- Drukuj
- 12 lut 2015
- Harcerski System Kształcenia
- 3250 czytań
- 0 komentarzy
Wolnych myśli kilka o klockach LEGO, szkole za lasem, obozie nad Wigrami, drewienkach na rzemieniu i kierunku wędrówki pod błękitnym niebem
– w wartkich zbitkach słów.
W ostatnim czasie spontanicznie, jednak niezwykle często, nawet w luźnych rozmowach z przyjaciółmi (nie tylko instruktorami), przewijają się tematy dotyczące kierunku, w którym zmierza nasz ruch. Konteksty bywają bardzo różne, od wizerunku widzianego oczami rodzica, atrakcyjności programu – a właściwie jego konkurencyjności na tle innych organizacji, klubów, kółek; alternatywy spędzania wolnego czasu, jaką stawia Internet, aż po zarządzanie w strukturze organizacyjnej, zarówno na poziomie regionalnym jak i lokalnym. Wszystkie te rozmowy, zwykle nieuchronnie zmierzają w jednym kierunku, mianowicie w kierunku pracy z kadrą, czyli harcerstwa ludzi dorosłych.
No właśnie - co robią ludzie dorośli w naszym ruchu?
Na wielu kursach i formach warsztatowych, prowadząc zajęcia, staram się wywołać kontrowersyjne, choć zawsze konstruktywne dyskusje. Celem tychże dyskusji nie jest podkreślanie marazmu czy użalanie się nad tym, jak jest niedobrze w środowiskach, jaka to wielka „patologia” wkrada się w poprzez rutynę i brak pomysłów. Celem nie jest również opisywanie, jak to jest bezskutecznie przebijać się przez „betonowe” czaszki. Wręcz przeciwnie – celem jest pobudzenie do myślenia, do wypracowywania świadomości instruktorskiej, do zrozumienia, że Ruch to My, Ja, Ty, On czy Ona. A skoro Ruch to My, to kto ma wziąć za niego odpowiedzialność ?
Skupiam się wówczas na pozytywnej energii, zapale i motywacji z jaką przyjeżdżają kursanci, bo większość z nich wcale nie pojawia się na kursie po nowe formy czy instrumenty. Przyjeżdżają „naładować baterie”, wymienić doświadczenia i uzyskać odpowiedzi na pytania, których nie potrafiło im dać ich własne środowisko.
Często ci młodzi ludzie nie wiedzą, że odpowiedź jest bliżej niż myślą, że jest ona zaklęta w metodzie harcerskiej. Ale skąd mają wiedzieć, skoro cechy metody powtarzane jak mantra i odmieniane przez przypadki znają często doskonale ale tylko z teorii, bo w praktyce już nikt im tego nie pokazał i nie dał dotknąć...
Ale dlaczego właśnie o tym wspominam? Odpowiedź jest dość zaskakująca: ze strachu…
Spróbuje Wam to wyjaśnić na dość prostym przykładzie:
W pewnym Hufcu pewien harcmistrz był szczepowym, a podharcmistrz drużynowym, przybocznym zaś przewodnik. Kurs drużynowych, całoroczny odbywał się latem, jesienią, wiosną i zimą, był jednolity z instruktorską próbą, wszystkie zadania w działaniu, „na głębokiej wodzie”, ale pod czujnym okiem swojego mentora - nie coacha, który był jednocześnie przełożonym, opiekunem, osobistym przykładem... ale i przyjacielem. Treści kursu przewodnikowskiego, a właściwie drużynowych, zamknięte były nie w 52 godzinach, a w ponad 200, praktycznej pracy na obozie, zimowisku, podczas „pisania dotacji”, czy prowadzenia ogólnopolskiej Akcji. Powiecie niemożliwe?
Wspólnie działające elementy systemu pracy z kadrą czyli:
-
PRÓBA (ścieżka rozwoju)
-
KURS (uzupełnienie wiedzy, umiejętności, odnowienie motywacji)
-
SŁUŻBA (prawdziwa, głęboka motywacja)
-
DRUŻYNOWY (opiekun, mentor)
Utopia?
A czy utopią były legendarne Kursy Wigierskie? Tak samo jak praktyczne kształcenie zastosowane przez Bi-Pi czy wielkie osiągnięcia harcerstwa przedwojennego?
