Nawigacja
Kamila Wajszczuk, Przez Syberię w pogoni za marzeniami
Hasło wyprawy wgłąb Rosji pojawiło się w grudniu minionego roku. Ani przez chwilę nie miałam wątpliwości - jadę!!! Pierwotnie mieliśmy zdobywać Ural, ostatecznie jednak skierowaliśmy się jeszcze dalej na wschód - nad Bajkał.

Część I: Jeszcze w Europie

W słoneczny lipcowy poranek wyruszyliśmy - Kamila, Mirek i Piotrek - z warszawskiego Dworca Zachodniego w stronę Kaliningradu. Pierwsze zetknięcie ze "wschodnioeuropejskim" sposobem organizacji nastąpiło jeszcze w autobusie - panowie kierowcy, Rosjanie z Łotwy, jechali pierwszy raz tą trasą i nie wiedzieli, którędy wyjechać z Warszawy. No to im pomogliśmy. Bez kolejnych przygód dotarliśmy na przejście graniczne Bezledy-Bagrationnowsk. Polski pogranicznik: "a pani Kamila też z chłopakami nad Bajkał!?". A jakże. Chwilę później rozmowa w podobnym tonie z obsługą po stronie rosyjskiej - z szeroko otwartymi z przejęcia oczami panie życzą nam dobrej podróży.



W Kaliningradzie czeka na nas Maksim (Pierwszy), kolega Mirka. Zanocujemy u niego, a następnego dnia polecimy przez Moskwę do jego rodzinnego Permu. Wieczorem idziemy obejrzeć miasto. Kaliningrad ładny nie jest - brutalnie zniszczono w nim większość tego, co pozostało po Królewcu-Königsbergu. Została tylko katedra, trochę budynków mieszkalnych, dziś w fatalnym stanie, a wokół smutne radzieckie bloki i dziwne wieżowce. Następnego dnia przechodzimy gehennę "registraciji", czyli meldowania się na pobyt czasowy. Po kilku godzinach udaje się złożyć formularze i śmigamy taksówką na lotnisko. Po drodze - w czasie tranzytu w Moskwie - czeka nas jeszcze niespodzianka. Okazuje się, że nóż Piotrka, dotąd bezpiecznie podróżujący w jego dużym plecaku, wzbudził podejrzenia milicji. Pod pozorem oddania do ekspertyzy, jako potencjalna broń biała, zostaje zarekwirowany. Nóż Mirka i mój scyzoryk na szczęście nie były podejrzane...



W Permie - jeszcze w europejskiej części Rosji - lądujemy wczesnym rankiem. Wita nas... wielka reklama Łukoilu, to ponoć najważniejsza firma w regionie. Pierwszy dzień w Permie spędzamy wśród bloków i ponownie rejestrując się, tym razem na pobyt do końca ważności naszych wiz. Wieczorem spotykamy się z przyjaciółmi Maksima, rozmawiamy o dalszej podróży, spacerujemy po mieście. Perm nie urzeka od razu, ale z czasem coraz bardziej intryguje. Przez kolejne dwa dni będziemy nad piękną rzeką Kamą, obejrzymy dziewiętnastowieczne kamienice, świątynie czterech wyznań - cerkwie, kościół katolicki, "kirchę" ewangelicką i meczet - muzeum wojskowe, galerię obrazów i dzielnicę starych drewnianych domów. Oglądamy współczesne miejskie rzeźby, radzieckie pomniki i... gigantyczne betonowe litery tworzące napis "włast'" (władza) przed budynkiem władz lokalnych.

Część II: Podróż transsyberyjska

W dalszą podróż ruszamy w siedem osób - do naszej czwórki dołączają Permiacy: Maksim (Drugi), Tatiana (Tania) i Denis. Wsiadamy w "elektriczkę", czyli pociąg w założeniu "podmiejski". Skala odległości w tym kraju jest zupełnie inna niż w Polsce, więc nie powinno nikogo dziwić, że po sześciu godzinach, docieramy "elektriczką" do Jekaterynburga. Wita nas napis na dworu: "Swierdłowsk Pasażyrskij", pozostałość po czasach ZSRR. Na dworcu obowiązkowa sesja foto przy symbolicznej granicy Europy i Azji, po czym ruszamy wykorzystać te parę chwil, jakie mamy na obejrzenie miasta. Jekaterynburg to miasto prawie półtoramilionowe. Spacerujemy główną aleją, z daleka oglądając biznesową część miasta z nowoczesnymi wieżowcami. Chwilę dłużej zatrzymujemy się przy cerkwi zbudowanej w miejscu domu, w którym w 1918 roku zamordowano rodzinę carską.



