Nawigacja
Artykuły » Kształcenie Mistrzów Harców » Grzegorz Skrukwa: Zawsze większość drużynowych to będą rzemieślnicy.
Grzegorz Skrukwa: Zawsze większość drużynowych to będą rzemieślnicy.
- Drukuj
- 10 lut 2009
- Kształcenie Mistrzów Harców
- 4709 czytań
- 0 komentarzy
Wyrwane z listy dyskusyjnej Czuwaj :
Niektórzy mają chyba złe skojarzenia. Program centralny czy program odgórny się kojarzy od razu z latami 70-tymi i akcjami typu "Azymut Huta Katowice", "Iskra" itp., sporządzaniem albumów na bristolu i robieniem wywiadów z "budowniczymi Polski Ludowej".
Nigdy 100%, nigdy nawet 10% drużynowych nie będzie artystami-mistrzami.
Zawsze większość drużynowych to będą rzemieślnicy. Organizacja powinna się tylko starać, by to byli dobrzy rzemieślnicy, a nie partacze. A nie przerabiać rzemieślników na artystów. Tak były zresztą pomyślane założenia Baden-Powella - skautmistrzem miał być każdy dobry obywatel, który przeczyta "Scouting for Boys".
We wszystkich okresach kiedy harcerstwo działało dobrze, rozwijało się liczebnie i było skuteczne wychowawczo, większość drużynowych to byli właśnie rzemieślnicy, którym organizacja i ruch harcerski dały dobre narzędzia pracy. Np. w latach 30-tych - jak spojrzymy na stopnie, wiek i zawód drużynowych z tego okresu - uważanego za "Złoty Wiek", to przecież większość z nich nie miała stopni instruktorskich, byli drużynowymi po próbie, ćwikami itd., wykształcenie często średnie albo i nie, wiek koło 20 lat, zawody typu "laborant chemiczny", "urzędnik pocztowy", "rzeźbiarz w fabryce mebli artystycznych", owszem - często także "nauczyciel". Ale nie wierzę by wszyscy ci ludzie mieli talent na miarę Kamińskiego czy "Zeusa" z przedwojennej Pomarańczarni. I nie wierzę też by ówczesny ZHP miał ambicję Ich na takich mistrzów przerabiać. Zwłaszcza, że przed wojną kadencje drużynowych trwały krótko - zmiany zdarzały się i co półtora roku, nawet w dobrych środowiskach, które mimo właśnie tej rotacji drużynowych były dobre!
Dlaczego tak było? Bo były poradniki z dziesiątkami gotowców, z nieśmiertelnym Wyrobkiem na czele. Bo inspirująca była rola zlotów
(centralnych, chorągwianych, miejskich). No i była bogata prasa harcerska opisująca przede wszystkim co się dzieje w drużynach (typu "U Zielonej Szesnastki na obozie", "Co słychać w Drużynie im. Sobieskiego" itd.)
Janusz, - Sikor po wielokroć powtarza, że "Zasadnicza część programu musi powstawać w drużynach. Inaczej nie będzie to program własny, dopasowany do członków tych drużyn. Harcerze będą odgrywać cudze pomysły, wymyślone gdzieś indziej i w innych warunkach. To zawsze będzie mniej wartościowe niż robienie tego co samemu się wymyśli."
Kurczę, kiedy zostałem zastępowym mając 15 lat, to ponad połowa zbiórek które przeprowadziłem była mniej lub bardziej wzorowana na tym co wyczytałem w "Vademecum zastępowego" Marka Kudasiewicza, w "Informatorze harcerskim" Wacława Wierzewskiego, oraz jeszcze w 2 czy 3 podobnych książkach. I to się sprawdzało. Jakoś nie wierzę, żeby warunki między różnymi środowiskami aż tak bardzo się różniły.
I chciałbym żeby dziś zastępowi i drużynowi sięgali przynajmniej tak często do tego rodzaju lektur.
Wiele razy organizowałem gry terenowe w oparciu o "gotowce" z książeczki Pawła Wieczorka-Kohuba "Szkoła harców".
I nie mam kompleksów z tego powodu.
