- Drukuj
- 18 mar 2017
- O Metodzie
- 2978 czytań
- 0 komentarzy
ZA WCZEŚNIE NA STYPĘ, CZYLI JAK TO JEST Z TĄ METODĄ?
W styczniowym numerze CZUWAJ hm. Grzegorz Całek przedstawił dość apokaliptyczną wizję stanu Harcerskiego Systemu Wychowawczego („Refleksja nad naszą metodą”), stwierdzając, że „należy pozbyć się postawy bezkrytycznej, „na klęczkach” wobec naszej metody” i wzywając do wprowadzenia do niej (bliżej nieokreślonych w artykule) zmian, ponieważ metoda „nie działa”.
To ostatnie stwierdzenie, chociaż przedstawiane przez autora jako kontrowersyjne, nie jest nowością. Już od dłuższego czasu w instruktorskich dyskusjach pojawia się wątek źle funkcjonującej w niektórych drużynach i gromadach metody. Spora część instruktorów zgadza się, że nie jest różowo, i że należy coś z tym zrobić. Do tego momentu zgadzam się z autorem artykułu w 100%. Niestety, później padają pewne stwierdzenia, z którymi trudno mi się utożsamić, albo które nie są moim zdaniem dobrze w artykule uzasadnione i nie mamy danych, pozwalających na ich ocenienie.
- Metoda przestała działać
Z artykułu wynika, że metoda po 100 latach stosowania stała się nieaktualna. Czasy się zmieniły, drużynowi są młodzi i źle przygotowani, nie rozumieją metody, więc nie ma się co dziwić, że to nie wychodzi.
Pomijając to, że „nie działa” to spore i krzywdzące dla wielu środowisk uogólnienie, w tym stwierdzeniu kryje się pułapka. Skoro przestała działać, to kiedyś działała. I tutaj moje pytanie – skąd właściwie to wiemy? Skąd ta pewność, że 100, 50 czy 20 lat temu metoda harcerska sprawdzała się lepiej niż obecnie? Czy dysponujemy jakimikolwiek danymi pozwalającymi na takie porównania? Z czego wysnuwamy ten wniosek? Może problemy ze stosowaniem metody są bardziej długotrwałe niż nam się wydaje? Czy drużynowi kiedyś naprawdę rozumieli ją lepiej? A może po prostu drużyny były w lepszym stanie, więc nie trzeba było nikomu tłumaczyć metody na krowach i statkach, w środowiskach metodę lepiej się „czuło”, zastępy działały siłą rzeczy, bo drużyny były za duże żeby działać całością, itd.? Czyli to nie metoda przestała działać, bo jeżeli teraz drużyna jest w dobrym stanie to metoda też ma się dobrze? Mamy (z różnych przyczyn) słabe drużyny, a nie słabą metodę, i to nie w metodzie problem? Może gdyby 30-osobowy szczep nazwać drużyną, 10-osobowe drużyny zastępami, 15-letnich drużynowych bez stopni instruktorskich zastępowymi, a 20-letniego szczepowego-przewodnika drużynowym to nagle wszystko znowu by się ułożyło? Moim zdaniem porównujemy nieporównywalne, zbyt wiele czynników się zmieniło i nie jesteśmy w stanie ich kontrolować.
- Drużynowi nie stosują metody, bo nie pamiętają jej elementów
Mocno rozwiniętym w artykule wątkiem jest skomplikowana forma metody, konieczność zapamiętania 6 cech, 4 elementów i 3 zasad. Najbardziej obrywa się cechom („nienaturalnym i nieintuicyjnym”). Stąd postulat uproszczenia formy, dostosowania jej do „nieprofesjonalistów”, tak aby była łatwa do zapamiętania dla 16-17-latków.
Nie zgadzam się, że trzeba pamiętać wszystkie składniki metody, żeby móc ją stosować. Podobno jej forma jest tak skomplikowana, że na zajęciach z metody kształceniowcy całą swoją energię zużywają na wtłoczenie do głów kursantów nazw wszystkich jej składników i nie starcza już czasu, aby ją naprawdę zrozumieć. I tutaj znowu krzywdzące uogólnienie. Nie wiem na jakiej podstawie autor zakłada, że tak właśnie uczy się metody na kursach w całej Polsce. U nas (i przypuszczam, że nie jesteśmy odosobnionym wyjątkiem!) uczy się jej inaczej. Na naszych kursach zrozumienie jest priorytetem i nikt nie wymaga od kursantów zakuwania pustych haseł. Jak chcemy uprościć formę, nie gubiąc treści? Ja nie twierdzę, że się nie da, rozmawiajmy o tym. Trzeba przemyśleć nazewnictwo, żeby uciec wreszcie od powszechnego przeinaczania znaczenia pozytywności czy pośredniości (tutaj odsyłam do artykułu hm. Dariusza Brzuski z tego samego numeru CZUWAJ „O metodzie harcerskiej i jej coraz większym niezrozumieniu”). Ale czy to znaczy, że zmienić ma się treść czy forma jej prezentacji? Bo to są dwie zupełnie różne rzeczy. A to, że metody uczy się często hasłami i nie kładzie nacisku na jej zrozumienie to moim zdaniem duży problem kadry kształcącej, której część najwyraźniej nie jest dobrze przygotowana do prowadzenia takich zajęć i trzeba się tym zająć, ucząc naszych kształceniowców jak uczyć metody!
