Nawigacja
Agnieszka Fietkiewicz: Instruktor harcerski to nie wolontariusz?
W „Gazecie Wyborczej” ostatniego dnia ubiegłego roku ukazał się artykuł autorstwa Ewy Siedleckiej zatytułowany „Polacy hojni w kryzysie” opisujący badanie stowarzyszenia Klon/Jawor dotyczące zjawiska wspomagania finansowego różnych organizacji i stowarzyszeń oraz wolontariatu. Ponad połowa artykułu opisuje formy wspierania (datki do puszek, smsy) i ich cele (na potrzebujących, na pomoc humanitarną, na wspólnoty i ruchy religijne, na WOŚP). W drugiej części artykułu autorka skupiła się na zjawisku wolontariatu. Pozwolę sobie zacytować odpowiedni fragment: W mijającym roku 13%, czyli 3,8 mln Polaków, poświęciło czas na pracę społeczną. To oznacza zatrzymanie tendencji spadkowej, która trwa od 2005 r., kiedy to zaangażowanie w wolontariat deklarowało 23,2 proc. respondentów. Blisko 70 proc. wolontariuszy przepracowało ponad pięć godzin, co czwarty – 50 godzin i więcej. Blisko połowa wolontariuszy deklaruje, że pracuje społecznie, bo sprawia im to przyjemność i jest ciekawe. Najczęściej pracowali na rzecz WOŚP, Ochotniczej Straży Pożarnej, GOPR i WOPR oraz w „sferze edukacji i wychowania”, a więc np. na rzecz szkoły, do której chodzili oni sami lub ich dziecko, a także na rzecz organizacji religijnych i parafialnych.

Chciałabym się w niniejszym artykule skupić na tym cytacie. Co mnie w nim tak uderzyło? Dwie rzeczy: liczba godzin, którymi chwalą się badani wolontariusze i brak pewnej (pewnych) organizacji ze „sfery edukacji i wychowania”.

Sprawa pierwsza: 70% wolontariuszy przepracowało 5h, 25% - 50h i więcej. Z artykułu można wywnioskować, że jest to liczba godzin przepracowanych w ubiegłym roku. Wygląda to naprawdę pięknie, jeżeli policzy się i wyciągnie średnią tygodniowo – ¼ Polaków poświęca godzinę tygodniowo na pracę społeczną. Przez godzinę w tygodniu jedna osoba siedzi z dziećmi i pomaga w odrabianiu lekcji, inna siedzi w hospicjum, trzecia uczy seniorów obsługi Internetu, czwarta pomaga odnawiać szkołę itp.

A teraz popatrzmy na instruktorów harcerskich:
Przypadek I (drużynowy pracujący zgodnie z metodyką, z zastępem zastępowych, drużyna jest aktywna):
- zbiórki zastępu zastępowych – 1x miesiąc (1,5h) x 10 m-cy =15h
- zbiórki drużyny – 1 (1,5h) x miesiąc x 10 m-cy = 15h
- odprawy drużynowych – 1(1,5h)x miesiąc x 10 m-cy = 15h
- rajdy – 1(5h) x miesiąc x 10 m-cy = 50h
- biwaki – 4 (48h) /rok = 192h
- zimowisko 7 dniowe =168h
- obóz 26 dniowy =624h

Razem: 1079h (+ czas na przygotowanie zbiórek, rajdów, biwaków itd)

Przypadek II (drużynowy zastępodrużyny średniopracującej, bez zastępu zastępowych, średnioaktywnej):
- zbiórki drużyny – 4 (2h) x miesiąc x 10 m-cy = 80h
- odprawy drużynowych – 1(1,5h)x miesiąc x 10 m-cy = 15h
- Rada Drużyny – 4(1,5h) /rok = 6h
- rajdy – 2(5h) /rok = 10h
- biwaki – 2 (48h) /rok = 96h
- obóz 14 dniowy =336 h

Razem: 543h (+ czas na przygotowanie zbiórek, rajdów, biwaków itd)

Przypadek III (drużynowy pełniący dodatkowo funkcję skarbnika hufca)
j.w +:
- dyżur w hufcu - 4 (3h) x miesiąc x 10 m-cy = 120h
- opracowanie sprawozdań budżetowych, raportów miesięcznych, podpisywanie umów, rozliczanie dotacji, obozów, zimowisk itp – 3h /tydz x 52 tyg =156h

Taki drużynowy oprócz 1079h lub 543h ma dodatkowo 276h rocznie.

Te 50h u 25% respondentów blakną trochę przy liczbie 1079h naszych instruktorów harcerskich. Co nie znaczy, że ta ¼ Polaków robi za mało i mogłaby robić więcej. Nie chcę tu pomniejszać ich zasług, ponieważ dzięki nim inni korzystają z ich wiedzy czy umiejętności. Każdy daje tyle, ile może. Boli mnie natomiast to, że praca instruktorów harcerskich, która zajmuje im 10-20x więcej czasu jest w ogóle niedostrzegana.