W latach 80-tych i I połowie 90-tych jedną z najlepszych drużyn w Poznaniu była 37 PDH "Bractwo Kruka i Kojota". Środowisko założone przez człowieka, który był prawdziwym Mistrzem: Maciej Rydlewicz "Mokasyn", człowiek o ogromnym talencie, kreatywności, charyzmie itd. Po nim było jeszcze kilku wybitnych następców. Cała Polska mogła zapoznać się z ich propozycjami, bo organizowali co roku jesienią Wielką Grę Wojenną - Zlot Drużyn Zaprzyjaźnionych "Perkun". Impreza na 1000 osób, do 1988 nielegalna albo przynajmniej półlegalna. Pomysły podpatrzone w BKiK stosowaliśmy garściami w moim środowisku, myślę że wiele innych drużyn i szczepów robiło to samo. U nas jeszcze dodatkowo wypływał fakt, że byliśmy z BKiK blisko zaprzyjaźnieni, nawet raz mieliśmy wspólny obóz, a kilka razy obozy obok siebie. Ogromna szkoda, że dorobek tamtego BKiK nie został opisany w formie np. książki. Bo śmiało można ich porównać z Wileńską Czarną 13 Grzesiaka - tak jak książka Wasilewskiego "Pod totemem słońca" o WCT jest wzorcowym opisem dobrego obozu. To że czerpaliśmy wzory z BKiK, staraliśmy się mieć obrzędowość podobną do nich (choć nie identyczną), organizować podobne gry terenowe, w podobny sposób urządzać obóz - moim zdaniem było tylko dobre. Bo to były dobre wzory (oczywiście pewne zastrzeżenia można zawsze znaleźć).
Kiedyś w papierowym "Na Tropie" w l. 90-tych były "gotowce" - szczególnie zapadł mi w pamięć konspekt zajęć dla harcerzy starszych (wędrowników) "Światowa restauracja" o problemie głodu na świecie. W szczepie je zrealizowaliśmy 2 razy, dokładnie wg tego wzoru i wyszło świetnie. Gdybym sam od zera miał wymyślać zajęcia o globalizacji i głodzie na świecie, to jako historyk zajmujący się współczesnymi stosunkami międzynarodowymi na pewno bym mógł przygotować merytoryczny podkład bardzo dobrze, ale wątpię czy bym wpadł kiedykolwiek na tak dobry pomysł na formę jak "światowa restauracja" (gorąco polecam te zajęcia).
"Centralny program" nie musi oznaczać (nie powinien oznaczać) że wszystkie drużyny w Polsce robią to samo, ani tego by blokować ludzi którzy są naprawdę mistrzami - kreatorami (jak wspomniany wyżej "Mokasyn").
Chodzi o to, by ich dokonania były przekładane na propozycje dostępne wszystkim.
Powinny to robić zespoły GK oraz namiestnictwa w hufcach i chorągwiach - powinny zbierać i kolportować opisy udanych zbiorek, obozów, biwaków itd, i kolportować je w formie gazetek, portali internetowych itd.
Tyle że tego nie robią. Dlaczego? Bo albo są to zespoły na papierze, albo składają sie z ludzi którzy sami nie byli wcześniej drużynowymi i nie wiedzą czego drużynowy potrzebuje, albo mają złe priorytety.
Grzegorz Skrukwa
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 1/2009
Niektórzy mają chyba złe skojarzenia. Program centralny czy program odgórny się kojarzy od razu z latami 70-tymi i akcjami typu "Azymut Huta Katowice", "Iskra" itp., sporządzaniem albumów na bristolu i robieniem wywiadów z "budowniczymi Polski Ludowej".
Nigdy 100%, nigdy nawet 10% drużynowych nie będzie artystami-mistrzami.
Zawsze większość drużynowych to będą rzemieślnicy. Organizacja powinna się tylko starać, by to byli dobrzy rzemieślnicy, a nie partacze. A nie przerabiać rzemieślników na artystów. Tak były zresztą pomyślane założenia Baden-Powella - skautmistrzem miał być każdy dobry obywatel, który przeczyta "Scouting for Boys".
We wszystkich okresach kiedy harcerstwo działało dobrze, rozwijało się liczebnie i było skuteczne wychowawczo, większość drużynowych to byli właśnie rzemieślnicy, którym organizacja i ruch harcerski dały dobre narzędzia pracy. Np. w latach 30-tych - jak spojrzymy na stopnie, wiek i zawód drużynowych z tego okresu - uważanego za "Złoty Wiek", to przecież większość z nich nie miała stopni instruktorskich, byli drużynowymi po próbie, ćwikami itd., wykształcenie często średnie albo i nie, wiek koło 20 lat, zawody typu "laborant chemiczny", "urzędnik pocztowy", "rzeźbiarz w fabryce mebli artystycznych", owszem - często także "nauczyciel". Ale nie wierzę by wszyscy ci ludzie mieli talent na miarę Kamińskiego czy "Zeusa" z przedwojennej Pomarańczarni. I nie wierzę też by ówczesny ZHP miał ambicję Ich na takich mistrzów przerabiać. Zwłaszcza, że przed wojną kadencje drużynowych trwały krótko - zmiany zdarzały się i co półtora roku, nawet w dobrych środowiskach, które mimo właśnie tej rotacji drużynowych były dobre!