- Drużynowi nie stosują metody, bo są za młodzi
Czy to znaczy, że starsi drużynowi radzą sobie z tym lepiej? Taki byłby logiczny wniosek. Niestety, nie znam żadnych danych, które by to potwierdzały. Hm. Dariusz Brzuska w swoim artykule narzeka: „Niezależnie, czy sprawdzamy rozumienie metody u wędrownika, czy u instruktora ze ścieżki 35+, błędy w rozumieniu metody są takie same”. No to jak to w końcu jest z tym wiekiem? Gdyby faktycznie problem sprowadzał się do zbyt młodych drużynowych, postęp w zrozumieniu i stosowaniu metody powinien być pozytywnie skorelowany z wiekiem. Najwyraźniej tak nie jest, czyli chyba nie w tym tkwi problem! A to, że drużynowi są czasami zbyt młodzi i mentalnie nieprzygotowywani do wyzwań wychowawczych to zupełnie osobne zjawisko, z którym nie powinniśmy się godzić, dostosowując do niego metodę i upraszczając tak, żeby byli w stanie ją stosować bardzo młodzi nieinstruktorzy! Autor twierdzi, że powinniśmy mieć taką metodę, którą będzie w stanie stosować licealista. Ja uważam, że powinniśmy mieć taką metodę, która pozwali nam na realizację naszej misji, a naszym priorytetem powinno być doprowadzenie do sytuacji, w której faktycznym wyjątkiem jest sytuacja, że drużynowy nie jest instruktorem. Jak to osiągnąć? Rozmawiajmy o tym właśnie, a nie o obniżaniu naszych oczekiwań wobec drużynowych, bo to może nas doprowadzić zupełnie nie tam gdzie byśmy chcieli…
- Drużynowi nie stosują metody w całości, bo nic się wtedy złego nie dzieje
Zdaniem autora, metoda powinna być sformułowana tak, że jeżeli „nie stosuję jej w całości, to drużyna mi po prostu pada”. Brzmi dobrze, ale co w takim razie wpisać do metody, żeby była takim samograjem? Według autora obecnie można „nie pracować zastępami, nie realizować zadań zespołowych, „zapomnieć” o stopniach i drużynowemu wydaje się, że prowadzi drużynę harcerską, bo jest nawet łatwiej, lepiej fajniej…”
Po pierwsze, część przykładów przywoływanych przez autora to konkretne narzędzia z poszczególnych metodyk. To, że zadania zespołowe nie działają dobrze nie znaczy, że coś jest nie tak z metodą. Być może po prostu mamy problem z tym konkretnym narzędziem i należy je zmienić czy udoskonalić. A po drugie, czyja to wina, że drużynowemu się wydaje, że prowadzi drużynę, mimo że nie stosuje wszystkich elementów metody? Metody? Czy może przełożonych, którzy nie reagują (dzieci przychodzą to najwyraźniej sobie radzi), słabego przeszkolenia (lub braku przeszkolenia, bo być może ten drużynowy w ogóle żadnego kursu nie ukończył, bo nikt go tam nie skierował) lub braku wzorców (bo drużyna od lat jest w kryzysie, więc wyczucie metody w środowisku zanikło). Skoro celem istnienia metody jest wychowywanie to jej niestosowanie nie powoduje, że „drużyna się sypie”. Ono powoduje, że w tej drużynie nie odbywa się praca wychowawcza. A tego na pierwszy rzut oka nie musi być widać. To, że dzieciakom ktoś organizuje czas, nie znaczy, że robią razem harcerstwo. Ale drużynowy zobaczy, że „drużyna się sypie”, tylko wtedy, gdy będzie sobie zdawał sprawę, że podstawowym objawem dobrej kondycji drużyny nie jest liczebność na zbiórce. Jak chcemy to osiągnąć? Wyrzucając z metody niedziałające elementy? Nie bardzo rozumiem ten wątek i nie wierzę, że chcemy iść w tym kierunku…
- Czyli problem tkwi w drużynowych
To moja główna refleksja po przeczytaniu tego artykułu. Metoda nie działa, bo drużynowi nie pamiętają, nie rozumieją, są za młodzi, metoda ich nie motywuje. Halo, ale ci drużynowi naprawdę nie działają w próżni. Otaczają ich instruktorzy, którzy powinni ich wspierać w stosowaniu metody, kontrolować jak sobie radzą, na bieżąco pomagać i reagować, jeżeli coś jest nie tak. A czy nie mamy przypadkiem problemu z instruktorami na wyższych funkcjach? Czy wszyscy nasi szczepowi czy komendanci hufców rozumieją metodę i potrafią nadzorować jej funkcjonowanie? Oni nie są za młodzi, nieprzygotowani i niedojrzali. A jednak… Czy ci drużynowi nie są pozostawieni sami sobie? Czy to od metody musimy zaczynać? A może problem tkwi gdzie indziej?