Sprawa druga: żadna z organizacji harcerskich nie została wymieniona jako organizacja ze „sfery edukacji i wychowania”. Może się mylę, ale harcerstwo uczy (czyli edukuje) i wychowuje, więc powinno być wliczane w tę sferę. Jeżeli policzymy, że w ZHP mamy 100 tys. członków, w ZHR – 20 tys., w SH – 1500, w SHK „Zawisza” – 1000, to daje to 127,5 tys. zrzeszonych harcerzy i instruktorów. Można założyć, że 10% z tego to kadra (u mnie w hufcu liczącym ok. 400 osób 40 osób to kadra instruktorska, więc przyjmuję mniej więcej taką proporcję), więc 114 750 osób, to harcerze-wychowankowie (jeżeli odejmiemy pełnoletnich wędrowników, starszyznę i seniorów, to dla łatwiejszego rachunku przyjmijmy 100 000). Nie wydaje mi się, żeby była to mała liczba, nawet w skali całego kraju. A mimo to wymieniane są organizacje religijne i parafialne, a harcerstwo jest pomijane.

Dlaczego tak się dzieje? Co jest tego przyczyną?
Widzę tutaj przede wszystkim brak świadomości w społeczeństwie, że instruktor harcerski jest wolontariuszem, że pracuje społeczne na rzecz wspólnoty lokalnej wychowując i przygotowując najmłodszych jej członków do życia w społeczeństwie. Poświęca swój czas na obce mu dzieci (bo to ani własne, ani kuzyni), czasami usłyszy „Dziękuję”, a efekty swojej pracy wychowawczej zobaczy (albo i to nie) za kilka – kilkanaście lat. Staż w tej pracy w żaden sposób mu się nigdzie nie wlicza (ani do ZUSu, ani u innych pracodawców), pieniędzy z tego nie ma (bardzo często dokłada do tego interesu), od rodziców słyszy uwagi, że dziecko się przeziębiło, a od nieznajomych chamów na ulicy – gwizdy i słowa wyśmiewające go idącego w mundurze.

Drugim ważnym aspektem (nie wiem, czy nie pierwszym) jest brak tej świadomości u samej kadry instruktorskiej. Który komendant hufca czy chorągwi podpisuje ze swoją kadrą umowy wolontariackie? Większość pewnie tylko na okres HAL/HAZ (z tym się spotkałam), a ile na pracę śródroczną i prowadzenie drużyn? Znam jedną jednostkę w ramach ZHP, która z większością swoich instruktorów (szczególnie tych młodych, w wieku produkcyjnym) podpisuje taką umowę – to jest Muzeum Harcerstwa.

Dopóki my sami, instruktorzy, nie uświadomimy sobie, że nasza praca, to nic innego jak wolontariat, że to co robimy, kwalifikuje się jako podmiot ustawy o wolontariacie, dopóty nikt nie będzie nas tak traktował. Potrzebna jest ogólnopolska kampania (szeroko rozumiana) promująca hasło „Instruktor to też wolontariusz”.

Wszyscy zapewne czekają na Ustawę o harcerstwie, która ma rozwiązać wszystkie nasze problemy. Nie łudźmy się – nie będzie tak pięknie. Do ustawy potrzebne są też akty wykonawcze, czyli rozporządzenia odpowiednich ministrów (a ustawa o harcerstwie może zahaczać o kilka – Sportu i Turystyki, Edukacji, Szkolnictwa Wyższego, Pracy i Polityki Społecznej, MON, MSWiA), to możemy czekać na to dobre kilka lat. Wykorzystajmy te kilka lat na działania, które są nam dostępne, wykorzystajmy to prawo, które mamy do dyspozycji – a za te kilka lat będzie nam o wiele łatwiej korzystać z dostępnej już wtedy (miejmy nadzieję) Ustawy o harcerstwie.

pwd. Agnieszka Fietkiewicz



-------------------------------------------------
Nr HR-a: 6/2009

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

100
eks dnia stycznia 07 2010 08:07:52

Autorka pisze z pasją i żarem. Jeśli przytoczone liczby są rzetelne (a nie ma podstaw, by w nie wątpić ), to ich ogrom w niektórych zwłaszcza przypadkach jest porażający. Przecież ta największa liczba jest prawie porównywalna z roczną ilością roboczogodzin pracownika zatrudnionego na pełnym etacie w przedsiębiorstwie.

Gdyby nawet czepiać się takich detali jak zaliczenie godzin "obozowych" jako całość łącznie z zawartym w nich czasem odpoczynku, a ponadto zaokrąglić liczby w dół, to problem jest istotny. Jest to niewdzięczne działanie kosztem wypoczynku, rodziny, dokształcania i zaspokajania własnych np potrzeb kulturalnych.

