- Drukuj
- 11 kwi 2022
- O Ruchu Harcerskim
- 1693 czytań
- 0 komentarzy
ZASTĘP GRANICA - Nieuporządkowane i niepoukładane
Działanie, służba, relacje i łzy, które też okazały się potrzebne!
=============================
Chciałbym się podzielić kilkoma zdaniami o przeżyciach z Przemyśla i Medyki. Być może kogoś zmotywuje to do pomocy, albo po prostu przybliży sytuację na granicy polsko-ukraińskiej.
Przez cztery noce było mi dane, jako członkowi 5. zmiany Zastęp Granica, brać udział w wolontariacie na dworcu głównym w Przemyślu oraz w pobliżu przejścia granicznego w Medyce. Już po kilku godzinach pierwszej zmiany doszło do mnie, że nie mógłbym być w tym czasie w innym miejscu. Ciężko opisać to wszystko, ale pomoc wolontariuszy jest niezbędna. Od kierowania uchodźców na najbardziej odpowiadające im pociągi i autobusy, przez podawanie ciepłych posiłków i napojów, aż po zwykłe, kilkuminutowe rozmowy, które bardzo potrzebne są ludziom, którzy musieli zostawić wszystko i uciekać ze swojego kraju.
Chyba nigdy nie zapomnę kobiety, która płacząc powtarza w kółko "duże djakuju" widząc swoje dziecko, które w końcu dostało od nas ciepłą herbatę. Ciężko będzie nie pamiętać mężczyzny, którego syn zginął w Ukrainie, a teraz on również jedzie walczyć. Ze łzami w oczach, bo jest przekonany, że nie wróci.
Takich historii dziennie dziesiątki, setki - dopiero będąc na miejscu dociera do człowieka, że to naprawdę się dzieje i jak bardzo tragiczna jest ta wojna.
Z drugiej strony wolontariusze - harcerze, których znam zaledwie kilka dni, a czuję jakby to było co najmniej kilka lat. Strażacy, policjanci, WOTowcy, członkowie straży granicznej - oni wszyscy wykonują swoją pracę na zmianach trwających często 12 albo 16 godzin. Są również wolontariusze zza granicy: Włosi, Amerykanie, Anglicy, Łotysze, Francuzi, Szkoci i pewnie jeszcze obywatele kilkunastu innych państw.
Na koniec krótka opinia: w tym momencie to jest czas próby i dla ZHP i w ogóle dla wszystkich NGOsów. Mam wrażenie, że być może to pierwszy raz od bardzo dawna, kiedy bez wsparcia harcerzy i innych wolontariuszy nie ma możliwości pomocy wszystkim, którzy jej potrzebują.
#ZastepGranica #ZmianaV, Hubert Głuch
PS: W przeciągu dwóch tygodni mój reportaż z tej akcji powinien ukazać się w Studencki Projekt Dziennikarski Ukraina 2022.
Nocna zmiana na granicy
W pobliżu przejścia spędziłem cztery dni. A może raczej - cztery noce. Jako członek “Zastępu Granica” udzielałem pomocy uchodźcom. Przez ten okres zdążyłem napatrzeć się na ludzkie dramaty, prawdziwych herosów i niesamowite wręcz zaangażowanie wolontariuszy i służb. Opis sytuacji na granicy oraz wspomnienia członków “Zastępu Granica”, jak i moje własne, znajdziecie poniżej.
ZASTĘP GRANICA
Czym jest wspomniany “Zastęp Granica”? Na Facebookowej stronie projektu możemy przeczytać, że to “projekt specjalnościowy skierowany do wędrowników, starszyzny i instruktorów ZHP mający na celu w pierwszej fazie wsparcie hufców działających na granicy z Ukrainą.”
W praktyce harcerze zajmują się zabezpieczeniem przejścia w Medyce i udzielaniem pomocy uchodźcom, którzy ją przekraczają oraz wspieraniem służb na dworcu głównym w Przemyślu.
O wyjeździe na pierwszą zmianę opowiedział mi Piotr “Yankes” Mikołajczuk.
“Dostałem telefon w niedzielę, jak wracałem samochodem. Zapytali mnie czy ja bym pojechał ogarnąć pierwszą zmianę. Pierwszą, czyli najgorszą. Moja odpowiedź była po trzydziestu dziewięciu sekundach rozmowy. Gdzie powiedziałem: tak jadę, podejmuję wyzwanie.”
Do projektu dołączyć mogą więc wszyscy członkowie ZHP, którzy skończyli 16 lat. Warto zaznaczyć, że wolontariusze, aby móc wesprzeć ludność z Ukrainy, często muszą rezygnować z zajęć w szkołach i na uczelniach lub brać urlopy w pracy. Do Przemyśla dojeżdżają na swój koszt. Większość z nich twierdzi jednak, że w obliczu tak wielkiej ludzkiej tragedii nie mogli postąpić inaczej.
Karolina Wyleżoł opowiada: ?
“Ja podjęłam się służby na granicy przede wszystkim dlatego, że wydaje mi się, że ta moja przygoda w ZHP-ie jest właśnie po to, żeby służyć ludziom. Gdy dowiedziałam się, że jest szansa pomóc w takim najgorszym okresie życia, dla tych ludzi, czyli znalezienie się w zupełnie obcym kraju w bardzo niesprzyjających warunkach, bo w obliczu wojny. Wydawało mi się, po prostu tak wewnętrznie czuję, że pomoc właśnie w tych warunkach, najgorszych, jest takim moim przeznaczeniem. Czy to w organizacji, czy po prostu jakoś tak życiowo. Czuję, że to jest właśnie to, co powinnam robić. Dlatego zdecydowałam się na służbę właśnie tam.”
“Jestem w ZHP już 28 lat i jak przyjechałem tutaj, jak trafiłem na pierwszą zmianę, to zrozumiałem, że jestem w odpowiednim czasie i miejscu” dodaje Piotr “Yankes” Mikołajczuk.
Harcerze z Zastępu Granica oddelegowywani są przede wszystkim do pomocy na dworcu PKP w Przemyślu oraz bezpośrednio na przejściu granicznym w Medyce. Pracują na dwie zmiany - dzienną i nocną, po dwanaście godzin każda. Następnie mają czas na regenerację. Jako baza wypadowa - szkoła w Przemyślu, gdzie z mocnego snu po całej nocy służby nie budzą nawet dzwonki na przerwę.
Według tego schematu spędzają cztery dni. Dodatkowo jeden dzień (tak zwany dzień zero) przeznaczony jest na wyjaśnienie zasad służby.
Do zastępu dołączają osoby, które jeszcze nie zdawały matury, studenci, ale również ludzie posiadające stałą pracę, czy będący rodzicami. Podczas mojej zmiany trafiłem również na Przewodniczącego ZHP hm. Dariusza Supła oraz zastępczynią przewodniczącego hm. Dorotę Całkę (osoby na najwyższych stanowiskach kierowniczych organizacji), którzy ramię w ramię z pozostałymi harcerzami pomagali na “pierwszej linii”.
To wszystko brzmi bardzo poważnie. Ale co właściwie dzieje się na granicy? Czy rzeczywiście takie zasoby (ponad 40 osób na każdej zmianie) są niezbędne? Jakie czynności wykonują harcerze?
DWORZEC PKP W PRZEMYŚLU
Na dworcu głównym w Przemyślu jest ogrom pracy. Codziennie przyjeżdża kilka pociągów z Ukrainy (głównie ze Lwowa) oraz znacznie więcej autokarów z Medyki. Wszystkie wypełnione są uchodźcami. Członkowie służb oraz wolontariusze mają kilka zadań.
Po pierwsze należy pomóc ukraińskim rodzinom (które często składają się z babuszki, matki i kilkorga dzieci) dostać się z peronów na dworzec. Pomoc przydaje się przy noszeniu walizek oraz pchania wózków inwalidzkich ze starszymi osobami. Czynności te, oprócz harcerzy wykonują również WOT-owcy, strażacy i policjanci.
Następnie uchodźców należy nakarmić, dać coś ciepłego do picia. W międzyczasie trzeba zorientować się, dokąd chcą się udać. Nieoceniona jest znajomość języka ukraińskiego lub rosyjskiego, choć i bez nich da się porozumieć. Ukraińcy rozumieją dużo po polsku - Polacy po ukraińsku również. Wolontariusze często korzystają również z “Tłumacza Google”. Zdarza się również, że uchodźcy znają angielski - zazwyczaj są to dzieci.
Przykład takiej sytuacji podał mi Piotr Błaździewicz: “Miałem okazję poznać cudowną 11-letnią Katję, która w miarę płynnie mówi po angielsku i w ten sposób jest główną komunikującą się dla całej swojej rodziny.”
Uchodźców kieruje się do pociągów, które zmierzają do większych polskich miast, takich jak: Warszawa, Kraków, Wrocław, Gdańsk czy Łódź. Co jakiś czas przed dworzec podjeżdżają również autokary. Kierowcy czekają na harcerzy, którzy decydują do jakiego miasta autokar ma jechać. Oczywiście jest wysyłany tam, gdzie chce dostać się najwięcej Ukraińców. Część z nich planuje wyjechać dalej na zachód. Jednymi z najczęstszych kierunków są Niemcy i Włochy. Takie osoby kierowane są do centrum dla uchodźców zorganizowanym w dawnym centrum handlowym w Przemyślu. Tam podjeżdżają autobusy z różnych części Europy.
Obywatele Ukrainy mogą korzystać z darmowych połączeń. Za okazaniem paszportu mogą otrzymać również kartę SIM do telefonu. Często trzeba te karty zainstalować. Jest to niezwykle ważne, ponieważ dla niektórych uchodźców jest to pierwszy kontakt z rodziną od czasu rozstania. Przewodniczka - Luiza Galant - opowiedziała mi podobną sytuację, kiedy pilnowała dzieci jednej z Ukrainek, a ona sama, z innym wolontariuszem, udała się po kartę SIM:
“Miała w oczach łzy szczęścia, że miała ten telefon i mogła zadzwonić do kogoś. To było naprawdę budujące, że takie drobne rzeczy robimy, a tak naprawdę to tyle dla tych ludzi znaczy.”
Oprócz osób, które próbują ukryć się przed wojną za polską granicą są i ludzie, którzy postanawiają walczyć o wolność Ukrainy. Spotkałem między innymi grupę Azjatów, którzy w pełnym wojskowym rynsztunku, w kamizelkach i hełmach, czekali na pociąg do Lwowa. Poznałem również żołnierza, który przybył z Berlina. Kiedy usłyszał, że ostatni pociąg do Ukrainy odjechał, poprosił aby wskazać mu miejsce, w którym może przekroczyć granicę. Był tak zdeterminowany, że zamierzał dojść tam pieszo.
Wolontariuszy jest na dworcu dużo. Część z nich to ludzie zza granicy. Poznałem między innymi Łotysza, który nie mówił po polsku, ale za to znał ukraiński. Działaliśmy wspólnie: on tłumaczył z ukraińskiego na angielski, ja z angielskiego na polski. Spotkałem również pracowników firmy elektronicznej, którzy zorganizowali się wspólnie i przyjechali pomagać. Mimo wszystko zapotrzebowanie na ludzi, mogących rozmawiać z uchodźcami, udzielać im wsparcia w znalezieniu odpowiedniego pociągu, czy nosić walizki jest ogromne. Będąc na miejscu miałem wrażenie, że każda ilość wolontariuszy miałaby pełne ręce roboty.
Rozmowy z Ukraińcami są często wyczerpujące psychicznie. Na własne oczy można zobaczyć prawdziwą ludzką tragedię, która dzieje się właściwie tuż obok nas. Jedna z wolontariuszek opowiadała mi o rodzinie z Charkowa, która jechała do Polski z czterema przesiadkami. Podczas jednej z nich kazano im porzucić bagaże na dworcu - nie było na nie miejsca w pociągu. Wolontariuszka mówiąc to miała łzy w oczach.
Równie wstrząsającą relacją jest ta Luizy.
“Kobieta się mnie zapytała: ‘Gdzie będę jutro?’. I wtedy naprawdę na chwilę mnie zamurowało, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Pytałam, czy ma jakąś rodzinę, czy ma kogokolwiek i okazało się, że nie ma nikogo. Kompletnie. Obudziła dziecko, wzięła ze sobą jakieś ubrania i wsiadła do pociągu z Ukrainy. Koniec.”
O swoich emocjach opowiedziała mi również hm. Dorota Całka.
“Przede wszystkim współczucie. Ale również zwykła złość na to, że zło ciągle się odradza, że nie wyciągamy lekcji z historii i jako świat na to pozwalamy.”
Na pytanie jak radzą sobie z trudnymi emocjami, harcerze odpowiadają, że dużą siłę daje im widok ulgi na twarzach uchodźców. A także ciepłe słowa, jakie od nich słyszą. Sam nie zliczę ile razy usłyszałem “duże diakuju”. To działa jak paliwo, które napędzało mnie do dalszej pracy.
Jedna z wolontariuszek opowiedziała mi o dziewczynce, która miała około 12 lat. Na tym telefonie wpisała tekst w Google Tłumacz i pokazała wiadomość. Mówiła “dziękuję za wszystko, co robicie”.
Przewodnik Jarek Waraksa wspomina natomiast historię, w której wyrazy wdzięczności okazała mu poruszająca się na wózku staruszka.
“Babuszkę taką wniosłem do autobusu. Posadziłem babcię, chyba na drugim krześle, a jej łzy zaczęły lecieć i mówi ‘diakuju, diakuju’, a ja mówię ‘babuszka ty już pojedziesz’, a ona zaczęła mnie przytulać i całować”
PRZEJŚCIE GRANICZNE W MEDYCE
“Przyjechałam po raz pierwszy do Medyki i zobaczyłam to mini-miasteczko, które tam powstało. Te koksowniki, ludzie siedzący wokół tych źródeł ciepła, otoczeni jakimiś rzeczami, to pierwsze wrażenie było dosyć wstrząsające dla mnie” - mówi Luiza Galant.
Rzeczywiście pierwsze wrażenie przejścia granicznego w Medyce było piorunujące. Jednak dość szybko okazało się, że paradoksalnie, sytuacja jest tutaj lepsza niż na dworcu w Przemyślu (a przynajmniej była taka między 14 a 18 marca). Wynikało to z kilku przyczyn. Po pierwsze, uchodźców było znacznie mniej niż na dworcu - wszyscy jadący pociągami trafiali bezpośrednio do Przemyśla. Po drugie, przy przejściu granicznym powstało coś na kształt miasteczka zbudowanego z namiotów. W każdym z namiotów na Ukraińców czekała pomoc: ciepłe posiłki, karty SIM, artykuły higieniczne oraz odzież. Były namioty, w których można było się ogrzać. I po trzecie, służb i wolontariuszy było znacznie, znacznie więcej. Wartym zaznaczenia jest fakt, że duża część z nich pochodziła z zagranicy. Można było spotkać Włochów, którzy piekli pizzę, Szkotów, którzy śpiewali, tańczyli w kiltach i rozdawali herbatę oraz Anglików, Amerykanów, Łotyszy czy Estończyków.
Również pod względem psychicznym służba na samej granicy jest mniej wyczerpująca niż na dworcu PKP. Dużo mniejszy kontakt ma się z uchodźcami - należy jedynie wydać im ciepły posiłek lub artykuły higieniczne, a następnie skierować do jedynego miejsca, z którego odjeżdżają autokary do Przemyśla. Zresztą namioty ustawione są w taki sposób, że tworzą alejkę, którą można dojść tylko do miejsca postoju autobusów.
