatrówek, podchody w dzień i w nocy no i oczywiście chrzest obozowy. Tradycyjnie u nas pytamy każdego kto jeszcze nie miał chrztu czy jest pewien, że chce go przeżyć... Kurcze zawsze wszyscy chcą...
Po prawie 3 tygodniach przychodzi czas powrotu do domów. Właściwie to nikt nie chce wracać ale cóż, wszystko się kiedyś kończy. Jest deszczowo, czekamy na okazję zwinięcia sprzętu, tak by był suchy. W końcu się trafia. Obóz jest zwinięty w ciągu 3 godzin :) Tyczki z tipi ustawiamy pionowo pod dużym drzewem, poczekają na nas ... może jeszcze tej zimy rozbijemy się na polanie i spróbujemy jak się mieszka wśród śniegów w namiocie 1000 m npm.
Reasumując. Od 3 lat naszym programem obozowym jest leśne życie. Bez większych udziwnień i kombinacji. Na razie się to nam nie nudzi. Życie wciąż stawia przed nami nowe problemy i wyzwania, bywa trudno, mokro, zimno ale zawsze dajemy radę zaczynając każdy nowy dzień uśmiechem wzbudzanym przez Oboźną ryczącą na krowim rogu :). Prawie jak Bi-Pi na
rogu kudu ;). Na marginesie muszę zauważyć, że nowa instrukcja sanitarna dla obozów pod namiotami trochę źle stawia granicę dla wielkości obozów. Wydaje mi się, że ze względów pojemności ekologicznej danego terenu granica ta mogłaby spokojnie oscylować wokół liczby 35 uczestników, podobnie organizacyjnie ale cóż, jest 25.
Autor:
mieszkający czasami pod błękitnym niebem w tipi
sprytny borsuk - kiedyś
Obecnie... Wilk Ojciec (ech życie płynie...)
ps.
Najładniejszy w tipi jest widok gwiazd w otworze dymnym, do reszty można się przyzwyczaić i tyle.
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 4/2008
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.