Po krótkim postoju w Jekaterynburgu, wsiadamy w regularny pociąg transsyberyjski, który zawiezie nas do Irkucka. Czeka nas dwie i pół doby w "płackartnym" wagonie. To taki rodzaj wagonu, w którym nie ma przedziałów, a każdemu przydzielone jest miejsce na swego rodzaju kuszetce. Miejsca pogrupowane są po sześć, ale i tak cały wagon żyje właściwie wspólnym życiem pod czujnym okiem "prowodników", czyli obsługi wagonu, która odpowiada za kontrolę biletów, porządek, a także sprzedaje drobne produkty żywnościowe i dba o wrzątek w ogólnodostępnym samowarze. Nasz pociąg jechał z białoruskiego Homla i Mińska, więc część pasażerów była właśnie stamtąd, niektórzy z nich jechali do samego Irkucka, żeby odwiedzić rodzinę. Rozmowy o tym, kto skąd i dokąd jedzie zaczynają się szybko, wkrótce przeradzając się w coraz to ciekawsze pogawędki o tym i owym. Rosjanie, przyzwyczajeni do długich podróży, szybko skracają dystans. Pojawia się herbata, ciastka, dla chętnych także "coś mocniejszego". Co kilka godzin pociąg zatrzymuje się na większej stacji, gdzie można wyjść, rozprostować kości, kupić coś na dworcu.



Część III: W górę!

W Irkucku jesteśmy przed północą czasu lokalnego (to strefa czasowa GMT +8). Całą noc spędzamy chodząc po mieście, żeby o poranku wsiąść do busika - na obszarze byłego ZSRR nazywanego "marszrutką" - który zawiezie nas do Doliny Tunkińskiej. W marszrutce prawie wszyscy zasypiamy, mimo wyboistej drogi i muzyki płynącej z głośnika, budzimy się dopiero po paru godzinach jazdy. Z okolic uzdrowiskowej wsi o wdzięcznej nazwie Niłowa Pustelnia wyruszymy na szlak po Tunkińskich Golcach, paśmie Sajanów, przez Przełęcz Szumak do Szumackich Źródeł - położonego w malowniczej kotlinie górskiego uzdrowiska.

Na Szumackie Źródła można dotrzeć na trzy sposoby - pieszo, konno, przy pomocy przewodników Buriatów, którzy za tę usługę każą sobie słono płacić, a także... helikopterem. Helikoptery latają z Irkucka prosto do uzdrowiska, a bilet kosztuje więcej niż przejazd pociągiem przez pół Rosji. No to wybraliśmy najtrudniejszą drogę... Pierwszy dzień wspinaczki to droga przez las pełen komarów. Nocujemy nad błotnistymi jeziorkami, a następnego dnia przedzieramy się przez kilka godzin przez zarośla i inne błotne ścieżki, aby dotrzeć do granicy lasu i tam przenocować przy malowniczym wodospadzie. Tam niestety zostawiamy dwoje członków ekspedycji, którzy obawiają się, że z powodów zdrowotnych nie dadzą rady sforsować przełęczy. Będziemy wracać tą samą drogą, więc poczekają na nas.