Często rozmawia się natomiast z innymi wolontariuszami i przedstawicielami służb. Poprzez wspólną pomoc można nawiązać niesamowitą, magiczną wręcz więź. O takiej relacji opowiada Karolina Wyleżoł:
“To jest niesamowite, jak po prostu na początku zmiany, o tej 21 przychodzi na chwilkę na herbatę jakiś WOT-owiec, prawda? Pijesz tę herbatę, rozmawiasz z nim przez 15 minut. Przychodzi znowu za 3 godziny, znowu z nim chwilę rozmawiasz i tak przez całą noc, więc spędziłeś z nim tak naprawdę te 12 godzin. Odchodzi i nigdy już go więcej nie zobaczysz, odchodzi i nawet nie wiesz jak ma na imię. Nie ma w tej sytuacji najmniejszego znaczenia, jak ta osoba się nazywa. Po prostu prowadzisz rozmowę o życiu, o jego życiu, o swoim życiu, o tym co was w tej chwili otacza. I w pewnym momencie wasze drogi na koniec służby się rozchodzą i nie masz pojęcia nawet kim była ta osoba tak naprawdę, nie wiesz nawet jak się nazywa, ale za to wiesz jaką lubi herbatę. To jest niesamowite.”
“Wracałeś rano ze zmiany w autobusie, usłyszałeś piosenkę i wszyscy śpiewali. Mimo, że każdy gdzieś tam zmęczony, nogi bolą. Dzięki tej grupie daliśmy radę. Tak pozytywnie podejść do każdego zadania, które tam na nas czekało” mówi Jarek Waraksa.
Mimo, że służba na granicy w Medyce była generalnie mniej wymagająca psychicznie (bo fizycznie była bardzo - 12 godzin w nocy przy temperaturach poniżej -10 stopni), to najbardziej wstrząsające relacje i wspomnienia od moich rozmówców pochodzą właśnie stamtąd. Jeden z funkcjonariuszy Straży Granicznej, opowiadając mi o swojej pracy, do której zalicza się między innymi zabezpieczenie granicy przed nielegalnymi uchodźcami, wspomniał wydarzenie, od którego ciarki przechodzą po całym ciele. Zaczął słowami “to może złamać każdego człowieka”. Mówił o tym, jak mężczyźni pracujący w Polsce wracali do ojczystej Ukrainy, walczyć za swój kraj. Wracali w samych bluzach, bez bagażu. Podstawiali paszport, aby otrzymać stempel i pytali “Po co? Nam się to już i tak nie przyda”. Wielu z nich było przekonanych, że nie wróci z wojny.
Hm. Dorota Całka natomiast, tak relacjonuje swoje najsilniejsze wspomnienie ze służby:
“Pierwsze dwie godziny mojej służby w Medyce, kiedy tysiące matek z dziećmi przechodziły granicę. W pewnej chwili do naszego stoiska ZHP wpadają ratownicy z zaprzyjaźnionego stanowiska "lekarzy bez granic" i po angielsku krzyczą: “czy jest ktoś kto potrafi tłumaczyć z ukraińskiego na angielski’? Mówię po rosyjsku i angielsku, więc natychmiast biegnę z nimi. Okazuje się, że do namiotu medycznego przerażona matka wpadła z 18 miesięcznym synkiem na rękach, który stracił przytomność, a następnie przestał oddychać. Czas się zatrzymał w mojej głowie, kiedy musiałam tłumaczyć lekarzowi, co stało się maluchowi. Uzyskanie informacji od przerażonej mamy nie było łatwe. Chłopczyk wyziębiony i odwodniony wymagał ratowania życia. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ale po tym wydarzeniu już wszystko wydawało się niczym.”
DRUH ZAŁATWI, ŻEBYŚMY MOGLI ZOSTAĆ TU JESZCZE
Pisałem o tym, że służba przy granicy trwa cztery dni (lub noce), natomiast niemal każda z osób, z którymi rozmawiałem, jest już zapisana na kolejną zmianę. Bardzo trudno jest wolontariuszom opuścić miejsce, w którym czują się naprawdę potrzebni. W miejscu w którym każdego dnia udaje im się pomóc, a być może uratować życie setkom, jeśli nie tysiącom osób. Piotr “Yankes” Mikołajczuk tak wspomina dzień wyjazdu:
“Przychodzę do nich koło szesnastej, żeby się jeszcze tam zdrzemnąć, patrzę - nawet się nie pakują, mówię: ‘panowie co się dzieje, czemu nie jesteście spakowani, za dwie godziny wyjeżdżamy, tak?’ A oni do mnie: ‘druhu drużynowy, druh załatwi żebyśmy mogli zostać tu jeszcze.’ Ja tak w szoku: ‘no ale, że czemu?’, ‘Druhu, bo my czujemy, że jesteśmy tutaj potrzebni, my musimy tutaj zostać’.”
Po czterech nocach służby w Przemyślu i Medyce wiem jedno. Skala ludzkiej tragedii, która widoczna jest w spojrzeniach, głosie i twarzach zalanych łzami, może równać się tylko ze skalą bezinteresownej pomocy, jaką uchodźcom okazują wolontariusze z całej Europy. Mam wrażenie, jak nigdy wcześniej, że to od nas zależy, czy ci ludzie będą mogli wrócić kiedyś do swoich domów, czy może wolna Ukraina stanie się jedynie wspomnieniem jej największych patriotów.
Mamy możliwość pomocy, więc udzielajmy jej. Każdy na swój sposób.
Autor: Hubert Głuch
Studencki Projekt Dziennikarski Ukraina 2022
=================================================
Dorota Calka – z Adamem Zawadzkim
i 14 innymi użytkownikami
„PRZYCHODZIMY DO WAS, BO JUŻ WIEMY, ŻE CZYNICIE CUDA”
Mija 5 tygodni od napaści Rosji na niepodległą Ukrainę, a nasze harcerki i harcerze wciąż niosą dobro tysiącom uchodźców. Właśnie wczoraj IX zmiana „Zastępu Granica” zakończyła swoją służbę w Medyce i Przemyślu. Dla mnie to kolejna zmiana, zmiana o podwójnym znaczeniu. Wciąż pomagamy, ale ta pomoc jest już zupełnie inna. Na samej granicy jest dziś mniej uchodźców, za to konieczne są już działania bardziej systemowe i rozwiązujące trudne sytuacje. Najtrudniejsza jest więc wciąż służba w przemyskim „Tesco”. Emocjonalnie i organizacyjnie. To tutaj w ciągu naszej zmiany wyprawiliśmy w dalszą drogę, znaleźliśmy transport, a często dom i pracę ponad 4500 tysiącom uchodźców. To wymaga ogromnej determinacji, logistyki, a równocześnie kreatywności żeby z jednej strony z empatią podejść do bardziej indywidualnych potrzeb, a z drugiej strony organizować systemowe rozwiązania w świecie gdzie wciąż ich nie ma. To dlatego w Tesco rozpowszechniła się opinia, że ze wszystkimi trudnymi sprawami trzeba przyjść do harcerzy „bo wiemy, że czynicie cuda” J I cóż nie zdarzyło się żebyśmy w ciągu tych pięciu dni zawiedli. Niezależnie czy chodziło o pieczątki w paszportach, zagubione nie wiadomo gdzie rzeczy, przyjęcie do dentysty w środku nocy, transport dzieci do szpitala, przyspieszenie wyrobienia wizy, czyli bardzo indywidualne problemy ludzi czy o systemowe przekonanie różnych szczebli władz i organizacji do wdrożenia naszych procedur i zmian organizacyjnych – na każdym odcinku popychaliśmy ten tragiczny odcinek świata do przodu. To jest miejsce niekończącej się pracy. Dziś już w Tesco jest wiele osób w pogłębiającej się depresji, ludzi starszych, chorych, bez żadnego pomysłu na siebie. Trzeba pomóc im zrobić pierwszy krok w nowe życie lub znaleźć miejsce gdzie ktoś z troską się nimi zaopiekuje. Hala po dawnym markecie gdzie nocują steki osób, choć daje chwilowe poczucie bezpieczeństwa, bo jest ciepło i można zjeść, to nie jest miejsce do życia. Dlatego tak ważne, abyśmy wspierali dalsze zmiany swoją pracą i głową. W Tesco fantastyczną robotę zrobiły zastępy Nocnych Szopów i Słonecznych.
Na granicy w Medyce jest spokojniej. Teraz czas na przegrupowanie, przygotowanie na potencjalne kolejne zagrożenia, ale już z wiedzą co dalej w Polsce mogą znaleźć docierający do nas uchodźcy. Oczywiście wciąż nasza pomoc po przekroczeniu granicy jest potrzebna, ale już w mniejszym zakresie. Gorąca herbata wciąż jest tym po co z chęcią sięgają uchodźcy. Dzieci z radością przyjmują uroczego misia. Ale potrzeby są mniejsze. Dlatego nasze dzielne graniczne zastępy mocno wpierały logistykę i organizację, żeby łatwiej było też kolejnym zmianom. To bardzo ważna praca.
9-tka zrobiła świetną robotę. Służba w pełnym tego słowa znaczeniu. 4 fantastyczne zastępy pod opieką zastępowych Michał Łabudzki Marek Sierpiński Sławek Minkiewicz i moim pracowały jak naoliwiona maszyna. Jako szefowa czyj zwą dowódca zmiany miałam poczucie bezpieczeństwa i komfort, że nie wydarzy się nic z czym nie damy sobie rady.
Przed nami już drugi etap wojny. Jak powiedział kiedyś A Kamiński „łatwiej u nas o wielkie czyny w chwili zapału niż o wytrwałość przy znoszeniu trudnych obowiązków”
Sprawmy, by „góry patrząc powiedziały - Harcerki i harcerze w 2022 dają radę” . Dziś dajemy, kiedy w całej Polsce służbę pełni ponad 20 tysięcy harcerek i harcerzy z ZHP.
Magdalena Marta Suchan jest w: RP / UA Medyka.
[EDIT - w PS] TO NIE JEST POST PODSUMOWUJĄCY,
to APEL o Wasze zgłoszenia na Zastęp Granica!
Siedzę w ciepełku w domu, za oknem śnieg z deszczem i myśle tylko o tym, "żeby na granicy było lepiej, cieplej"...
Weszliśmy z fazy hajpu pomocowego do stałej pomocy. I tu kończą się środki, chęci i rąk do pracy coraz mniej. Ludzi uciekających przed wojną na Ukrainie wciąż przybywa... Do Wielkanocy zaplanowano jeszcze kilka zmian, a ich składy bardzo wolno się zapełniają. Zamiast 40 osób, na liście jest 6...albo 8.
Spójrzcie w swoje serduszka... a potem w swoje kalendarze. Może to się uda jakoś zgrać?
Nie będę ściemniać - będzie cieżko, będzie mało snu, jedzenie w biegu albo w warunkach mocno polowych. Będzie stres i pełen wachlarz emocji - od poczucia niezniszczalności, po smutek i bezsilność.
A po powrocie jeszcze będziesz śnić po ukraińsku albo za dnia mówić "Minuteczku, zaraz zmaczuje jakegoś drajwera".... Ale na pewno poczujesz, że to co robisz jest turbo potrzebne i mega ważne. Ramię w ramię ZHP i ZHR, Płast, Strażacy, WOT, Policja i Wojsko, wolontariusze z całego świata... nie ma znaczenia skąd pochodzisz, w jakim języku mówisz i ile masz lat. Absolutnie wszyscy są tam w jednym celu. By pomagać.
Namówiłam? To namów jeszcze 2 osoby i klikaj zgłoszenie:
https://zhp.pl/2022/ruszaja-zapisy-do-zastepu-granica
Zapisy: https://forms.office.com/r/kJbszPCthM
PS. To trudna służba, emocjonalnie obciążająca. Nie dla każdego. Decydując się na nią miej na uwadze własny dobrostan. Dobry pomagający to taki, który może pomagać a nie sam wymaga pomocy.
PS2. Osoby niepełnoletnie też mogą jechać - wymagana jest zgoda rodziców.
PS3. Korzystając z okazji -> życzę sobie i Wam, byście na służbie mieli taki team jak zmiana VIII.... a już szczególnie Wam życzę ludzi takich jak mój zastęp DzieLny Tesco. Nie znam dzielniejszych!
#StandWithUkraine #ZHPdlaUkrainy #zastępGRANICA #ZHP #ZHR
--------------------------------------------------------------------------------------------
Relacja naszego byłego Naczelnego Redaktora HR
Druha phm Grzegorza Skrukwy z podrózy do Hrebennego:
"Wygląda to trochę jak festyn, Wiosenne Święto Żurku w gminie Hrebenne: food-trucki, garkuchnie, piękne wiosenne słońce, jezioro, namioty, banery. Ale to nie jest festyn. Czekam na Lenę z dziećmi. Lena jest żoną Igora, Igor jest kumplem Saszy, a Sasza jest starym znajomym Marta Studenna-Skrukwa. Sasza kiedyś mieszkał w Doniecku, od 2014 mieszka w Kijowie. Lena musi się dostać na Zachód, ma tam rodzinę, w sobotę po południu ma samolot z Warszawy. Wyjechałem w piątek o świcie z Poznania by ją przewieźć do Warszawy. Jesteśmy umówieni na 14.00 czasu polskiego na granicy, mąż ją przywiezie do granicy, ale sam nie może jej przekroczyć. O 13.00 się zdzwaniamy, mówię że jestem 40 km od Hrebennego, za kilkanaście minut będę. Oni już są po stronie ukraińskiej, mówią że nie ma kolejek. Na prawym pasie wielka kolejka tirów, ale osobówkom Policja pomaga dojechać, wskazuje żeby ominąć tiry.
Dojeżdżam i czekam. Mały gruntowy zakurzony parking, kilkadziesiąt samochodów, trzy radiowozy policji, dwoje strażników Straży Granicznej – młoda dziewczyna i chłopak w okularach, rozmawiają o studiach. Namiot z napisem „punkt informacyjny – Lubelski Urząd Wojewódzki”. Kilku ludzi w odblaskowych kamizelkach: Rycerze Kolumba… Garkuchnia „World Central Kitchen”, druga owych Rycerzy, trzecia – food-truck z litewską flagą, prowadzą go mężczyźni w zielonych bojówkach i polarach z Pogonią na rękawach. Herbata, żurek, kiełbasy za darmo. Czekam, wymieniamy SMS-y, podaję gdzie jestem, zresztą tu tak mało ludzi, że na pewno się znajdziemy. Oni jeszcze czekają. Co pewien czas przechodzą pieszo małe grupki ludzi ze strony ukraińskiej, przejeżdża też kilka autobusów. Z okien patrzą dzieci, chyba same dzieci…
Czekam około godziny, więc po ukraińskiej stronie jednak nie idzie to tak łatwo. Starszy facet w żółtej kamizelce (ale nie „rycerz”) zagaduje do mnie w kilku językach na raz. Gdy się orientuje, że jestem Polakiem, to mówi, że jeśli kogoś zabieram z granicy, powinienem zarejestrować się „u policjantów kryminalnych”. W końcu idzie Lena z dziećmi. Młodszego niesie na rękach, pod pachą ma złożony wózek, starszy idzie obok, polska strażniczka graniczna niesie jej walizkę i torbę. Przejmuję te pakunki, pakujemy się do samochodu, przestawiam foteliki. Starszy chłopiec Wania ma 6 lat, pojedzie z przodu. Ma mały plecaczek, a na nadgarstku plecionkę z żółtej i niebieskiej tasiemki… Lena z młodszym Daniłkiem – z tyłu. Podchodzę do policjantów, biorą dowód osobisty, dłuższą chwile sprawdzają w elektronicznym terminalu, wszystko OK, spisują jeszcze numer rejestracyjny samochodu. Odjeżdżamy około 15.45. Obaj chłopcy od razu zasypiają.