Dlaczego tak było? Bo były poradniki z dziesiątkami gotowców, z nieśmiertelnym Wyrobkiem na czele. Bo inspirująca była rola zlotów
(centralnych, chorągwianych, miejskich). No i była bogata prasa harcerska opisująca przede wszystkim co się dzieje w drużynach (typu "U Zielonej Szesnastki na obozie", "Co słychać w Drużynie im. Sobieskiego" itd.)
Janusz, - Sikor po wielokroć powtarza, że "Zasadnicza część programu musi powstawać w drużynach. Inaczej nie będzie to program własny, dopasowany do członków tych drużyn. Harcerze będą odgrywać cudze pomysły, wymyślone gdzieś indziej i w innych warunkach. To zawsze będzie mniej wartościowe niż robienie tego co samemu się wymyśli."
Kurczę, kiedy zostałem zastępowym mając 15 lat, to ponad połowa zbiórek które przeprowadziłem była mniej lub bardziej wzorowana na tym co wyczytałem w "Vademecum zastępowego" Marka Kudasiewicza, w "Informatorze harcerskim" Wacława Wierzewskiego, oraz jeszcze w 2 czy 3 podobnych książkach. I to się sprawdzało. Jakoś nie wierzę, żeby warunki między różnymi środowiskami aż tak bardzo się różniły.
I chciałbym żeby dziś zastępowi i drużynowi sięgali przynajmniej tak często do tego rodzaju lektur.
Wiele razy organizowałem gry terenowe w oparciu o "gotowce" z książeczki Pawła Wieczorka-Kohuba "Szkoła harców".
I nie mam kompleksów z tego powodu.
W latach 80-tych i I połowie 90-tych jedną z najlepszych drużyn w Poznaniu była 37 PDH "Bractwo Kruka i Kojota". Środowisko założone przez człowieka, który był prawdziwym Mistrzem: Maciej Rydlewicz "Mokasyn", człowiek o ogromnym talencie, kreatywności, charyzmie itd. Po nim było jeszcze kilku wybitnych następców. Cała Polska mogła zapoznać się z ich propozycjami, bo organizowali co roku jesienią Wielką Grę Wojenną - Zlot Drużyn Zaprzyjaźnionych "Perkun". Impreza na 1000 osób, do 1988 nielegalna albo przynajmniej półlegalna. Pomysły podpatrzone w BKiK stosowaliśmy garściami w moim środowisku, myślę że wiele innych drużyn i szczepów robiło to samo. U nas jeszcze dodatkowo wypływał fakt, że byliśmy z BKiK blisko zaprzyjaźnieni, nawet raz mieliśmy wspólny obóz, a kilka razy obozy obok siebie. Ogromna szkoda, że dorobek tamtego BKiK nie został opisany w formie np. książki. Bo śmiało można ich porównać z Wileńską Czarną 13 Grzesiaka - tak jak książka Wasilewskiego "Pod totemem słońca" o WCT jest wzorcowym opisem dobrego obozu. To że czerpaliśmy wzory z BKiK, staraliśmy się mieć obrzędowość podobną do nich (choć nie identyczną), organizować podobne gry terenowe, w podobny sposób urządzać obóz - moim zdaniem było tylko dobre. Bo to były dobre wzory (oczywiście pewne zastrzeżenia można zawsze znaleźć).
Kiedyś w papierowym "Na Tropie" w l. 90-tych były "gotowce" - szczególnie zapadł mi w pamięć konspekt zajęć dla harcerzy starszych (wędrowników) "Światowa restauracja" o problemie głodu na świecie. W szczepie je zrealizowaliśmy 2 razy, dokładnie wg tego wzoru i wyszło świetnie. Gdybym sam od zera miał wymyślać zajęcia o globalizacji i głodzie na świecie, to jako historyk zajmujący się współczesnymi stosunkami międzynarodowymi na pewno bym mógł przygotować merytoryczny podkład bardzo dobrze, ale wątpię czy bym wpadł kiedykolwiek na tak dobry pomysł na formę jak "światowa restauracja" (gorąco polecam te zajęcia).
"Centralny program" nie musi oznaczać (nie powinien oznaczać) że wszystkie drużyny w Polsce robią to samo, ani tego by blokować ludzi którzy są naprawdę mistrzami - kreatorami (jak wspomniany wyżej "Mokasyn").
Chodzi o to, by ich dokonania były przekładane na propozycje dostępne wszystkim.
Powinny to robić zespoły GK oraz namiestnictwa w hufcach i chorągwiach - powinny zbierać i kolportować opisy udanych zbiorek, obozów, biwaków itd, i kolportować je w formie gazetek, portali internetowych itd.
Tyle że tego nie robią. Dlaczego? Bo albo są to zespoły na papierze, albo składają sie z ludzi którzy sami nie byli wcześniej drużynowymi i nie wiedzą czego drużynowy potrzebuje, albo mają złe priorytety.
Grzegorz Skrukwa
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 1/2009
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.