Czy można liczyć, że problem zostanie kiedyś zauważony i doceniony przez władzę ustawodawczą ? Ośmielam się wątpić. Doświadczenie naszego dwudziestolecia przemian wykazuje, że jedyne co wykonała w tym czasie władza w zakresie harcerstwa, to przeniesienie politycznego konfliktu z górnych pięter władzy na harcerskie doły. Główny podział organizacji na ZHP i ZHR to według mnie celowe wbicie klina między harcerską młodzież. Moim zdaniem wprowadzanie na tym etapie rozwoju różnic światopoglądowych to zbrodnia popełniona z premedytacją na młodych organizmach zwłaszcza wsparta nieproporcjonalnym podziałem środków.

Jako "były" jestem też oburzony opisywanymi przez autorkę przypadkami chamskiej reakcji na widok ludzi w mundurkach, Nazwałbym to ogólnym dziś zezwierzęceniem ale to porównanie uwłaczałoby zwierzętom. Dawno temu, jak to się mówi "za moich czasów" widok nawet najbardziej dorosłej osoby idącej ulicą w mundurku harcerskim (jeszcze w krótkich spodenkach) był tak naturalny, że nie wywoływał żadnej reakcji.

Pozdrawiam i życzę doczekania pozytywnych przemian w tej m

103
Kurson dnia stycznia 10 2010 02:23:12

Ha! Przyznam, że mnie podbudował ten artykuł. A nawet zdziwił - bo czy to możliwe, żeby przegapiać cały polski ruch harcerski? Zastanawiam się, czy nie warto rozwinąć tematu - może społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy, że harcerstwo wychowuje, bo robimy to kiepsko? Być może większość osób traktuje nas jako rodzaj zajęć pozalekcyjnych plus ciekawa (i tania) propozycja na wakacje.

Ostatnio gdy byłem na zebraniu dla rodziców i zachwalałem przyjście do harcerstwa - że to wspaniała inwestycja na przyszłość dzieci, że to szkoła charakteru, wspaniała pomoc wychowawcza dla rodziców itd. - miałem wrażenie, że nie jestem rozumiany. W skrajnym przypadku podejrzewałbym, że rodzice nie wiedzą, że dzieci się wychowuje i, że ktoś może w tym pozytywnie pomóc.

Ktoś miał podobne wrażenie podczas rozmów z rodzicami?

10
MaciekP dnia stycznia 11 2010 13:30:15

Ze świadomością społeczną co do roli harcerstwa jest dość pogmatwanie. Jeśli pierwszego z brzegu człowieka - szczególnie dojrzałego - spytać o to, czy harcerstwo wychowuje, to odpowie, że oczywiście. Problem w tym, że najczęściej to wychowanie nie jest kojarzone z ze świadomym działaniem w kierunku kształtowania postaw. Najczęściej odbiera się je jako wychowanie "przy okazji", a nie jako cel. Wynika to z wielu źródeł, ale najważniejsze dostrzegałbym trzy:
- pośredniość oddziaływań wychowawczych - nie mówimy harcerzom, że ich wychowujemy, więc trudno, żeby jako dorośli ludzie byli tego świadomi,
- bardzo młody wiek wychowawców - w mniemaniu wielu dorosłych wychowywać może człowiek w ich wieku i z ich doświadczeniem, 20-latek (a 16-latek tym bardziej) nie jest dla nich partnerem w pracy wychowawczej,
- sami pomijamy ten aspekt w rozmowach z rodzicami - omawiając plany obozowe nie mówimy, jakie cechy charaktery chcemy w harcerzach rozwinąć, tylko opowiadamy, jak będzie fajnie.

32
PanWac dnia listopada 18 2011 19:40:28

Zastanawiam się, co było materiałem badawczym dla GW. Ankieta, deklaracje, analiza zawartych umów?

Gdyby trzymać się litery definicji wolontariatu oraz przestrzegać wszystkich zasad mu towarzyszących, to... przez większość swojej pracy w ZHP nie jesteśmy wolontariuszami. Po pierwsze, nie mamy spisanych zasad działania na rzecz organizacji w formie umowy - a nasze działania trwają długo, latami, a nie przez krótki czas (umowy wolontariackie niekiedy podpisywane były ze mną na czas HAL - ale i tu nie zawsze właściwa jednostka wypełniała taki obowiązek). A po drugie, wielu moich znajomych instruktorów (ja też) w większości przypadków nie ma zwracanych kosztów dojazdu, powrotu oraz utrzymania w miejscu wykonywania pracy wolontariackiej. Także kosztów podnoszenia kwalifikacji...
Może dlatego nie traktują nas poważnie? Smile

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.