Droga jednopasmowa aż do Krasnegostawu, przez wioski i pagórki Lubelszczyzny. W tamtą stronę wydawała się malownicza i urokliwa, ale teraz nie odczuwam już uroków krajobrazu, raczej czuję napięcie. Ruch samochodowy większy niż rano. Zdzwaniamy się z mężem Leny, potem z Martą. Kobiecy głos na pewno działa kojąco na Lenę. Oni są z Irpenia, mieszkali do zeszłego roku w Kijowie, rok temu przeprowadzili się do Irpenia. Nie chcę nic o nich wypytywać, Lena ma ściągniętą twarz. Daniłko co jakiś czas się budzi i płacze, potem znów zasypia. Dojeżdżamy do drogi szybkiego ruchu, teraz pojedziemy szybciej, ale robi się już ciemno. Trzeba zrobić choć jeden postój. Do Warszawy jeszcze trochę pojedziemy, zapraszam do MacDonalda, po moim stanowczym podkreśleniu przyjmują zaproszenie. Starszy chłopiec wydaje się spokojny i zaciekawiony…. Są rosyjskojęzyczni, ale wybierają z menu po ukraińsku. Jeszcze godzina drogi do Warszawy, obaj chłopcy już nie zasypiają. Dojeżdżamy do stolicy, trzeba wybrać jakiś zjazd z drogi szybkiego ruchu i przebijać się przez miasto, mają zamówiony hostel na Pradze. Ale dziś w Warszawie jest Joe Biden, mają być ograniczenia w ruchu. Zjeżdżam na parking, by zorientować się w topografii i włączyć nawigację, na szczęście jakoś działa. Klucząc po wąskich jednokierunkowych uliczkach dojeżdżamy do willi tuż obok Stadionu Narodowego. Jest hostel, pomagam wnieść bagaże, upewniam się, że jutro w recepcji pomogą im załatwić taksówkę, żegnamy się. Mówię do chłopców, że są dzielni… W oddali przejeżdża kolumna radiowozów na sygnale, zapewne w ramach wizyty Bidena. Dwa dni potem dostajemy wiadomość, że szczęśliwie dotarli na Zachód.
Nie rozmawialiśmy o wojnie, nie wypytywałem o Irpeń. Sama świadomość, że ta rodzina musiała się rozdzielić, była przejmująca. Ci chłopcy są młodsi od moich. I przypominały mi się inne wydarzenia, znane z opowiadań, sprzed 80 lat."
Oto one:
(kolejna refleksja Druha Grzegorza Skrukwy)
"1 IX 1939, czteroletni chłopiec widzi samoloty Luftwaffe, bomby spadają na Poznań. To jest nalot terrorystyczny i taktyczny, Niemcy nie chcą zniszczyć miasta, które uważają za swoje praniemieckie, chcą tylko trochę postraszyć i wstrzymać pracę węzła kolejowego. Ale ten chłopiec mieszka akurat na Łazarzu – dzielnicy kolejarzy i pocztowców, blisko dworca. Jedna z bomb spada blisko. Ojciec chłopca właśnie kopał rów przeciwlotniczy na podwórku, jest ogłuszony i pokrwawiony. Kilka dni potem zaczyna się ewakuacja Polskiej Poczty Telegraf Telefon, ojciec chłopca jest inżynierem telekomunikacji, zostaje wysłany jednym transportem, matka chłopca, chłopiec i jego bracia – innym. Jadą furmankami tydzień, śpią przy stogach siana albo na wozie. W pewnym momencie wjeżdżają w trwającą bitwę nad Bzurą. Szosą jadą trzy niemieckie czołgi, wysoko wychylony z wieży oficer patrzy na uchodźców i śmieje się szyderczo z Polaczków… Nie ma żadnych wieści ani poleceń służbowych, nie wiadomo gdzie jechać dalej. Matka chłopca decyduje: wracamy. W jakiejś miejscowości stoi niemiecka kolumna ciężarówek wyruszająca na zachód. Matka chłopca chodziła do pruskiej szkoły i płynnie mówi po niemiecku, zagaduje z nimi, zgadzają się zabrać nach Posen. To jeden z ostatnich ludzkich gestów z ich strony. Po powrocie dowiadują się, że ojciec nie żyje – ktoś widział, jak zginął w bombardowaniu. Ale po jakimś czasie wraca – okazuje się, że był tylko ranny, sprzedał obrączkę, kupił za nią rower i wrócił do Poznania.
Po kilku tygodniach zaczynają się wywózki: urzędników, działaczy organizacji społecznych, inteligencji. 13 grudnia 1939 o 22.05 łomot do drzwi, Raus, Raus!!! Można zabrać 1 pakunek na 1 osobę. Przewożą ich na Główną, do dawnych magazynów wojskowych – teraz to Durchgangslager Glowna, obóz przejściowy. Przez kilka dni śpią na półce magazynowej. Wuj dowiaduje się gdzie są, podrzuca przez płot kożuch. Potem zostają zapakowani do pociągu – o dziwo, nawet w porządnych warunkach, normalny skład pasażerski. Jadą całą dobę, gdzieś pod Siedlce. Pociąg zatrzymuje się w polu: wysiadać, róbcie sobie dalej co chcecie! W pobliżu jest miasteczko, w nim dawny żydowski szpital psychiatryczny, teraz opróżniony (w ogrodzie jest już zbiorowy grób). Tam przez kilka dni mieszkają poznaniacy, dalej każdy musi sobie radzić sam. Trafiają na wieś pod Tarnowem, tam mieszkają kątem przez rok 1940. Miejscowy ksiądz nie chce pomagać poznaniakom, mówi o nich „przybłędy”, ale popija wódkę z Niemcami. Ojciec chłopca wyjeżdża do Krakowa, bo tam dostaje pracę w zawodzie, w fabryce kabli. Po jakimś czasie dołącza do niego cała rodzina. Starsi bracia chłopca muszą iść do pracy, na szczęście dostają „dobre papiery” na poczcie i w przedsiębiorstwie budowlanym, chroniące jakoś przed wywózką na roboty do Rzeszy. Chłopiec uczy się przetrwania w okupowanym Krakowie: gdzie są przejścia miedzy podwórkami, jak wrócić do domu okrężną drogą w razie łapanki, jak wyrecytować imię, nazwisko i adres w razie zatrzymania. Widzi straszne rzeczy. Często się boi.
Nadchodzi rok 1944, lato. Niemcy robią obławę na mężczyzn, obawiają się Powstania Krakowskiego. Starsi bracia chłopca są już w AK, ukrywają się. Szkoły zostają zamknięte. Jesień 1944: ulicą maszeruje kolumna Wehrmachtu – po raz pierwszy na ich widok chłopiec czuje satysfakcję. Niemcy są zmęczeni, patrzą w ziemię, idą nierównym krokiem, oficer na przedzie ma rękę na temblaku, już nie są butni.
Do niedawna się nie spodziewałem, że podobne wydarzenia będą się dziać teraz, 80 lat po tamtych. Ale mam nadzieję, że Ukraińcy szybciej doczekają tego promienia nadziei, jakim był widok z jesieni 1944."
Od Redakcji: To jest autentyczna historia. Ten Chłopiec z opowieści jeszcze żyje.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Zastęp Granica to projekt, dzięki któremu członkowie ZHP z całej Polski mogą włączyć się w służbę na rzecz Ukrainy przy naszej wschodniej granicy. Nasi wędrownicy i instruktorzy to często pierwsze osoby, które oferują wsparcie uchodźcom i uchodźczyniom wchodzącym do naszego kraju - podają ciepłe posiłki, przekazują potrzebne artykuły, wyposażają w niezbędne informacje, dzielą się dobrym słowem i uśmiechem. To ogromna odpowiedzialność, ale i satysfakcja z realnej pomocy.
Nieco ponad tydzień temu z granicy wróciła phm. Dagmara Mrzewa, instruktorka z Hufiec ZHP Łódź - Górna. Poprosiliśmy ją, by opowiedziała trochę o swoich odczuciach i doświadczeniach z pełnionej służby.
„U nas w zastępie często powtarzano takie słowa: pamiętajcie, że prawdziwa pomoc to nie sprint, może nawet nie maraton... a sztafeta. Sztafeta ludzi, którzy są gotowi mieć wpływ.
Podczas służby towarzyszyła mi karuzela przeróżnych uczuć, wśród nich sporo miejsca zajęło wzruszenie. Z żadnych gazet, wiadomości czy zdjęć człowiek nie poczuje tylu emocji.
Dla mnie osobiście było to sprawdzeniem swojego patriotyzmu. Kiedy myślę o prawdziwym patriocie, to właśnie w oczach ukazuje mi się taki harcerz, który nie tylko w ciągu roku czerpie satysfakcję i radość ze swojej pasji, ale też w chwili potrzeby zakasuje rękawy munduru harcerskiego i... działa.
Podczas samej służby mamy okazję otrzymywać masę podziękowań, ciepłych przytuleń, słonych łez oraz wyrazów miłości do naszego kraju. Pamiętajmy jednak o tym, że w chwili ogromnego kryzysu nieraz po prostu nie ma przestrzeni na wdzięczność. Jest za to dużo miejsca na strach, bezradność, poczucie niesprawiedliwości. Wdzięczność pojawia się znacznie później. Ta świadomość jest bardzo ważna w odpowiedzialnym pomaganiu.
Podsumowując, jestem dumna, że mogłam uczestniczyć w tak ważnym wydarzeniu.
U nas w chorągwi realizujemy taki ciekawy projekt: ''Światozmieniacze''. Myślę, że podczas mojej czterodniowej służby poznałam sporo ludzi, których świat się absolutnie zmienił... a wśród nich byli też ci, którzy byli ich światozmieniaczami.”
ZHP
Zostawić świat trochę lepszym – to zadanie, które przyświeca harcerzom i wszystkim skautom już od najmłodszych lat. W dobrych latach, w dobrym bycie sami szukamy sposobów na to, żeby być pożytecznym, przyczyniać się do ulepszania świata. Obecnie służba nie tylko sama wpada w nasze ręce, ale w dodatku jest potrzebna jak nigdy dotąd
W obliczu wojny za naszą wschodnią granicą do zadań ruszyli nie tylko harcerze, ale wszyscy, którym są bliskie idee wyciągania pomocnej dłoni do drugiego człowieka w potrzebie. Również osoby, które nie miały wcześniejszych doświadczeń w organizacji pomocy czy w pracy organizacji pozarządowych.
Kiedy mobilizacja do działania jest tak silna – łatwo o pomoc bardziej instynktowną niż w pełni świadomą i zaplanowaną. W sytuacji, kiedy horyzont pomocy przesuwa się w czasie, trzeba jednak rozkładać siły.
Dlatego warto ująć swojego “wewnętrznego ratownika” w ramy, które pozwolą na długoterminową aktywność. Jak to zrobić?
Oceń swoje możliwości - zadaj sobie kilka ważnych pytań.
Ile czasu możesz poświęcić, żeby nie zaniedbać swoich podstawowych obowiązków?
Jak dobrze znasz swój organizm?
Jak reagujesz w trudnych sytuacjach?
Wybieranie sposobu służby komfortowego dla siebie brzmi jak psychologiczny frazes - przecież nie idzie się na służbę po to, żeby było miło i wygodnie. Chodzi jednak o podstawowe zadbanie o siebie - jeśli się przeciążysz możesz zaszkodzić nie tylko sobie, ale też sprawić kłopot innym osobom.
Jeśli podczas dźwigania zdarza Ci się “łapać” jakieś przypadłości - to będziesz pewnie unikać przenoszenia bardzo ciężkich przedmiotów. Z emocjami jest podobnie - czasem coś uniesiesz i po prostu pójdziesz dalej, a czasem, po jednorazowej sytuacji będziesz się zbierać tygodniami.
Zadbaj o siebie i swoich współpracowników wybierając takie pole służby, które nie sprawi, że sam będziesz potrzebować ratunku. Każdy ma jakieś ograniczenia i limity, tę granice można czasem delikatnie przesuwać, ale nie przeskakiwać, a przynajmniej nie bez ryzyka narażenia się na urazy.
Sprawdź potrzeby.
Pomoc nie ma zaspokajać poczucia własnej wartości i ważności pomagającego, ale stworzyć lepsze warunki dla kogoś, kto tego potrzebuje.
Jeśli znalazłeś dla siebie pole służby - upewnij się, że Twoja pomoc będzie pożyteczna w tym miejscu i czasie. Trop miejsca, w których możemy być potrzebni. Tylko wtedy będzie to prawdziwa relacja pomocy, a nie pompowanie sobie dobrego humoru.
Wsparcie potrzebne jest i na granicy, i przy komputerze. Pomocą mogą służyć i ci, którzy mogą przenosić ciężkie rzeczy, i ci którzy będą raczej rozmawiać, tłumaczyć, wskazywać drogę. Potrzebne jest wsparcie w lokalnych społecznościach.
Wreszcie – potrzeba osób, które będą pełnić służbę na innych obszarach, bo przecież nasze “zwykłe” potrzeby i pola służby nie zniknęły.
Żadne z nich nie jest gorsze ani lepsze od innych, bo wszystkie są potrzebne. Jeśli zdarzy ci się przeszacować swoje możliwości lub coś cię zaskoczy – nie zostawaj z tym sam. Zadzwoń do nas, porozmawiaj z innymi osobami. Czekamy na twój telefon : 669 116 116.
---------------------------------------------------------------------------
Hufiec Ziemi Cieszyńskiej
Stało się już małą tradycją to, że marcowa środa to dzień w którym członkowie Hufca Ziemi Cieszyńskiej obierają kierunek - Przemyśl.
Było tak 9 marca, kiedy to w trasę wyruszył patrol w składzie: Aneta, Marta, Kasia, Janek, Royas i instruktorka z zaprzyjaźnionego Hufca Zabrze - Karolina. Na miejscu dołączyli do nich Przemek i Yevhen, wolontariusze z Dąbrowy Górniczej.
16 marca w drogę ruszyli: Tomek, Asia, Wiktoria, Patryk i Michał.
Relację ze służby, która rozpoczęła się 2 marca opublikowaliśmy już wcześniej.
Oba patrole skierowane zostały do punktu pomocy humanitarnej w starym Tesco w Przemyślu. Przekazujemy kilka zdań podsumowujących:
"Naszymi podstawowymi zadaniami było:
- rejestracja kierowców, którzy oferowali transport do innych miast Polsce i za granicami,
- rejestracja osób uciekających z Ukrainy potrzebujących transportu lub tymczasowego noclegu,
- łączenie tych dwóch grup ze sobą.
Zadania te realizowaliśmy w ramach systemu, który został tam wypracowany. Są jednak sprawy, które wymykają się z tego schematu. Ramię w ramię z wolontariuszami nie tylko z Polski, ale i innych państw, np. z Ukrainy, Niemiec, Włoch, Francji, Hiszpanii, Białorusi i Rosji (pamiętajmy, że to nie narodowość decyduje o tym kim jesteśmy a my sami, nasze serca i rozumy!) staraliśmy się rozwiązać problemy "tu i teraz". Jak pomóc 16-latkowi, który samotnie zmierza do Włoch, gdzie czeka na niego jego wujek? Co doradzić mamie z małym dzieckiem, która potrzebuje specjalistycznego leczenia, a nie ma rodziny ani przyjaciół poza Ukrainą? To te z serii bardziej skomplikowanych. Były też te mniej skomplikowane, ale nie mniej ważne - jak szybko dostać się na dworzec kolejowy, gdzie nakarmić kota, gdzie przewinąć dziecko, które łóżko polowe "w morzu łóżek" jest wolne?