Kolejne dni dostarczą nam przepięknych widoków, choć nie zabraknie też lekkiego strachu. Tunkińskie Golce nie należą do najłatwiejszych gór, choć trasa nie wymaga specjalistycznego sprzętu. Trasę do Źródeł, albo do położonego w Dolinie Tunkińskiej Arszanu, pokonuje jednak w sezonie bardzo wiele osób. Większość z nich to Rosjanie, którzy nie przywiązują wielkiej wagi do sprzętu i ubioru - można spotkać osoby w trampkach, kaloszach, a nawet... klapkach i grubych skarpetkach, jak pewna pani, którą mijaliśmy na błotnistej drodze. Mój czternastoletni plecak uchodził za wyjątkowo wygodny w noszeniu i nowoczesny. Mieliśmy ogromne szczęście, jeśli chodzi o pogodę - przez większość czasu świeciło słońce, deszcz padał głównie w nocy.



Idziemy więc przez alpejskie łąki, na których można spotkać nie tylko krowy, ale i jaki. Pokonujemy skaliste, strome podejście pod Przełęcz Szumak. Przełęcz jest jednym ze świętych miejsc Buriatów, którzy zostawiają tam tradycyjne wstążki, a także monety i inne drobne przedmioty. Zostawiamy więc parę polskich monet, podziwiamy widoki, robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy w dół, w stronę Szumackich Źródeł, mijając po drodze dwa urokliwe jeziora lodowcowe. Nocleg, ponownie na granicy lasu, mamy z widokiem na oblodzony wodospad.



Znad wodospadu wędrujemy dalej stromym brzegiem rzeki Szumak, rumowiskami skalnymi i błotnistymi ścieżynkami w stronę uzdrowiska. Docieramy tam późnym popołudniem i zaczynamy zwiedzanie. Szumackie Źródła rozmieszczone są na dwóch brzegach rzeki, w malowniczej kotlinie. Samych źródełek jest ponad sto, każde oznaczone jest kamieniem bądź rzeźbą i oznaczone tak, by było wiadomo, co leczy. Jest i źródełko dla mężczyzn, i dla kobiet, i źródła leczące choroby serca, żołądka czy wątroby. W drewnianym domku znajduje się miejsce kąpieli w wodzie radonowej.



Na terenie kompleksu znajdują się też domki noclegowe, miejsca do postawienia namiotów, lądowisko dla helikoptera, sklep z piekarnią (bułka za równowartość 7 złotych...), dacan, czyli buddyjska świątynia i bania, czyli tradycyjna rosyjska łaźnia. Nasi rosyjscy przyjaciele na hasło "bania" mobilizują się szybko i udaje się załatwić wejście do niej na dwie godziny wieczorem. Wymyci, wysmagani witkami i szczęśliwi kładziemy się spać.



Kolejny dzień to dalszy ciąg zwiedzania Szumackich Źródeł i pierwsze kroki na drodze z powrotem do Niłowej Pustelni. Ponownie pokonujemy Przełęcz Szumak, mijamy nasz piękny wodospad, jeziorka i wieczorem trzeciego dnia drogi powrotnej jesteśmy już w dolinie. Nocujemy na samym środku uzdrowiskowej wsi, jaką jest "Niłowka", na wyspie na rzece. Rano idziemy zwiedzić pobliski dacan i święte miejsce, zwane Burhan Babaj, a potem - obkupić się na organizowanym tutaj co tydzień "targu mongolskim".



Część IV: Morze Syberii

Droga z Niłowki nad Bajkał zasługuje na odrębną opowieść. Wczesnym popołudniem wsiadamy do rozklekotanego, jak to w Rosji, niewielkiego autobusu. Cechy charakterystyczne: firanki w oknach i żywiołowa pani konduktorka. Wsiadamy ze swoimi tobołami, obładowani dodatkowo jedzeniem i piciem na drogę. Pani konduktorka sprzedaje bilety i organizuje przestrzeń wewnątrz autobusu, tak by wszyscy się zmieścili, w czasie jazdy zagaduje, żartuje i, widząc gitarę Maksima, kategorycznie żąda, żeby panowie coś zaśpiewali. Po drodze organizuje nam dwa dodatkowe przystanki - przy buriackim świętym miejscu i przy... zaprzyjaźnionym sklepie rybnym w Kułtuku, abyśmy mogli skosztować bajkalskiego specjału, ryby o nazwie omul.