„Dziś niemożliwe - bo nieprzygotowana kadra, bo wędrownicy wyjeżdżają na studia, bo jeden drużynowy ma dziesięciu probantów, bo kurs przewodnikowski w innym środowisku daje więcej, bo standardy…”
„Niemożliwe” - to stwierdzenie, tak samo często słyszę, na kursach, gdy wspominamy o pracy zastępu zastępowych, działającego ciągu metodycznego, redukcji struktury organizacyjnej do minimum, efektywnej pracy z prawem harcerskim i w końcu przy temacie skupienia się na drużynowym. Nie tylko w strategii, na papierze, ale w rzeczywisty i odczuwalny, dla tych ostatnich, sposób.
Strach, o którym wspominałem na początku, jest skutkiem obserwowanych ruchów i nacisku na sfery, które w żaden sposób nie łączą się z wychowaniem młodego człowieka, a tym bardziej nie mają wiele wspólnego z rolą harcerskiego wychowawcy. Jakby cel nadrzędny, coraz to bardziej „rozmieniał się na drobne” i ginął we mgle. A w jego miejsce wchodziły elementy bardziej kolorowego „opakowania”, które z wielkim entuzjazmem, przyjmowane są przez ludzi, nie rozumiejących do końca idei służby prowadzącej do realizacji misji ZHP.
System stopni instruktorskich i standardy kursów nie uzupełniają się wzajemnie, zbyt często brakuje elementu spajającego. I chociaż w przypadku silnych środowisk, w których działa wielu dobrych instruktorów nie będziemy jeszcze dostrzegali problemów jakie z sobą niosą braki i niedostatki naszego systemu pracy z kadrą, to już po „zejściu” do zacisznych miasteczek i wsi, okaże się, że praktyka w znacznym stopniu odbiegają od zakładanego scenariusza.
Przez dłuższy czas, powtarzając wkoło: dość z kolorowymi karteczkami, rzutnikami i flipchartem na kursach - wyjdźmy do lasu, zamiast zajęć - róbmy zbiórki, zamiast harmonogramów - gry kształceniowe, a standardy? Standardy niech będą tylko wskazówką, wykładnią. Programy kursów niech układają się same, w odpowiedzi na potrzeby środowiska. Poszukiwałem dróg i w końcu trafiłem na Woodbadge i poznałem ludzi, którzy zmęczeni, tak jak ja, szukaniem docierali do podobnych wniosków
Z czasem zacząłem rozumieć, że większy problem od dopasowania treści do grupy, stanowi sam kurs jako forma, a równie wielkim, a może i jeszcze większym problemem, są konsekwencje kursu, czyli powrót kursanta do swojego środowiska, gdzie czeka Go zderzenie z rzeczywistością (przyzwyczajeniem, tradycją...)
Organizacja nie ma wypracowanych żadnych metod wdrożeniowych, co oznacza, że ów naładowany wiedzą i energią człowiek, pozostaje sam na „polu chwały”, gdzie po ciężkiej batalii z „niereformowalnym systemem” prawie nieuchronnie zdemotywuje się i wszystko, „wróci do normy” ewentualnie proces kształcenia przerwany zakończeniem kursu nie przyniesie spodziewanych efektów, gdyż zostaną one zniwelowane przez „tradycje i obyczajowość” środowiska. Bo przecież „tak było zawsze”, „u nas jest inaczej” „my robimy tak i też jest dobrze”. Wydaje mi się, że i tu lekarstwem byłby powrót do metody... tylko jak to zrobić?
Może po prostu, zamiast fenomenalnych, ogólnopolskich działań wizerunkowych, doskonałych szkoleń interpersonalnych, PR-owych, oraz z zarządzania zasobami, które z pewnością jeszcze będą miały okazję stanąć na drodze kariery zawodowej naszego instruktora, gdy trafi już do szanujących się korporacji czy firm o odpowiedniej kulturze organizacyjnej. Zamiast marnować energię na dyskusje, o zmianach filarów, może spróbowalibyśmy zacząć od początku ?
Z dna pudełka, z różnokolorowymi klockami, wyjąć instrukcje obsługi – która leży tam już ze sto lat - i zacząć budować, a efekt może być zaskakujący. Otrzymamy atrakcyjną przygodę, która sama napędza ilość przez jakość, jakość jak sami wiecie, sama się reklamuje, a to wszystko co najważniejsze. Właśnie w ten sposób, spełni się cel wychowawczy, którego tak często nie dostrzegam w działaniach harcerskich środowisk.
Może zwariowałem, a może jednak w tej wizji nie pozostaję sam.
hm Piotr Kalewski
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Nr HR-a: I/2015 Numer Specjalny - Kształcenie
Social Sharing: |