W naszych głowach jest teraz sporo różnych myśli, a w sercach skrajnych emocji. Mimo tych strasznych okoliczności, czujemy wdzięczność za to, że mogliśmy tam być. To doświadczenie, które pomaga ustawić życiowe priorytety i wnosi dużo do naszego człowieczeństwa. Daje poczucie, że byliśmy dokładnie tam gdzie powinniśmy być. Przywraca wiarę w to, że ludzi dobrej woli jest więcej i że świat, który znamy nie zniknie dzięki nim. Oczywiście, zrobilibyśmy wszystko, żeby ta służba nie była nikomu potrzebna, ale nie mamy takiej mocy. Możemy tylko dalej robić to co robi teraz mnóstwo ludzi w Polsce i na całym świecie - pomagać na miarę swoich możliwości.
Bardzo dziękujemy tym którzy postanowili sfinansować nasz transport. MANUS Company Marcin Matusiak i Joga Cieszyn, macie wielkie serca! To dla nas bardzo ważna pomoc.
Czy po raz kolejny uda nam się obrać kierunek: Przemyśl? Jeszcze nie wiemy. Wszystkich, którzy zastanawiają się nad możliwością dołączenia do kolejnej ekipy prosimy o kontakt.
Chcielibyśmy jeszcze z tego miejsca serdecznie pozdrowić superbohaterów z Hufiec ZHP Ziemi Przemyskiej, sztabu #zastępGranica i ze wszystkich innych szczebli organizacji harcerskich, którzy nieustannie pełnią swoją służbę. Bardzo Wam dziękujemy za to co robicie! Jesteśmy pełni uznania i szacunku, bo to Wy jesteście w centrum tego wszystkiego i to do Was słowa podziękowania powinny być kierowane jak najczęściej "
================================================
Anna Pękała jest z Joanną Nowak
i 29 innymi użytkownikami
Kochani!!!
Krótka historia pomagania
Kiedy otrzymałam dłuuuugą listę z Ukrainy i rozpoczęłam kolejną akcje… setki telefonów, dziesiątki postów, udostępnień, kolejna zbiórka i myśl czy zdążę? potrzeby są ogromne! Ludzie czekają na pomoc… Muszę zrobić wszystko, aby dostarczyć to, co najpotrzebniejsze!
Na szczęście nie jestem w tym sama!!! MAM WAS !!! Każdy z osobna jest bardzo ważną częścią naszego TEAMU! Bez względu na wiek, płeć czy przynależność do grupy, tworzymy JEDNĄ WIELKĄ SPOŁECZNOŚĆ LUDZI O DOBRYCH SERCACH. Wasze ogromne wsparcie i zaangażowanie jest na wagę złota! Organizacja, zbiórka, pakowanie kartonów, opisywanie ( z google tłumacz ), ładowanie busów, przepakowywanie, ogrom pracy jaki wykonaliście przerósł moje oczekiwania! Dzięki Wam musieliśmy szybko organizować drugie auto, aby osoby, które po te rzeczy przyjechały mogły zabrać jak najwięcej rzeczy ( bo jadąc 1000km wgłąb Ukrainy nie mogą jechać z powietrzem). Po stokroć będę Wam WSZYSTKIM dziękować!!!!
W tym momencie chcę Was poinformować, po 3 dniach podróży tysiącach km drogi, całe szczęście, kierowcy wraz z transportem dotarli na miejsce!!!
TO JEST NAJWIĘKSZY SUKCES! WSZYSTKO BEZPIECZNIE DOTARŁO TAM, GDZIE MIAŁO DOTRZEĆ (a droga nie była łatwa! była usłana bombami, ostrzałami i sytuacjami o których my, siedzący w bezpiecznych domach nie mamy nawet pojęcia).
CHCIAŁAM WAM WSZYSTKIM PODZIĘKOWAĆ!!!! kolejny raz pokazaliście, że GDZIE CHĘCI (i możliwości) ZNAJDZIE SIĘ I DROGA!!!!
Dzięki Wam i waszemu zaangażowaniu zapakowaliśmy pełnego busa i przyczepę żywności dla ludzi, żywności dla naszych braci mniejszych , materiałów opatrunkowych ubrań śpiworów, obuwia , leków, środków higieny , słodyczy dla dzieci.
Daliście radę zakupić nawet narzędzia potrzebne do budowy okopów tj. szpadle, siekiery , gwoździe, siatki maskujące, a także rzeczy potrzebne żołnierzom tj. latarki , czołówki, baterie, powerbanki DZIĘKUJĘ!!!!!
WIEM, ŻE Z TAKIM TEAMEM JAK WY NAWET NAJDZIWNIEJSZA DLA NAS LISTA POTRZEBNYCH RZECZY NIE BEDZIE STANOWIŁA ŻADNEGO PROBLEMU!!!!
Dziękuję również tym, którzy NAM pomagali, a których nie mam w znajomych. WIEM, ŻE JESTEŚCIE!!! I WAM OGROMNIE DZIĘKUJĘ
-----------------------------------------------------------------------
Kzysztof Sobczyk
Czuwaj!
#zastępGRANICA zaprasza na SŁUŻBĘ.
Potrzebujemy Waszego wsparcia na kolejnych Zmianach. Poniżej zamieszczam link do rejestracji oraz terminy poszczególnych ZMIAN.
Do akcji #ZastępGranica cały czas można dołączyć.
Więcej informacji: https://zhp.pl/2022/ruszaja-zapisy-do-zastepu-granica
Zapisy: https://tiny.pl/9lzzj
Zmiana VIII: 24-27.03.2022 (DZ* - 23.03.2022) hm. Dariusz Zajączkowski
Zmiana IX: 27-30.03.2022 (DZ - 26.03.2022) hm. Dorota Calka
Zmiana X: 30.03-2.04.2022 (DZ - 29.03.2022) phm. Adam Pańczocha
Zmiana XI: 2-5.04.2022 (DZ - 01.04.2022) hm. Eliza Gilewska
Zmiana XII: 5-8.04.2022 (DZ - 04.04.2022) phm. Druh Jaśko Wilkowiecki
Zmiana XIII: 8-11.04.2022 (DZ - 07.04.2022) phm. Jakub Wojna
Zmiana XIV: 11-14.04.2022 (DZ - 10.04.2022) phm. Krystian Radziejewski
Zmiana XV: 14-17.04.2022 (DZ - 13.04.2022) phm. Angelika Szałwińska
*DZ - dzień "zero", czyli dzień przyjazdu na służbę.
Czuwaj - Sopel
==========================================================
Autorzy: Uroczysko Konstancin
Siła jest w LUDZIACH!
3 tygodnie wszyscy, których znam i nie znam, cała swoją siłę i czas poświęcają pomocy Ukrainie, ktoś znajduje kamizelki, kaski, noktowizory, ktoś organizuje magazyny, składy, zbiórki; ktoś zajmuje się logistyką, transportem; busami i tirami; ktoś ogarnia dokumenty, "papierologię" i tłumaczenia - w taki sposób działa nasza organizacja ????? ?????? i w taki sposób działa setki innych organizacji niosących pomoc Ukrainie i Ukraińcom.
Ale post nie o tym co jest w Warszawie, Lublinie, Gdańsku, Olsztynie, jak działają tam "sprawy ukraińskie",ale o "pierwszej polskiej lini frontu" - Przemyślu ( która jest tylko jedną z linii). Spędziłam tam 4 dni (ubiegły weekend i poniedziałek i wtorek - tylko dwa dni mój szef dał mi urlopu), i to z czym się tam spotkałam, czego doświadczyłam bardzo ciężko opisać słowami.
Początkowo pojechałam tam z grupą przyjaciół aby pomóc w magazynie Support for Ukraine in Europe, w którym wspaniale, od rana do nocy pracuje Mykhailo Ivasiuta, ale niewiele tam pomogliśmy, gdyż po spotkaniu z Chorągiew Podkarpacka ZHP i Hufiec ZHP Ziemi Przemyskiej na czele z Mariusz Bezdzietny Daria Froń i wieloma innymi, pojechaliśmy do Centrum Pomocy Humanitarnej na ul. Lwowskiej (w dawnym Tesko), i to co tam zobaczyliśmy, przerosło nasze oczekiwania i jakieś wyobrażenia, z którym do Przemyśla jechaliśmy. Toczyła się tam "ludzka wojna" ale z udziałem aniołów - aniołów w postaci naszych wspaniałych harcerzy, którzy ogarniali wszystko...Gdy usłyszeli, że jesteśmy ukraińsko-polsko-angielskojęzyczni, odrazu rozdzielili nas do zadań - tłumaczy jest tam ogromny deficyt, OGROMNY! Ale CI bohaterzy, tam na miejscu, radzą sobie jak mogą najlepiej. Poznaliśmy wspaniałych ludzi, przemiłych lekarzy z Portugalii (nie mówiących ani po polsku ani po ukraińsku); chłopaków z Danii, którzy wszystkie siły tracili na organizację transportu do swojej ojczyzny; przemiłych strażaków z OSP; bardzo zaangażowanych wolontariuszy z różnych części Polski, Europy, z którymi przez ten czas już rozumieliście się bez słów i przede wszystkich harcerzy (wyżej wspomnianych oraz Adrian Chmielarz Edyta Wdowiak - tylko kilkoro mam w znajomych, ale wszystkie ich twarze mam ciągle przed oczami).
Spotkaliśmy tam jeszcze kilkoro płastunów - Ivanka Kablanka z Kanady i Kyryła i Marharytę - junactwo (14 oraz 17lat), którzy zobaczywszy na mojej kamizelce słowo Płast, podeszli z wyciągniętą lewą ręką z hasłem "SKOB Podruho" - to był bardzo wyjątkowy i wzruszający moment, ale jeszcze bardziej wzruszająca chwila była odrazu po tym. Kyrylo i Marharyta chcieli bardzo pomóc, zarejestrowali się jako wolontariusze i działali....
Przemyśl ma dużo aniołów... Narodnyj Dim - Dom Ukraiński... tam też lata horda aniołów...
Związek Ukraińców w Polsce
Ukraiński Dom w Warszawie - o pieluchach i potrzebach matek wiemy już wszystko, chociaż żadne z nas nie jest rodzicem. Wiemy też ile radości może komuś sprawić widok odżywki do włosów lub balsamu do ust (to były u nas towary luksusowe, czasem trafiały się w darach i od razu wędrowały w ręce szczęśliwców). Podsumowując, jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, pomagajmy, bo jesteśmy tym ludziom naprawdę potrzebni i dajemy im nadzieję.
Świetna robota IV zmiano!
ZHR Okręg Wielkopolski
„Pamiętam moment, w którym podjąłem decyzję o wyjeździe - 4 minuty po opublikowaniu postu na grupie HOPR Okręg Wielkopolski.
Siedziałem na łóżku w moim pokoju i myślałem - czy to bezpieczne? W jaki sposób będę pomagał? Co zobaczę na miejscu?
Wiedząc, że bardziej żałuje się rzeczy, których się nie zrobiło niż tych, których spróbowaliśmy, to stwierdziłem, że teraz albo nigdy!
I tak 5 dni po wybuchu wojny w centrum cywilizowanej Europy, byłem na granicy mojego kraju i kraju, który został w brutalny sposób zaatakowany przez potęgę, której obawiali się moi przodkowie setki lat wstecz.
Na miejscu początkowo panował chaos. Od samego początku współpracowaliśmy ze służbami, znajdowaliśmy sobie zadania i wykonywaliśmy je najlepiej jak potrafiliśmy.
Wspieraliśmy dobrym słowem, pomagaliśmy nosić bagaże, zdażyło się udzielić pomocy medycznej lub przekazać ratownikom medycznym kogoś kogo stan wymagał szczególnej troski.
Służyliśmy informacją, wydawaliśmy jedzenie, które zjechało z całej Polski, aby ludzie po godzinach w kolejce na przejściu granicznym mogli wypić coś ciepłego oraz zjeść coś smacznego i wreszcie może poprostu… Byliśmy? Brzmi filozoficznie, ale myślę, że dla tych ludzi właśnie to miało znaczenie i właśnie to utkwi w ich pamięciach na długi czas.
Pomaganie innym ludziom, a w szczególności tym, którzy są w potrzebie, sprawia ogromną satysfakcję i ładuje pozytywną energią.
Tydzień szkoły lub studiów szybko uda się nadrobić. Dla nas to tylko kilka dni służby, a dla uchodźców widok pomocnej dłoni, którą w ich kierunku wyciągamy ma ogromne znaczenie.”
~ Druh Ignacy Wieczorek
Okręg Małopolski ZHR
W tym tygodniu kolejne ekipy harcerek Małopolska Chorągiew Harcerek ZHR i harcerzy Małopolska Chorągiew Harcerzy ZHR na przejściach granicznych pomagają osobom przybywającym z Ukrainy.
Przeczytajcie poniższą poruszającą relację Druha Przewodniczącego Krzysztof Wójtowicz ze służby Pogotowie Harcerek i Harcerzy - Okręg Małopolski ZHR na przejściu granicznym w Medyce.
Dwie doby na granicy w Medyce z harcerkami i harcerzami Okręg Małopolski ZHR.
Na miejscu adrenalina - milion rzeczy do zrobienia i problemów do rozwiązania - na szczęście nie ma czasu na refleksje.
Po powrocie nieustanie przed oczami przewijający się kalejdoskop obrazów, które nie chcą zniknąć...
Kilkunastoletnia dziewczynka, która uciekając z domu wzięła tylko swoją ukochaną gitarę...
Staruszka ledwo powłócząca nogami pchająca wózek ze swym beznogim mężem - gdy biorę od niej rączki wózka mówi "nie trzeba on ciężki"...
Drobniuteńka osiemnastoletnia dziewczyna z kilkutygodniowym dzieckiem w ramionach i malutką torbą na ramieniu - widzę w Jej oczach, że nie płacze tylko dlatego, że już brakło łez...
Dwóch łysych osiłków, którzy namawiają młode dziewczyny na transport do Włoch - gdy szybko ich blokujemy i ściągamy policję, znikają natychmiast...
Sześciolatka powłócząca nogami ze zmęczenia dźwigająca ogromną przy niej torbę mówi mi "ostrożnie tam moja kicia - ona się boi"...
Kilkuosobowe grupy mężczyzn, w militarnych strojach, z plecakami, hełmami, kamizelkami kuloodpornymi, porozumiewające się we wszystkich językach świata idące na Ukrainę...
Kobieta prowadząca trzy swoje psy, przewracająca się, bo już nie ma siły ich utrzymać...
Autobusy kursujące bez przerwy Medyka-Przemyśl - jeśli zapakowanie jednego to 10 minut, pakujemy dwa naraz, średnio 50 osób w jednym, to na godzinę osób... a na dwie godziny.... na sześć...
Głuchoniemy mężczyzna z którym mogę się porozumieć wyłącznie pisząc na kartce... po rosyjsku... cyrylicą....
Bezbrzeżne zdziwienie wszystkich, którzy słyszą, że wszystko co od nas dostają jest "bezkosztno".... Jedzenie, picie, ubrania, koce, kosmetyki, pieluchy, kule, wózki, nosidełka, itd. - jest wszystko co byś potrzebował...
Jedenastoletni chłopiec, który jest zupełnie sam... Trzyma się twardo... Płacze dopiero, gdy sadzam go w naszym ogrzewanym namiocie i słyszy w telefonie głos Mamy - przyjedzie po niego za dwie godziny....
Noc, mróz i 40 łóżek, które ZHR ma w ogrzewanych namiotach pełne kobiet i dzieci - często po dwoje/troje....
Babcia, która jedyne co wie, to kartka z koślawym telefonem do Niemiec... Dzwonimy - mąż wnuczki przyjedzie po nią... Z Frankfurtu.... Za 15 godzin...
Te wszystkie matki, które z początku nieufnie oddają Ci w ramiona swój największy skarb, bo z zimna i zmęczenia nie mają już siły dźwigać swych dzieci...