Kolejne dwa dni spędzamy w Sludiance, miasteczku położonym nad samym Bajkałem, już bez Denisa, który stąd pociągiem jedzie do znajomych w Ułan Ude, stolicy Buriacji. Sludianka to miasteczko dość zapyziałe, choć na swój sposób ciekawe. Podróżnych wita marmurowy dworzec kolejowy, zbudowany wraz z tutejszą odnogą Kolei Transsyberyjskiej, a nad nim góruje masyw Chamar Daban, z przysparzającą Polakom dumy Górą Czerskiego. Od dworca tylko parę kroków jest na brzeg Bajkału. Jeziora nie ma sensu opisywać - trzeba je zobaczyć. A patrzeć na nie można w nieskończoność, nie bez powodu nazywane jest "morzem Syberii". Pierwszą noc spędzamy w namiotach na plaży, drugą w schronisku przy prywatnym muzeum mineralogicznym.



Zwiedzamy jeszcze muzeum krajoznawcze z nieco szalonym muzealnikiem, który opowiada także o losach zsyłanych tutaj Polaków, o Benedykcie Dybowskim i o budowniczych miejscowej wieży ciśnień. Po południu, za radą pana muzealnika, idziemy na spacer brzegiem Bajkału - między taflą jeziora a linią kolejową - w poszukiwaniu kamieni półszlachetnych i niezapomnianych widoków. Wracamy przemoczeni, bo po drodze łapie nas burza.





Epilog



To już ostatnie chwile mojego pobytu w Buriacji, muszę wracać do Polski. Kolejnego dnia wsiadam z Maksimem Pierwszym w "marszrutkę" do Irkucka. Jeszcze wieczorny spacer po mieście - po drewnianym centrum i nad Angarą, nocleg u znajomej Maksima, o czwartej rano pobudka i taksówka na lotnisko. Rosja pożegna mnie po swojemu. W Irkucku jest mgła, mój samolot nie może przylecieć, co chwila ogłaszana jest "zadierżka" (miłośnicy Wysockiego przypomną sobie zapewne piosenkę "Moskwa-Odessa"), po siedmiu godzinach koczowania na lotnisku wreszcie odlatujemy i w ostatniej chwili zdążam na przesiadkę w Petersburgu. Po osiemnastu godzinach od pobudki jestem w domu, jest godzina piąta po południu... Zmęczona i niezmiernie szczęśliwa.



Postscriptum: Jeśli wybierasz się na podobną wyprawę... kilka wskazówek praktycznych

Przekraczając wschodnią granicę Polski przygotuj się na to, że niewiele rzeczy wydarzy się dokładnie zgodnie z planem - przyjmuj to z dystansem, tak jak robią to miejscowi. Zgodnie z planem natomiast jeżdżą pociągi i tego Rosjanom możemy pozazdrościć.
Podobnie jak w przypadku podróży w inne części świata, bilety lotnicze warto kupić wcześniej. Dużo tańsze niż bilety z polskich lotnisk są bilety wewnątrzrosyjskie.
Przejazd koleją transsyberyjską to ciekawe przeżycie, ale trochę przereklamowane, po paru dobach w pociągu można mieć dość. Jeśli znajdziecie dość tanie bilety lotnicze, to polecam tę formę transportu przynajmniej w jedną stronę.
Znajomość rosyjskiego zdecydowanie ułatwia życie, a jeszcze bardziej - podróżowanie wspólnie z Rosjanami. Im jest dużo łatwiej coś załatwić, wynegocjować niższą cenę.
W Sajanach nie ma szlaków turystycznych w naszym rozumieniu, na naszej trasie pojawił się jeden tylko drogowskaz. Podstawową sprawą jest kontakt z innymi turystami - podpowiedzą, doradzą, przekażą informacje. Mapy warto znaleźć w internecie, trudno kupić dobre mapy na miejscu.
W górach nie ma też zasięgu komórkowego. Z komórkami wiąże się jeszcze jedna sprawa - może się zdarzyć, że przez przynajmniej kilka dni nie będzie gdzie naładować baterii. Przygotujcie się na brak kontaktu ze światem i na to, że zegarek warto mieć taki tradycyjny, na rękę.

phm. Kamila Wajszczuk

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.