- W dzisiejszych czasach nie jesteśmy w stanie wychowywać
Autor przywołuje badania, według których „młodzi ludzie, którzy przeszli przez harcerstwo (skauting), niczym się nie różnią, jeśli chodzi o wyznawane wartości, od swoich rówieśników”, a jednym z przejawów tego jest to, że piją alkohol. Szczerze mówiąc, pierwsze słyszę, żeby wychowywanie abstynentów było podstawowym celem ZHP, ale pomijam ten wątek. Niestety, nie mamy w artykule odniesienia do konkretnych wyników badań (autor obiecuje, że kiedy zostaną opracowane, pojawią się w CZUWAJ), więc trudno się do tego odnieść, wszystko zależy od doboru wskaźników. Ale według autora powinniśmy „przyznać się przed samym sobą, że nie jesteśmy w stanie sprostać wyobrażeniom organizacji wychowawczej, które tkwią w naszych głowach”. Musimy obniżyć oczekiwania wobec siebie i swojej pracy. W dzisiejszych czasach nie da się skutecznie wychowywać. Niestety autor nie pisze czy coś właściwie jesteśmy w stanie zrobić. Moje pytanie jest więc zasadnicze – chyba czas zamykać ten interes? No bo zaraz, jeżeli nie wychowujemy i nie jesteśmy w stanie wychowywać, to po co się męczyć? Wynikałoby z tego, że sens naszego działania przestał właśnie istnieć. Nie ma po co zmieniać metody, po prostu trzeba oficjalnie zamknąć ZHP jako organizację niespełniającą swojej misji.
Nie rozumiem tego tonu. Jeżeli te tajemnicze badania faktycznie wskazują, że zawalamy na całej linii, zastanówmy się co robimy źle i to naprawiajmy. Ale nie bardzo wiem jak mielibyśmy obniżać nasze oczekiwania wobec siebie. Będziemy wychowywać, ale tylko troszeczkę? Nie oczekując od siebie skuteczności, bo nie jesteśmy w stanie „powstrzymać negatywnego wpływu wirtualnego świata oddziałującego na młodego człowieka”? Chwila, moment. W tych trudnych czasach nasza misja jest chyba szczególnie istotna? Jak mielibyśmy sformułować tę misję wynikającą z obniżonych oczekiwań? Jaka właściwie miałaby być nasza rola w społeczeństwie?
Jeżeli naszym zdaniem jesteśmy bez szans, odpuśćmy. A jeżeli chcemy nadal kształtować młodych ludzi w duchu wartości, w które wierzymy, to zróbmy wszystko co w naszej mocy, żeby jak najlepiej wywiązywać się z tej roli. A metoda harcerska jest dla nas od lat podstawą naszej tożsamości i to ona pozwala nam tę rolę realizować. I nie, nie jest to „Dekalog dany przez Boga”, mamy prawo się jej przyglądać, zastanawiać się jak skutecznie ją opisywać i wdrażać, i jak sprawić, by była dla naszych drużynowych podstawą działania. Ale czy wywrócenie jej do góry nogami coś nam da? Czy upraszczanie jej coś nam da? Czy metoda powinna zależeć od tego jakich mamy drużynowych i z jakimi problemami boryka się ZHP, czy od tego jaki jest cel naszej działalności? Czy mamy podporządkować swoją misję słabym stronom naszej organizacji? Czy próbować rozwiązywać swoje problemy, żeby móc tę misję realizować?
Możemy oczywiście zabrać człowiekowi bez prawa jazdy samochód, żeby nie zrobił sobie ani innym krzywdy, i dać mu rower. Usiądzie i pojedzie, nie będzie potrzebował przeszkolenia, benzyny ani naszej pomocy. Tyle że zamiast stu kilometrów przejedzie dziesięć, rzuci rower w krzaki i wróci do domu. A nie taki był przecież cel tej wycieczki…
hm. Anna Cichosz
Szefowa ZKK Hufca Łódź-Polesie
Social Sharing: |