Te dzieci, które na Twych rękach wtulają się w Ciebie i.... przestają płakać...
Te kobiety, które płaczą dopiero gdy uśpią swe dzieci....
Natłok obrazów nie daje pisać dalej....
I ten bezbrzeżny uśmiech dzieci, gdy harcerki rozdają im pluszaki...
A to tylko kilka obrazów z niespełna 48 godzin....
Mogę pisać wiele komentarzy, analiz, opinii, ale w zderzeniu z tymi obrazami....
Nie chcę! Nie umiem! Nie potrafię! Słowa są takie małe.....
Pomagamy!
W ostatnim czasie udzielamy się na Torwarze, Arenie Ursynów, ładujemy ciężarowki ze sprzętem i nie tylko.
Rekordzista z naszej drużyny ma już za sobą ponad 30 godzin służby!
Mariusz Bezdzietny, Komendant Podkarpackiej Chorągwi ZHP
Wczoraj, po 18 dniach spędzonych przy granicy, wróciłem do domu.
W Przemyślu kieruję Podkarpackim Sztabem Harcerskiego Pogotowia ZHP. Współpracujemy z Prezydentem Przemyśla, Wójtem Lubaczowskim, Burmistrzem Ustrzyk Dolnych, Prezydentem Rzeszowa, podkarpackim PCK, kilkunastoma organizacjami społecznymi i setkami ludzi z całej Europy. Ramię w ramię służymy ze strażakami ochotnikami, WOTem, policją, urzędnikami, wolontariuszami z całego świata.
W akcję włączyły się wszystkie podkarpackie hufce, z których harcerze i instruktorzy pełnią służbę jako wolontariusze już od pierwszych dni konfliktu. Dodatkowo przyjeżdżają do Przemyśla harcerze z całej Polski, gdzie przy udziale miasta kwaterujemy ich i żywimy, aby mogli dołączyć do służby.
W weekendy w wolontariat dla uchodźców zaangażowanych jest na całej lini podkarpackiej granicy z Ukrainą ponad 200 harcerskich wolontariuszy, a na tygodniu jest ich mniej, ale nadal ponad 100. Pełnią służbę na zmiany, przez całą dobę. Harcerze nie są związani żadnymi umowami służbowymi z Państwem Polskim, nie otrzymują za swoją służbę żadnego wynagrodzenia, premii, czy zwrotów, a jedynie chwilę uśmiechu osób w potrzebie. Biorą urlopy żeby tu być.
Działania jakie podejmujemy są różnorodne.
Otrzymujemy dary, darowizny pieniężne, wsparcie sprzętowe, które przekierowujemy na pomoc uchodźcom.
Przez całą dobę prowadzimy punkt wydawki niezbędnych artykułów i żywności przy przejściu granicznym w Medyce i Budomierzu.
Również całą dobę pełnimy służbę w Centrum pomocy uchodźcom tzw. Tesco w Przemyślu, gdzie rejestrujemy uchodźców i kierowców, pomagamy przy koordynacji autokarów, obsługujemy sale noclegowe dla 2000 osób, pomagamy w kuchni, magazynie i porządkach, pomagamy uchodźcom w ich sprawach.
W nocy pomagamy na Dworcu Głównym w Przemyślu, pomagając w salach dla kobiet z dziećmi, koordynując ruch ludzi, odjazdy autokarów, pomagamy uchodźcom w ich sprawach. Harcerze są też dorywczo na dworcu w Rzeszowie.
Również w nocy pomagamy uchodźcom w ich sprawach w czterech przemyskich szkołach gdzie zorganizowane są noclegownie dla 40 do 200 osób, pomagamy porządkować sale, wymieniać pościel. Taką samą służbę pełnimy w miejscach noclegowych w Rzeszowie, Krowicy Samej, Równi i Łodynie.
W Ustrzykach Dolnych prowadzimy ośrodek harcerski, który obecnie zajmują strażacy, przyjeżdżający pełnić służbę na przejściu granicznym w Krościenku. Dajemy im dach nad głową, pomagamy skoordynować pełnioną przez strażaków służbę.
Przez dwa tygodnie przez całą dobę pomagaliśmy w miejskim magazynie na ul. Wodnej w Przemyślu. Teraz jesteśmy tam rzadziej.
Harcerze obsługują również swój magazyn centralny zlokalizowany w Jarosławiu i pomocniczy w Przemyślu, gdzie przyjmujemy paczki, busy, ciężarówki i całe tiry pomocy humanitarnej z całego świata, którą sortujemy i przekazujemy do 2 punktów wydawkowych na granicy, 7 punktów w szkołach i noclegowniach, do magazynu PCK, do Płastunów i bardzo dużo do Tesco.
Kiedy jest wezwanie pomagamy w magazynie ukraińskich skautów Płastunów, skąd potrzebna pomoc płynie za granicę.
Dorywczo angażujemy się w setki innych prac, od przygotowywania 10 000 kanapek począwszy, na noszeniu żywności na ukraińską stronę skończywszy.
Swoje działania prowadzą wszystkie podkarpackie hufce. Są to: zbiórki darów, pomoc wolontariacka, świetlice dla ukraińskich dzieci, przyjmowanie uchodźców, pomoc w znalezieniu miejsca pobytu i transporcie, wiele innych inicjatyw.
Cały czas reagujemy na prośby o odebranie kogoś z granicy i pomoc w dostaniu się do konkretnego autobusu czy pociągu, pomagamy znaleźć przejazd i miejsce do zamieszkania. To działanie jest bardzo absorbujące, ale jest służbą dla konkretnych rodzin, której po ludzku nie odmawiamy.
Wszystkie te działania realizują harcerze i instruktorzy, których nawet nie będę próbował tu wymieniać i oznaczać, bo na pewno bym kogoś pominął. Przepraszam za to. Ale wiedzcie, że mam Was wszystkich przed oczami we wspomnieniach. Wierzę, że wszystko co robicie, jest darem dla uciekających przed wojną z Ukrainy matek z dziećmi. Wierzę, że to co tu robicie teraz jest ważniejsze od trudnej polsko-ukraińskiej historii i wpłynie na naszą przyjaźń z Ukrainą w przyszłości. To harcerskie i skautowe jest, aby zmieniać świat na lepszy.
To co tu wymieniłem, to na pewno nie wszystko co robicie. Nie spamiętuję już wszystkich działań jakie robicie.
Bardzo, bardzo Wam za to wszystko dziękuję.
I proszę o więcej, proszę o wytrwałość, bo ta służba musi trwać! Przyjeżdżajcie do Przemyśla, Budomierza, Ustrzyk, Rzeszowa. Potrzeba co najmniej 120 osób na dobę!!! I na tygodniu i w weekendy. Kompletujcie patrole minimum 4 osobowe. Zapisujcie się przez telefon Hufca Ziemi Przemyskiej 503 907 084.
Proszę tak jak tutaj: https://fb.watch/bOTftXFyR6/
Służba jest bardzo trudna. Aby zmiana mogła trwać 6 godzin musiałoby być nas tutaj minimum 240 osób, a jest dużo mniej.
Opisuję to wszystko, bo sam przeżywam tą naszą służbę. Pięć dni temu przyjechał do mnie do Przemyśla mój starszy syn, też pomagać, pobyć ze mną.
Dzisiaj trochę odespany poświęcam te parę chwil, aby opowiedzieć co dzieje się na granicy.
W domu spędzę półtorej doby, bo jutro wracam na granicę.
#ZHPdlaUkrainy #ChorągiewPodkarpackaZHP #ZHP #ZastępGranica
ZHP Chorągiew Warmińsko - Mazurska im. Grunwaldu
Kolejne dary z Warmii i Mazur pojechały w piątek do naszych przyjaciół z ZHP Hufiec Chelm, którzy dalej rozdzielają i koordynują pomoc w regionie przygranicznym.
Dziękujemy wszystkim, którzy dołożyli się do kolejnego tygodnia naszej zbiórki. Osobom prywatnym, harcerzom i instruktorom, uczniom ze Szkoła Podstawowa nr 9 w Olsztynie, Piekarnia Tyrolska - Elbląg za pieczywo przekazane już kolejny raz, skoro świt prosto z piekarni.
I szczególne podziękowania dla Alcar Renault - za zapewnienie transportu i użyczenie Renault Master na przewóz potrzebnych rzeczy z Olsztyna do Chełma. Januszowi - kierowcy, który z uśmiechem wybrał się w tą nie-najkrótszą trasę
DZIĘKUJEMY! Bez Waszego udziału nasze działania byłyby dużo mniej efektywne!
Kolejna relacja - ZHP
Z Ukrainy przyjeżdża do Polski wiele mam z małymi dziećmi. Uciekają przed wojną tak jak stoją - zabierają tylko najpotrzebniejsze, łatwe do spakowania rzeczy. Nawet jeśli zabiorą wózek dla dziecka, on często nie mieści się do pociągu, musi zostać na miejscu. Jednak każdy kto przemieszczał się z dzieckiem, wie jak jest on potrzebny.
ZHP organizuje zbiórkę wózków dla dzieci. Zebrane spacerówki zostaną przetransportowane na dworce do Przemyśla, Krakowa i innych miejsc przesiadkowych.
Jeśli masz sprawny wózek, włącz się do akcji! Zachęć też rodzinę, znajomych, sąsiadów!
Wózki możecie przywozić lub w jakikolwiek sposób przetransportować do następujących miejsc:
Główna Kwatera ZHP
ul. Marii Konopnickiej 6
00-491 Warszawa
Hufiec ZHP Przemyśl
ul. hm. Izydory Kossowskiej 1
37 - 700 Przemyśl
Chorągiew Śląska ZHP
aleja Harcerska 3B
41-516 Chorzów
Hufiec ZHP Jastrzębie-Zdrój im. Józefa Kreta
Wyzwanie na dziś: #wózek dla Ukrainy.
Większość mam, które uciekają z Ukrainy przy wsiadaniu do autobusów musi zostawić wózek. Często zdarza się, że muszą to zrobić już w drodze do tego autobusu, bo zniszczone są drogi i mosty, a po błocie lub wąskich kładkach nie da się przejechać. Tyle godzin z maleńkimi dziećmi na rękach jest wyczerpujące. Niewygodne. Niewyobrażalnie trudne, jeśli do niesienia jeszcze torba, jeśli udało ją się dowieźć. Sceny na granicy i na dworcach rozdzierają serca.
Dlatego szukamy wózków.
Twoja instrukcja działania:
Popytaj, czy Twoi znajomi nie mają wózka. Spacerówka, gondola, jakikolwiek wózek będzie dobry. Potrzebny. Pomocny. Przyniesie ulgę.
Dostarcz go do siedziby naszego Hufca(ul. Wrzosowa 4a, w godz. 16.00-19.00)/lub do harcówki w Pawłowicach(SP 2 przy ul. Pukowca 4, w godz. 16.00-17.00). Stamtąd w niedzielę rano wyruszy bezpośrednio transportem do Przemyśla i na pobliskie przejścia graniczne.
Nie czekaj! Zrób to! Twój mały gest może przynieść ogrom dobra!
Dorota Calka – poruszona z Karolem Siergiejem i
12 innymi użytkownikami
5 DNI DOBRA Brakuje słów kiedy w ciągu pierwszych 2 godzin od stawienia się na służbę pomagasz uratować życie 18 miesięcznego chłopca. Zatrzymał się (konieczne było przywracanie czynności życiowych, oddychania i krążenia) z powodu wyziębienia i odwodnienia. Twarzy zrozpaczonej mamy, która słyszy znów oddech swojego dziecka nie zapomnę do końca życia. Po tym już wszystko wydaje się niczym. Chociaż każdy gest, każda gorąca herbata, każda rozmowa, każda porada co dalej zrobić ze swoim życiem dla każdej potrzebującej kobiety były bezcenne. Każdy uśmiech malucha, który dostaje przytulankę, albo koc żeby było choć trochę cieplej. Każda nadzieja w oczach kiedy znajdujesz dla rodziny kawałek wolnej podłogi w hali, w której już jest tysiące ludzi a na zewnątrz -10 st. Przebiegają mi przed oczami sceny jak prosto od Spielberga a to życie, tragedie które dzieją się tu i teraz. Wysłuchałam dziesiątki historii. Dziesiątki pytań o to co z nami będzie dalej. Najtrudniejsze, ale powtarzające się po wielokroć pytanie: niech mi pani poradzi, gdzie mam z dziećmi pojechać żeby przetrwać? Nasi Przyjaciele potrzebują każdej pomocy. Setki wspaniałych młodych ludzi niosą ją tam na granicy i a tysiące w całej w Polsce. Razem. Harcerze ze wszystkich organizacji. Polacy, Francuzi, Szkoci, Hiszpanie, Izraelczycy, Niemcy, Holendrzy. Jak jesna rodzina. Spasiba i djakukujema usłyszałam tysiące razy. I głosy że jesteśmy dobrzy, wspaniali. Chcą nam to mówić, bo naprawdę tak czują. A my czujemy, że nie można być człowiekiem jeśli dziś robi się coś innego. Dziękuję, że ja mogłam tam być. Dla mojego człowieczeństwa. #ZHPdlaUkrainy #zastępGRANICA #razem ZHP Chorągiew Podkarpacka ZHP ZHR Skauci Europy
===================================================
Leon Suski
Zdjęcia nie będzie, bo to nie ZOO . Mam gdzieś taką służbę . Na sam koniec, gdy zdawałem zmianę, przez granicę przeszły 3 matki z maleńkimi dziećmi. W Charkowie nie pozwolono im załadować wózków. Przy następnej przesiadce, zostawiły swoje walizki. Dzisiaj, gdy przeszły granicę miały tylko paszporty i te małe dzieci. Płaczące bo od 2 dni nic nie jadły , pampersy też nie zmienione. Oczywiście dzieci nakarmiliśmy. Dostały smoczki, butelki i wszystkie niezbędne rzeczy, które akurat mieliśmy na stoisku. Wózki wszystkie jakie były w magazynach, rozdaliśmy pierwszego dnia. Tragedia tysięcy matek z dziećmi, jakie przeszły przez granicę, nie jest do opisania. Tak nasza służba jest wspaniała i nie do ocenienia. Młode dziewczyny, które z uśmiechem rozdają dzieciakom pluszaki i słodycze. Kawa i herbata dla stojących w kolejce, była często pierwszym gorącym płynem od dłuższego czasu. Wdzięczność innych służb, za uśmiech i gorący napój. Harcerze i harcerki wychodzą za namiot, wyryczą się i dalej rozdają uśmiech i nadzieję. To nie wstyd bo policjanci, strażacy, żołnierze WOT i inni wolontariusze też tak robią. Pluszaków w magazynie jest sporo. Wdzięczność maluchów tułaczy jest wielka. Co winne są te młode matki i ich dzieci? Na żywo obserwuję wojnę. Tak, nie walki, a tych najbardziej poszkodowanych- kobiety i dzieci. Co się zobaczy, tego się nie odzobaczy. Na zawsze zapamiętam tysiące dzieci, które pewnie nie uśmiechały się od wielu dni. Po przekroczeniu barierek, byli w upragnionej Polsce. Tutaj pierwszy raz od jakiegoś czasu promiennie uśmiechnęły się- Ktoś im dał przytulankę. To jest jedyna rzecz jaką aktualnie mają. Reszta została w domach. Często zbombardowanych. Może coś zabrały ze sobą, ale po drodze, tak jak rękawiczki zaginęło. Dzięki wszystkim za ogrom życzliwości i za dary, które gdzieś tam oddajecie w odruchu dobrego serca. Za to że szukacie i znajdujecie miejsce, dla tej ciągle płynącej rzeszy ludzi. Jesteście ich nadzieją. Tysiące razy słyszałem, Diakuju. Budieme se za was modlić. Mamy tylko Boha i Was #ZHPdlaUkrainy #zastępGRANICA #ZHP #ZHR
Ps. Czego mamy ciągle mało? Musy owocowe w tubkach, małe batoniki, małe soczki. Tak by dziecko mogło to wziąć w łapki i iść dalej. Mleko w płynie (200 ml ) dla niemowląt1,2 lub 3. Duże marketowe torby na zakupy, często poza dziećmi, stają się one całym domem jaki mają te kobiety, . W nich mieści się cały ich świat. Małe dezodoranty, wiele z nich, od początku wojny nie myło się. Małe żele pod prysznic i szampony. Prosimy jeśli pakujesz pudło, nie kupuj wszystkiego po troszeczce. Zamiast robić mix wypełnij całe pudełko tym samym. Ktoś zapakuje pudełko z czymś innym. Nie mamy jak tego segregować. Jak dużo tego trzeba? Aktualnie, codziennie przez przejście w Medyce, przechodzi ponad 20 tyś ludzi, z czego połowa to dzieci. Prosimy TYLKO o to, gdyż wydajemy te właśnie artykuły na bieżąco. Nie posiadamy miejsca na inne dary. Je wysyłajcie w inne miejsca zbiórki na terenach przygranicznych, od nich sobie odbierzemy. Musy owocowe, batoniki, soczki. Mleko w płynie (200 ml ), torby na zakupy, dezodoranty, żele pod prysznic i szampony. można przesyłać na adres: Hufiec ZHP Ziemi Przemyskiej hm. Izydory Kossowskiej 1, 37-700 Przemyśl Telefon: 16 670 76 76. dopisek "zastęp granica" Zbieramy też środki na pojazd, który będzie woził harcerzy i dary na granicę. Chcesz wesprzeć nasze działania? Zachęcamy do wpłacania darowizn.
------------------------------------------------------------------------
Jednym z pierwszych namiotów, które stanęły w Medyce, aby nieść pomoc uchodźcom jest Pogotowia Harcerek i Harcerzy ZHR, którym opiekuje się Harcerskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe ZHR. Teraz na miejscu służbę w systemie zmianowym podejmuje każdego dnia i każdej nocy kilkanaście harcerzy, harcerek i wolontariuszy spoza ZHR - w tym ratownicy medyczni, pielęgniarki i ratownicy KPP Dziennie granicę polsko-ukraińską w samej Medyce przekracza od kilku do kilkunastu tysięcy osób.
W ogrzewanych namiotach wytchnieniowych ZHR schronienie mogą znaleźć matki z dziećmi i osoby starsze, a także wszyscy Ci, którzy potrzebują jakiejkolwiek interwencji medycznej - przede wszystkim chodzi o dziecięce kaszle, gorączki i bóle głowy lub brzucha.
Oprócz tego nasi wolontariusze pomagają transportować osoby niepełnosprawne, rozdają wieczorami koce i rękawiczki osobom czekającym w kolejce na busy do Przemyśla, kierują ruchem, rozmawiają, badają potrzeby i dbają o komfort psychiczny przyjezdnych
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Grzegorz Kopeć
Jestem wobec wielu z Was zobowiązany napisać "co tam na granicy", tak więc zapraszam na kilka zdań.
Po zajechaniu po kilku dniach przerwy do Medyki od razu widać zmiany. Granica Medyka zmieniła się w miasteczko. Jest już tyle przeróżnych organizacji z całego świata, że nie ma wolnego miejsca na to żeby ktoś się wcisnął. Co mnie zaskakuje to obecność namiotów Marszu Narodowego i Straży Marszu. United Sikhs, Czerwony Krzyż, Strażacy z Francji, Szkoci z mobilną pizzerią, kilkadziesiąt stoisk z jedzeniem i piciem. Wciąż nikt tym całym bałaganem nie zarządza... Co nieco wie niejaki Nikolas - samozwańczy szeryf Medyki. On jest tu od początku.
Od razu w oczy rzuca się obecność Wojsk Obrony Terytorialnej. No wreszcie! Jest ich dużo i są mega pomocni. Eskortują uchodźców od granicy do autobusów, pomagają nosić im bagaże. Szkoda tylko, że prawie nikt z nich nie nauczył się choć kilku zdań po ukraińsku aby zebrać od ludzi niezbędne informacje choćby o tym czy mają gdzie jechać i jak tak to dokąd. Moim zdaniem wciąż brakuje tłumaczy. O ile w ciągu dnia stosunkowo łatwo znaleźć kogoś kto posłuży za tłumacza to nocą nie ma żadnego. To absurd, że Policja musi prosić mnie żebym udawał tłumacza jak moja znajomość ukraińskiego jest w zasadzie zerowa a jedynie po rosyjsku coś tam mogę zrozumieć i powiedzieć...
Uchodźców jest wyraźnie mniej niż jeszcze parę dni temu. Co nie znaczy, że jest ich mało, wciąż są to tysiące ludzi ale już nie tworzą się gigantyczne kolejki do autokarów. Noce też spokojniejsze niż kilka dni temu.
Pierwsze co robimy to ogarniamy nasz punkt do ładowania telefonów i dystrybucji Power Banków. Mamy ich dzięki Wam sporo. Teraz tylko musimy wymyślić sposób ich sensownej dystrybucji aby trafiły do tych, którzy ich na prawdę potrzebują. Pani nie ma ładowarki ani kabla a jedzie do Włoch. Inna z całkiem rozładowanym telefonem czeka na kontakt od kierowcy, który ma zabrać ją z dziećmi do Warszawy. Komuś się telefon nie ładuje bo jest -12 stopni i zamarzła bateria. Oczywiście wielkie zdziwienie, że mogą zabrać to za darmo.
Maciek dzieciakom wręcza plecaczki przygotowane przez Kangurową Szkołę. Zazwyczaj biorą je nieśmiało ale chwilę później sprawdzają ich zawartość i pojawiają się jakieś uśmieszki. Część plecaczków zostawiamy w naszym namiocie, który z założenia jest miejscem schronienia dla matek z dziećmi.
Jednak nie to w tym wszystkim było dla mnie najważniejsze. Tak jak wspomniałem, wolontariuszy na miejscu od groma, nasza praca jakoś bardziej usystematyzowana więc mam więcej czasu, żeby rozmawiać z uciekinierami. I w tym całym festynie dobroczynności te rozmowy z nimi były najbardziej przytłaczające. Nie ma szczęśliwych historii. No chyba, że popatrzymy na fakt, iż udało im się uciec do PL jak na pozytyw.
Oprócz standardowych pytań: dokąd chcecie dojechać, czy macie kogoś w Polsce kto wam pomoże, czy macie zorganizowany transport, niektórych pytam o więcej. Skąd przyjechali, jak wyglądała ich droga, jak sytuacja wygląda na miejscu.
I te historie opowiadane w 4 oczy dopiero pozwalają na wyobrażenie sobie tego z czym ci ludzie się mierzą. Przed jakimi potwornościami uciekają.
Podchodzę do totalnie zapłakanej kobiety z trójką dzieci. Idziemy te trzysta metrów i opowiada. Uciekli z miasta Browary na północ od Kijowa. Mąż kazał jej zabrać dzieci, babcie i uciekać do Polski. Jej mąż jest żołnierzem. Straciła z nim kontakt 3 dni temu i cały czas mówi do mnie, że on już pewno nie żyje.
Zostawiam ich w namiocie, za 2 godziny ktoś ma po nich przyjechać.
Veronika nieźle gada po Polsku bo studiowała 3 lata w Polsce. Miesiąc temu wróciła do Charkowa gdzie brat załatwił jej prace jako pomoc medyczna w gabinecie stomatologicznym. Do pracy poszła tylko trzy razy bo czwartego dnia po miejscu jej pracy zostały zgliszcza. Pokazuje mi zdjecia z jej miasta. Totalna apokalipsa. Miasto wygląda jak Warszawa po wojnie. Veronika ma się gdzie podziać, ma przyjaciół w Poznaniu ale z bratem nie ma kontaktu - poszedł walczyć.
Starsza pani nie może zrozumieć jak to jest że ona musi uciekać przed jednym wojskiem a zaraz po przekroczeniu granicy inne wojsko (ma na myśli WOT) pomaga im nieść walizki.
Marina ładuje telefon i chwile gadamy. Jest sama, nie wie gdzie jechać dalej więc nie pozostaje nic innego jak odesłać ją na TESCO do Przemyśla. Marina pochodzi z miasta Sumy, które od początku inwazji jest miejscem frontowym. Pytam czy mogę nagrać krótki film... żeby powiedziała dwa zdania. Zgadza się. Za pół godziny zaczepia mnie i prosi abym zasłonił jej twarz na filmie bo się boi. Bo przecież w Rosji za mówienie prawdy i że to wojna grozi 15 lat więzienia. Film poniżej.
Tuż przy samym budynku granicznym ledwo turla się o lasce elegancka babcia. Zabieram od niej walizkę i ruszam z Babuszką Julią pod rękę na ten trzystu metrowy spacer. Babuszka po drodze opowiada mi cała historię swojego 85-letniego życia. Jej mama była Polką ale nigdy polskiego jej nie uczyła, pochodzi z okolic Lwowa gdzie jej rodzina miała dużą gospodarkę. Wspomina jak podczas II Wojny Światowej przyszli ruscy do jej wsi to wybili im wszystkie dwadzieścia krów jakie mieli. Od tak. Zastrzelili i poszli dalej. Po ślubie przeniosła się na wschód Ukrainy gdzie też zajmowali się gospodarką. Mówi, że teraz jak przyszli ruscy zrobili to samo. Zastrzelili wszystkie zwierzęta a im kazali się wynosić bo jak nie to kula w łeb. Podczas spaceru wyjaśnia mi jak się po ukraińsku mówi zdrobniale na Grzegorza i śmieje się, że może na tej emigracji zacznie wszystko od nowa i jeszcze wyjdzie za mąż. Babuszka Julia ma córkę w Niemczech i do niej jedzie, tylko jest problem bo podczas wsiadania do autobusu we Lwowie rozbiła telefon. Nie może się skontaktować z tymi którzy po nią mają przyjechać. Wyciąga potarganą kartkę z zapisanym numerem telefonu. Składam do kupy i chyba wiem jaki to numer ale jeden znak to albo 8 albo 9...
Wybieram wersje z 9 i dzwonie na ten niemiecki numer o pierwszej w nocy. Jeden raz, drugi, trzeci... Nic. Za czwartym razem odbiera zaspany poirytowany niemiec i na moje pytanie czy zna Babuszkę Julię w odpowiedzi słyszę, żebym spierdalał. Ups... więc to chyba była jednak 8.
Niestety na numer z 8 zamiast 9 nie udaje się dodzwonić. Prowadzę więc Babuszkę do naszych ogrzewanych namiotów i obiecuję, że będę dzwonił dalej. Po pół godzinie wreszcie udaje mi się dodzwonić więc biegnę przekazać Babuszce telefon. Sukces. Przyjadą po nią o 5 rano. Babuszka Julia w namiocie zagaduje dzieciaki i opowiada im jakieś historie. Nie wiem co im gada ale po raz pierwszy widzę, że śmieją się tam wszyscy. Co jakiś czas zaglądam co u niej. Drzemie na krześle a już grubo po 6, rodziny nie ma. Około 6.40 dzwoni mój telefon - numer niemiecki. Są, przyjechali ale nie mają pojęcia jak mają w tym mrowisku znaleźć Babuszkę. Bariera językowa nie pozwala się łatwo dogadać. Proponuję, żeby stanęli obok radiowozu i podnieśli ręce w górę. Latam między radiowozami i wreszcie ich odnajduję. Prowadzę ich przed nasz namiot i budzę Babuszkę Julię. Wzruszające. Babuszka Julia nie chcę mnie puścić i prosi, żeby ją odprowadzić do auta a po drodze każe mi się zastanowić czy bym nie chciał się z nią ożenić. Mówi, że ma wielki majątek na Ukrainie i będę mógł połowę przejąć Robię im jeszcze fotę na pożegnanie.
Przy stanowisku ładowania telefonów stoi młody chłopak, na oko lat 14. Widzę, że ładuje telefon i ogląda power banki. Pyta ile kosztują. Tłumaczę, że są za darmo ale tylko dla tych, którzy ich naprawdę potrzebują, że nie mamy ich aż tyle, żeby dać każdemu. Mówię, żeby przyszedł z mamą. Odchodzi i wraca za jakiś czas odpina swój telefon i mówi, że jest sam bo rodzice zginęli w Czernichowie. Fak! Wynajduje mu najlepszy jaki został, ekstra kable i upewniam się, że ma gdzie jechać. Spoko, jego siostra mieszka w Polsce.
Maciek opowiada mi, o rodzinie której ruscy zajęli dom a ich samych wygonili aby mieszkali w piwnicy. Bez jedzenia 4 dni. Po czym łaskawie dali im 15 sekund na ucieczkę bo jak nie to ich zastrzelą. Nie mają teraz gdzie jechać... Nie wiedzą co dalej robić.
Starsi mężczyźni czasem pokazują nam na telefonach filmy z Ukrainy. Daruje sobie opis tych obrazów ale to piekło na ziemi.
Wchodzę do naszego namiotu a pod nogami śmigają mi dwie urocze dziewczynki - Sofia i Polina. Wybiegają na zewnątrz żeby w koło puszczać bańki mydlane. Mają kupę radości ale gdy patrze na to z boku to ciężko uwierzyć, że to dzieje się na prawdę. Dosłownie obrazki jak z filmów Emira Kusturicy. Rozmawiam chwilę z ich mamą Iriną. One też uciekły z Sumy. Po chwili nagrywamy jak dziewczynki mówią piękny wierszyk o Putinie (w filmie poniżej). Nie wiem kiedy zniknęły od nas z namiotu. Mam nadzieje, że z nimi ok.
Noce pierońsko zimne bo jest ok -12 stopni do tego lekki wiaterek. Wystarczy stanąć na chwilkę i kostniejesz. Nie ma już mediów i tłumaczy. Dookoła płoną beczki przy których grzeją się tak uchodźcy jak i wolontariusze. Irracjonalny obraz. Jest na prawdę zimno. Ogrzewamy namioty nagrzewnicami gazowymi ale butle co chwile zamarzają. Trzeba ja podmieniać i odmrażać - dodatkowa robota.
Daria lata i owija dzieci kocami. Z kolejki ludzi oczekujących na autobus wyciągamy tych najbardziej przemarzniętych z małymi dziećmi. Błyskawicznie zapełnia się nasz namiot. WOT-owiec przyprowadza do mnie dwie kobiety i trójkę dzieci i pyta czy mamy miejsce dla nich. Nie mamy.
Dzieci się trzęsą z zimną. Nie ma szans żeby w takim stanie stali teraz w kolejce do autobusu i jechali do Przemyśla na TESCO. Najpierw muszą się zagrzać i odpocząć. Nigdzie im się nie spieszy bo i tak nie mają dokąd pójść.
Biorę radio i wołam
- ZHR do ZHP dół
- ZHP dół, co tam?
- ile macie miejsc w namiotach u siebie bo potrzebuje nocleg do rana?
- ostanie 2 łóżka
- ale mam piątkę przemarzniętych w tym trójka dzieci
- [dłuższa chwila ciszy] dobra dawaj ich
Wołam dwóch WOTowoców żeby ich zaprowadzili na miejsce.
Więcej miejsc w ogrzewanych namiotach nie mamy więc z kolejki czekających na autobus staramy się wyławiać matki z najmniejszymi dziećmi i tymi co ledwo stoją z zimna. Pakujemy ich w pierwszej kolejności do autobusów. Nic więcej poza ciepłym kocem teraz nie zrobimy. Dopiero nazajutrz przybywają kolejne dwa ogrzewane namioty PCK i wielka hala postawiona przez United Sikhs.
W tłumie łapie mnie jakiś facet i mówi cześć!!!
Pamiętam go! Tydzień temu przyjechał do Medyki żeby przetransportować jakąś rodzinkę do Poznania. Zdechło im wtedy auto i pomagaliśmy mu odpalić samochód. Mówią, że nie mogli w domu wysiedzieć po tym co zobaczyli tu tydzień temu i postanowili wrócić z pomocą. Wrócił więc z żoną i córka i całym busem wypakowanym darami dla dzieci. Wciskają jakoś swój namiot pomiędzy inne i serwują ciepłe kakałko i rozdają ciuchy dzieciom.
Chwilę przed tym jak opuszczam Medykę zaczepia mnie obywatel Niemiec, który przyjechał z Berlina z gotowymi zestawami dla dzieciaków. Pyta komu to może dać bo tyle tu organizacji, że zwariował... Po chwili przyprowadza dwa koszyki z niemieckiego Lidla wypełnione woreczkami z gadżetami i słodyczami dla dzieci. Do każdego woreczka przyczepiony obrazek namalowany przez dzieci.
Dzwoni jakaś kobieta z TVNu, bo dotarł do niej mój poprzedni post z fejsa. Nawija, że robi materiał i chciała by pogadać z kimś ciekawym i zorientowanym w tym co się dzieje w Medyce. Przecież, ja jej nie mam nic do powiedzenia. Mówię, jej żeby pogadała z prawdziwymi bohaterami tego exodusu, czyli z tymi, którzy do swoich domów przyjęli uchodźców. Do widzenia.
Wyczerpujące kilka dni. Fizyczne zmęczenie łatwo odespać ale ostrzegam wszystkich, którzy planują wybrać się do Medyki na jakiś wolontariat. Gwarantuje, że to są doświadczenia nieporównywalne z niczym innym co Was do tej pory spotkało. Zmieniają one perspektywę patrzenia na świat, definiowania bezpieczeństwa itd...
Tym bardziej, że wróciłem autem do własnego domu, w którym czekają na mnie bliscy w komplecie. Wnioski są proste. Dosyć odkładania czegoś na kiedyś, na potem, na przyszłość. Bo niestety ta przyszłość może nie nadejść.
Cały czas się zastanawiam co z tym wszystkim dalej... Fala uchodźców przelewająca się przez granicę w końcu się skończy tak jak i ta wojna. Tych wszystkich straganów, namiotów zacznie ubywać. Szkoci ze swoją mobilną pizzerią wrócą na wyspę, a marsz narodowy znów zajmie się rujnowaniem wizerunku Polski tolerancyjnej. Przestaną jeździć autobusy z napisem "przewóz uchodźców". Przejście w końcu opustoszeje i nawet Nikolas się wyniesie. Tylko jak Polska i Polacy mają sobie poradzić z tymi milionami nowych obywateli... Czy w przyszłości wciąż będziemy mogli mówić, że się udało?
p.s. Dziękuję wszystkim, którzy zaangażowali się w power-bankową akcję. Myślałem, że wracając do Medyki zawiozę ze sobą max 20sztuk. W sumie rozdaliśmy prawie 300. Szczególnie dziękuję: Piotr Zajac, Tomasz Ostrowski, Marek Nowy, Kangurowa Szkoła Podstawowa, Krzysztof Morawski, Urszula Adamus, moim rodzicom Marianowi i Lucynie oraz teściom, Tomasz Dziedzic, Marta Góra, Aleksandra Parysz, Justyna Piasecka, Maciej Szczygiel, Katarzyna Poniedziałek-Kempny, Wojtek Kem, Ewelina Siwierska, Barbara Zagrodzka, Beata Muskus, Marcin Burek oraz wielu innych, których nie mogę tu oznaczyć. Jeżeli kogoś pominąłem to tylko przez przypadek. Dziękuję jeszcze raz.
Dzięki Daria Tabor, Mikołaj Madej, Maciek Piasecki, Adrian Szpiegla, Ewelina Siwierska, Edgar Tabor to była czysta przyjemność działać z Wami.
p.s.2. Dzięki Paweł Baranowski wkrótce na granicę trafi kolejna partia Power Banków. Paweł przysłał właśnie 59sztuk! Wow! Dziękuję.
---------------------------------------------------------------------------------------
Krakowska Chorągiew ZHP
Agnieszka Madetko-Kurczab
ORGANIZACJA POMOCY UCHODŹCOM NA DWORCU PKP KRAKÓW GŁÓWNY.
Od dziś zostały na dworcu wydzielone punkty gdzie osoby oferujące pomoc i potrzebujący pomocy mogą się połączyć.
Na poziomie -1, w okolicy zejścia z peronu 4 (tam gdzie jest miejski punkt, kolejka i wolontariusze) zostały wyznaczone 4 PUNKTY.
->przy kawiarni NAKIELNY tuż obok punktu miejskiego są punkty które dotyczą transportu,
->po drugiej stronie przy 1MINUTE i I love Kraków są punkty dotyczące noclegu
Napisy są po polsku i po ukraińsku.
1. DARMOWY TRANSPORT W KRAKOWIE (tam stań jak możesz kogoś za darmo przewieźć, tam przyjdą/zostaną skierowane przez wolontariuszy osoby które transportu potrzebują) - przy Nakielnym
2. DARMOWY TRANSPORT POZA KRAKÓW (tam stań jak możesz kogoś za darmo przewieźć, tam przyjdą/zostaną skierowane przez wolontariuszy osoby które transportu potrzebują) - przy Nakielnym
3. DARMOWY NOCLEG W KRAKOWIE NA 1-2 NOCE - (tam stań jak możesz kogoś przenocować, tam przyjdą/zostaną skierowane przez wolontariuszy osoby które potrzebują noclegu) - 1MINUTE
4. DARMOWY NOCLEG POZA KRAKOWEM NA DŁUŻEJ - (tam stań jak możesz kogoś przenocować, tam przyjdą/zostaną skierowane przez wolontariuszy osoby które potrzebują noclegu) - przy I LOVE KRAKÓW
o tej organizacji pomocy wiedzą już wolontariusze na dworcu, teraz czas by Ci co mogę jej udzielić tam przyszli.
dzięki za pomoc w przygotowaniu plakatów dla niezawodnych Sióstr Domalik!
Agata Kruk Kasia Domalik-Łukaszczyk
Chorągiew Krakowska ZHP im. Tadeusza Kościuszki
==================================================
Homo-Viator. W drodze do sedna. jest w: Marga Travel - Willa Alta.
Bukowina Tatrzańska, województwo małopolskie ·
Ta wojna łamie nam serca.
To co wydawało się jeszcze kilka tygodni temu niemożliwe wdarło się z impetem w nasz świat. Moi goście z Ukrainy, piszę „goście” bo ze słowem uchodźcy wciąż się oswajam - tak ja z wojną, która przestała być abstrakcyjna, odległa a stała się (czy nam się to podoba czy nie ) częścią naszej rzeczywistości - sprawili, że w naszym domu wojna nabrała namacalnego tragicznego wymiaru.
Ucieczka w środku nocy z bombardowanego Kijowa z małym tobołkiem w ręku, zostawienie swojego dorobku życia, swoich bliskich, i wejście do obcego domu, nieznanych sobie ludzi, mówiących w podobnym ale jednak obcym języku mimo całej naszej chęci i otwartości to dla moich gości koszmar.
Myśl, że trzeba tu zostać na dłużej, znaleźć szkołę dla dzieci, pracę, zbudować namiastkę normalności nie przychodzi łatwo. Próbujemy rozmawiać i budować jakiś plan, ale mam poczucie, że za każdym razem to planowanie chociaż konieczne jest kolejnym aktem odbierania nadziei, z którą żyją, że już za chwilę, za moment będą mogli wróci do domu i odzyskać swoje dawne życie. Ukradkiem ocierane łzy, łamiący się głos, wymuszone uśmiechy i robienie tzw. dobrej miny przed dzieciakami łamią mi serce.
Kiedy patrzę na 9 letnią dziewczynkę, która ostatni tydzień spała w ubraniu bo co kilka godzin zrywała się ze snu i biegła do schronu wszystko we mnie krzyczy i się buntuje. Jak słyszę czterolatka pytającego mamę kiedy pojadą do taty, to nawet nie próbuje sobie wyobrazić co czuje i myśli ta młoda kobieta uspokajając malca - bo raczej nie siebie. Przecież zostawiła tam męża na wojnie i niestety już wie, że ta wojna niesie ze sobą śmierć i zniszczenie.
Widzę jak im trudno przyjmować pomoc, jak bardzo zawstydza ich sytuacja w której się znaleźli, jak bardzo chcą powiedzieć, że dziękują, i że jest im z tym bardzo niekomfortowo.
A my cóż staramy się zrozumieć ten bezmiar rozpaczy i nieszczęścia. Nie wiem jak pocieszyć kogoś kto od kilku dni nie ma kontaktu ze swoją babcią mieszkającą na Zaporożu i zastanawia się czy ona jeszcze żyje. Jak mam się zachować kiedy razem oglądamy obrazy z Charkowa, jeszcze niedawno pięknego miasta dzisiaj w 70 % zniszczonego, żeby rozpalać iskrę nadziei, że mieszkając tam rodzina jeszcze żyje. Czasem mam ochotę ich tak najnormalniej po ludzku przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie mam odwagi i boje się, że to będzie kłamstwo.
Jestem dumny i łza mi się w oku kręci jak widzę co robią Polacy, jak spontanicznie z oddaniem ruszyli z pomocą. Niestety tam gdzieś głęboko tkwi obawa, co dalej, na ile starczy nam wszystkim zapału, bo zapowiada się chyba bieg długodystansowy, i czy okazywana dzisiaj empatia, współczucie, przyjaźń pozostaną z nami na dłużej.
Kończy się dzień, patrzę na słodko śpiącą Zosię i modlę się, żeby nigdy nie spotkał ją taki los jak tysiące ukraińskich dzieci, i wiem na pewno dlaczego nasz dom jest i będzie otwarty dla uchodźców.
==================================================
Walka z propagandą rosyjską:
(phm dr Grzegorz Skrukwa, dr Marta Studenna-Skrukwa)
Kontynuujemy nasz cykl poświęcony historii Ukrainy, w którym historycy i historyczki odpowiadają na rosyjską propagandę, objaśniają skomplikowane dzieje naszego wschodniego sąsiada oraz tłumaczą historyczny kontekst współczesnych wydarzeń.
Dzisiaj oddajemy głos dr Marcie Studennej-Skrukwie, wykładowczyni i adiunkt w Zakładzie Historii Europy Wschodniej Wydział Historii UAM, która naukowo zajmuje się historią społeczną i polityczną ZSRR, historią Ukrainy w XX wieku, historią regionalną Donbasu i tożsamością regionalną na obszarze byłego ZSRR.
Hrabia Tytus: Władimir Putin stwierdził tuż przed rozpoczęciem inwazji, że nowoczesna Ukraina została w całości stworzona przez komunistyczną Rosję, co ma pokazać, że jest ona sztucznym państwem na rosyjskich ziemiach, a Ukraińcy to tak naprawdę Rosjanie, tylko trochę inni. Jakie są rzeczywiste korzenie ukraińskiej państwowości?
dr Marta Studenna-Skrukwa: W swojej narracji Putin często poniża państwo ukraińskie. Nazywa je państwem sztucznym, niezdolnym do samodzielnego bytu albo pozbawionym historii. Twierdzenia te pojawiają się nie tylko w wypowiedziach samego Putina, ale też różnych kremlowskich oficjeli.
Jeśli jako historycy będziemy szukać początków państwowości Ukrainy, to musimy cofnąć się do IX wieku – mamy wówczas Ruś zwaną Kijowską, która była pierwszym organizmem politycznym powstałym na ziemiach ukraińskich. Był to konglomerat luźno ze sobą powiązanych księstw, a centrum w Kijowie wcale nie było tak bardzo znaczące, jak sugeruje przyjęta w historiografii nazwa. Nie miało ono wielkiej jednoczącej siły, ale było pierwszym kulturowo istotnym ośrodkiem na tych ziemiach – i co jest ważne, a o czym Władimir Putin i rosyjscy oficjele zapominają – jest starsze od Moskwy, bo procesy państwowotwórcze zaczęły się w Kijowie wcześniej.
Ruś Kijowska zostaje zniszczona przez najazd Mongołów w XIII wieku. Warto jednak wspomnieć, że państwo to słabło jeszcze przed najazdem, a prestiż Kijowa słabł. Wynikało to z systemu dziedziczenia władzy. Nie stosowano tam zasady primogenitury, a zmiany na tronie wiązały się w każdym przypadku z bratobójczymi walkami. I zarówno Włodzimierz Wielki, jak i Jarosław Mądry, zdobywali tron kijowski w wyniku brutalnych walk. Stąd jeszcze przed najazdem Mongołów wytworzyły się na bazie Rusi Kijowskiej trzy ośrodki: Księstwo Włodzimiersko-Suzdalskie, którego sukcesorem jest Księstwo Moskiewskie, a następnie Carstwo Moskiewskie; ośrodek w Nowogrodzie na północy Rosji i wreszcie to, co jest szczególnie ważne dla Ukraińców – Księstwo Halicko-Wołyńskie, które powstaje na zachodniej Ukrainie i które przeżywa szczyt swojej potęgi w XIII wieku. Tutaj ważną postacią jest król Daniel Halicki, który na cześć swojego syna, późniejszego księcia, zakłada miasto Lwów – i to jest też ważny moment w historii, do którego odwołują się Ukraińcy.
HT: Prof. Wiktor Werner wskazał, że Daniel Halicki jest postacią, która bardzo silnie rezonuje dziś w mediach społecznościowych.
MSS: To właśnie nam pokazuje, że ta dawna historia też zaczyna funkcjonować w pamięci zbiorowej i to jest też czynnik, który w okresie funkcjonowania Ukrainy radzieckiej nie mógł zaistnieć. Dziś rozwija się jednak afirmowanie i poszukiwanie tych symboli nieradzieckich.
HT: Potem pojawia się Wielkie Księstwo Litewskie i Rzeczpospolita Obojga Narodów.
MSS: Ukraińscy historycy bardzo chętnie podkreślają trzeci komponent tego państwa – mówią o członie ruskim czy rusińskim, ale pojawiają się – mówiąc kolokwialnym językiem – przegięcia, bo próbują też historię trochę podkoloryzować. Ukraiński badacz Mykoła Arkas pisał np., że kniaziowie litewscy tylko pozornie byli litewscy, a w rzeczywistości czuli się Rusinami. Natomiast Natalia Połonska-Wasyłenko określiła Wielkie Księstwo jako państwo litewsko-ruskie. Z badań naszych lituanistów – np. profesora Krzysztofa Pietkiewicza – wynika, że udział Bałtów w procesie państwowotwórczym w Wielkim Księstwie Litewskim był dominujący. Ale należy też podkreślić, że ani Litwa, ani Polska nie okupowały tych terenów – one nie były niszczone, lecz integrowane z większymi organizmami politycznymi i nie można odmówić Ukraińcom pewnego udziału w ich tworzeniu – i dla nich też jest to ważne, że ich tradycje państwowotwórcze łączą się tradycjami Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
HT: Z Rzeczpospolitą Obojga Narodów wiążą się też dzieje Kozaczyzny.
MSS: Tak, kolejnym istotnym punktem narracji o historii Ukrainy jest państwo kozackie i mit kozacki, który stanowi bardzo istotną część prądu narodowotwórczego – historyczna składowa tożsamości ukraińskiej bardzo mocno się na tym micie kozackim opiera. O państwie kozackim – które jest pojęciem historiograficznym, bo przecież ten twór był nazywany Wojskiem Zaporoskim – możemy mówić już w okolicach wybuchu powstania Chmielnickiego w 1648 roku. Po pokoju andruszowskim w 1667 roku podzielone ono zostało przez dwie siły: Rosję i Rzeczpospolitą Obojga Narodów. O ile po stronie Polski, na prawym brzegu Dniepru, następuje unifikacja i autonomia kozacka jest likwidowana, o tyle Rosja daje kozakom autonomię w postaci Hetmanatu. Jego sytuacja jest bardzo zmienna – jest uwikłany w różne walki, również wewnętrzne, ale zasadniczo autonomia trwa do połowy XVIII wieku – do 1774 roku, kiedy to caryca Elżbieta likwiduje Hetmanat. Mimo to historycy ukraińscy będą się do niego odwoływać już w XIX wieku.
Oprócz Hetmanatu mamy także super radykalny element kozacki, czyli Sicz Zaporoską, do której napływał taki element, którego nawet hetman nie do końca kontrolował, a same oddziały wojskowe pozostawały z hetmanem w luźnym związku. Sicz Zaporoska po pokoju andruszowskim ma skomplikowaną historię, przechodzi trochę z rąk do rąk, najpierw jest kondominium polsko-rosyjskim, potem jest protektoratem rosyjskim, następnie przechodzi w ręce Turków, a w pierwszej połowie XVIII wieku w wyniku wojen turecko-rosyjskich Rosja znów przejmuje nad nią kontrolę i zakłada Nową Sicz, czyli jeszcze raz próbuje nadać tym terenom swoistą formę autonomii. Zostaje ona zniszczona dopiero przez Katarzynę II w 1775 roku, kiedy to Imperium się rozrasta, a władczyni szuka dojścia do Krymu i Morza Czarnego. Wówczas nie ma już żadnych struktur autonomicznych, ziemie Hetmanatu i Siczy Zaporoskiej zostają przekształcone w zwykłe gubernie.
HT: Rosja na długo stłumiła wówczas ukraińskie dążenia państwowotwórcze.
MSS: Niestety, tak się właśnie stało. Następny element tradycji państwowych, do których mogą odwoływać się Ukraińcy, wiąże się dopiero z I wojną światową. Podczas rewolucji w Rosji na ziemiach naddnieprzańskich w okolicach Kijowa powstaje Ukraińska Centralna Rada będąca konglomeratem różnych partii politycznych, które chcą reprezentować stronę ukraińską przed Rządem Tymczasowym w Piotrogrodzie. Ich postulaty nie są bardzo radykalne, a ich działanie pokazuje siłę związku z Rosją oraz ukraińskiej lojalności. Nie mówią od razu, że chcą być niepodległym państwem, lecz proponują formę autonomii i określają ją terytorialnie. Wymieniają dziewięć guberni – które mniej więcej pokrywają się z dzisiejszymi granicami Ukrainy. W 1897 roku odbył się jedyny spis powszechny w Imperium Rosyjskim i należy podkreślić, że wg jego rezultatów we wspomnianych guberniach przeważał etnos ukraiński (kryterium był język).
Prośba autonomii nie zostaje jednak poważnie potraktowana, więc ostatecznie Ukraińska Centralna Rada powołuje Ukraińską Republikę Ludową, która najpierw ogłasza autonomię, a potem – niepodległość. Udaje się jej zawrzeć w Brześciu pokój z państwami centralnymi, na którego mocy terytorium reprezentowane przez Centralną Radę poddaje się dobrowolnej okupacji. Chodziło głównie o to, by Niemcy mogli ściągnąć zboże z terytorium Ukrainy, a w zamian państwa centralne miały wesprzeć Ukrainę w walce z bolszewikami. Warto nadmienić, że Ukraińska Centralna Rada i Ukraińska Republika Ludowa miały program bardzo lewicowy – ogłosili m.in. ośmiogodzinny dzień pracy czy równouprawnienie chłopstwa. Mówię o tym dlatego, żeby podkreślić, że ta ukraińska walka o samostanowienie narodowe pokrywa się z walką o wyzwolenie klasowe – i to w przypadku Ukraińskiej Centralnej Rady i Ukraińskiej Republiki Ludowej bardzo widać. Postulaty wyzwolenia warstwy chłopskiej z ucisku i docenienie inteligencji chłopskiego pochodzenia są tu bardzo istotne.
I to jest też element, który nie podoba się Niemcom, dlatego też wiosną w 1918 roku dochodzi do zamachu stanu i władzę nad Ukraińską Republiką Ludową przejmuje Pawło Skoropadski – wojskowy, który reprezentuje stronnictwo konserwatywne i przekształca Ukraińską Republikę Ludową w twór, który nazywany jest albo Państwem Ukraińskim – ?????????? ???????, albo też – Hetmanatem. Jeśli chodzi o aspiracje etniczne i terytorialne, to pokrywały się z postulatami Ukraińskiej Rady. Dodatkowo było to państwo – a mówimy nadal o czasach zawieruchy wojennej – które inwestowało w rozwój kultury ukraińskiej, na przykład teatru czy języka. Nastąpił jednocześnie całkowity odwrót od reform lewicowych, jak wspomniany wcześniej ośmiogodzinny dzień pracy. W Donbasie są to czasy kapitalizmu w jego dzikiej formie.
Kończy się pierwsza wojna światowa i wybucha rewolucja w Niemczech. Gdy jesienią 1918 roku Niemcy wycofują się z tych terenów, Hetman zostaje obalony przez polityków związanych wcześniej z Centralną Radą i następuje restauracja Ukraińskiej Republiki Ludowej, z tym że organem, który nią kieruje, jest kolektywny rząd zwany Dyrektoriatem. I to jest ten okres, w którym Ukraina walczy z bolszewicką Rosją, by nie została przez nich pochłonięta.
HT: Ostatecznie strona ukraińska zostaje pokonana…
MSS: Mimo wszystko odnosi jednak pewien sukces. W 1920 roku powstaje założona przez bolszewików Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka, która z punktu widzenia polityków Centralnej Rady i ich aspiracji jest tylko pewną namiastką państwa ukraińskiego. Trzeba jednak pamiętać o tym, że Lenin – wbrew temu, co twierdzi dzisiaj Putin – początkowo nie zakładał powołania federacji – uważał, że podziały narodowe i etniczne nie mają znaczenia, że są to wymysły kapitalistów służące temu, by używać kategorii etnicznych do uzasadniania swoich wojen. Wychodził z czysto marksistowskich pozycji – uważał, że gdy nastąpi wyzwolenie ludu, podziały narodowe znikną.
W trakcie wojny domowej Ukraina pokazała Leninowi, że jest inaczej. Szczególne znaczenie miał też lewicowy program Ukraińskiej Rady oraz fakt, że na terenie tym wygrywała Ukraińska Partia Socjalistów-Rewolucjonistów, czyli też siła lewicowa, ale nie bolszewicka. Powstanie Ukraińskiej Republiki Radzieckiej jest dziś traktowane jako kompromis ukraińskiego nacjonalizmu z rosyjskim bolszewizmem. W kontekście aspiracji politycznych Centralnej Rady była to przegrana, jednak ostatecznie nie powinniśmy mówić tu o porażce. Terytorium Ukrainy nie zostało wchłonięte przez Rosję i nawet Donbas został przyznany w większości Ukrainie, a ZSRR był federacją. Okazało się wówczas, że Lenin musi pogodzić się z istnieniem sił narodowych i uwzględnić ich znaczenie, budując swoje komunistyczne państwo. Tak więc w XX wieku to Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka jest państwem ukraińskim we współczesnym rozumieniu. Nie można jednak powiedzieć, że zostało sztucznie stworzone przez Lenina – powołały je do życia miejscowe siły, a wódz bolszewików musiał pogodzić się z jego istnieniem.
Dr Marta Studenna-Skrukwa
============================================
ZHP
PRZYJMIJ SKAUTA POD SWÓJ DACH - ZGŁOŚ OFERTĘ W S4S!
22 lutego obchodziliśmy Dzień Myśli Braterskiej. Dziś potrzeba prawdziwego braterstwa w działaniu stawia przed nami wielkie wyzwanie. Jesteśmy pewni, że mu sprostamy. Siłami instruktorów w ciągu 7 dni przygotowaliśmy system informatyczny, który ma pomóc w połączeniu ukraińskich skautów i harcerzy oraz ich rodzin uciekających przed wojną z harcerzami w Polsce, którzy chcą udzielić im schronienia, dać namiastkę domu i bezpieczeństwa. Akcja organizowana jest wspólnie przez Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej oraz Royal Rangers Polska.
Każdy z nas, harcerek i harcerzy, może zgłosić w systemie dowolną liczbę oferowanych miejsc, zarówno w swoim domu, jak i w domach dalszej rodziny czy przyjaciół. Ważne, aby zawsze działo się to za zgodą właścicieli.
Po więcej szczegółów zapraszamy Was do systemu "Scouts 4 Scouts" www.s4s.zhp.pl
Bo za brata uważamy każdego harcerza i skauta!
Czuwaj!
UDOSTĘPNIAJCIE!
--------------------------------------------------------------------------
Grzegorz Kopeć
Łapię oddech po weekendzie spędzonym na służbie w ramach ZHR na granicy PL/UA w Medyce...
Tak się zastanawiam co Wam o tym powiedzieć, bo emocji i doświadczeń sporo. Doświadczeń raczej trudnych ale też momentami budujących.
Meldujemy się na przejściu w Medyce i widzimy mrowisko ludzi. Pierwsze nasze kroki kierujemy do Biedronki żeby zakupić sobie prowiant na nadchodzące godziny, jak się potem okazało niepotrzebnie. Przed wejściem do sklepu jakiś facet gra na fortepianie. Mimo przenikającego chłodu podobno jest tu od 2 dni i gra dla wszystkich, przyciągając uwagę mediów z całego świata, których jest od groma.
Chłopaki oprowadzają nas po terenie i przejmujemy zadania.
Tam jest główne przejście, tędy prowadzi droga, którą uciekinierzy opuszczają budynek graniczny. Tu zaopatrujemy ich we wszystko co im potrzebne. Ciąg naszych namiotów to tymczasowy rest room dla matek z dziećmi, które nie mają siły na dalszą drogę. Jest światło, jest ciepło, medyczna podstawowa pomoc. W tym miejscu ustawia się kolejka do autobusów, autobusy odjeżdżają co chwile ze tego miejsca. Na tyłach Biedronki pod wielkim kominem jest RIO, czyli magazyno-sortownia tych wszystkich darów, które zbieraliście w zeszłym tygodniu. Niedaleko stoją Lekarze Bez Granic. Kilka punktów z ciepłym jedzeniem i napojami, między innymi World Central Kitchen.
Pytam? Kto to wszystko spina do kupy? Kto koordynuje działania wolontariuszy, kilku działających tu organizacji i służb?
- Nikt.
Nie ma żadnego sztabu dowodzenia, nie ma nikogo z Centrum Zarządzania Kryzysowego. Trochę mi się to nie mieści w głowie. Jak to państwa nie ma w tym miejscu? No ale nic to. Chłopaki uspokajają, że mimo tego działa wszystko nieźle... A może dzięki temu?
Mechanizm jest prosty. Uchodźcy przekraczają granice, są zaopatrywani w podstawowe niezbędne im rzeczy. Ubranie, koce, jedzenie, kosmetyki, środki higieniczne. Następnie są przewożeni autokarami do HUB-a TESCO w Przemyślu. Idea jest oczywista - muszą jak najszybciej opuścić Medykę aby zrobić miejsce dla następnych. W "TESCO" mogą odpocząć pod dachem. Stamtąd dopiero ruszają dalej rozjeżdżając się po świecie.
Co chwilę ktoś podchodzi i pyta jak ma dostać się do Łodzi, Wrocławia, Krakowa, Mediolanu, Berlina? Jest jedna odpowiedź - teper Peremyshl czyli - najpierw Przemyśl.
Oczywiście w tłumie pojawiają się ludzie, którzy już stąd oferują transport. Nie, nie umawiali się z nikim. Przyjechali i mówią - mogę zabrać 4 osoby w dowolne miejsce w Polsce. Zaczepia mnie gość z Finlandii i mówi, że znalazł 2 osoby, które chcą jechać do Włoch i on je zawiezie ale może zabrać jeszcze dwie w dowolne miejsce na trasie Medyka-Turyn.
Dużo kierowców czeka na konkretnych umówionych wcześniej ludzi. Są i tacy, którzy czekają na nich już trzy dni.
Tak, trzy dni bo kolejka do przekroczenia granicy po ukraińskiej stronie jest ogromna. Ile ma dokładnie nie wiem, ale więcej niż 10km, gdyż na 10km jest pierwszy check-point, a kolejka sięga znacznie dalej.
Autobusy odjeżdżają jeden za drugim i aż ciężko ogarnąć jaka to masa ludzi. Mimo to wszystko przebiega sprawnie. Policja i Straż zabezpiecza wsiadanie do autobusów. Są w tym świetni.
Wierzcie mi, że 99.9% to kobiety i dzieci. Mama z trójką dzieci, które ledwo stoją na nogach bo jest 3 nad ranem. Babcia z wnukami bo rodzice zostali. Dziewczyna, która nie ma ze sobą absolutnie nic, nawet małej torebki. Ma tylko dziecko na rękach.
Moją uwagę zwróciło, że ogromna ilość tych kobiet nie ma żadnego bagażu. Mają tylko to co na sobie.
Przerzucamy tony wszystkich tych rzeczy które zbieraliście przez ostatni tydzień. Bez kitu tony. Zanim ustawiliśmy tabliczki "bezkosztowno". Ludzie pytają ile kosztuje woda, mydło, koc. Chcą płacić. Gdy się okazuje, że wszystko jest dla nich proszą o "pakiet" (siatka) i zabierają totalne minimum. Typowe wyczerpanie podróżą. Pierwsze ich pytania to mydło, szampon, pasta i szczotka do zębów, podpaski. Wdzięczność za każdą rzecz.
Dzieciaki nie ogarniają, że to nie sklep, że po prostu mogą zabrać te żelki Haribo i dla siostry też całą paczkę. Może przesadzam, ale miałem wrażenie, że to były pierwsze uśmiechy tych dzieci od dłuższego czasu.
Z magazynów w Medyce i Przemyślu wolontariusze swoimi autami przerzucają dary. Wszystko posegregowane, każdy karton opisany - mokre chusteczki, pampersy, słodycze, soki. Czasem dostawa się opóźnia, czegoś brakuje. Wtedy na szybko wyprawa na RIO, które działa jak targowisko. Bierzemy wózek sklepowy, pakujemy co potrzeba i bez płacenia migiem wracamy na "linię". Cała Medyka to strefa no-cash. Nikt za nic nie płaci. Każdy włącznie z wolontariuszami, kierowcami może liczyć na zaspokojenie głodu czy pragnienia.
Cieszymy się, że nie pada deszcz bo by była masakra. Jest koło zera. Łatwiej się ogrzać pod kocem niż schronić przed deszczem.
Patrzę... Rafał trzyma jakieś niemowlę na rękach i mówi, że zostawia nas na chwilę i jedzie ich zawieź do szkoły do Medyki bo tam jest opcja na awaryjny nocleg. Pani z dziećmi nie miała już siły na autobus do Przemyśla na TESCO.
Kątem oka wyłapuje dziewczynę z dzieckiem. Ogarniam, że ona stoi już z dobrą godzinę w miejscu. W końcu spotykamy się wzrokiem i podchodzi. Julia, mama małej Ilii. Julia pierwsze co mówi do mnie to, że jest z Chersonia i że jej osiedle jest zniszczone przez ruskich, mąż poszedł walczyć a ona od 4 dni jest w drodze. Ma rozładowany telefon i nie może się skontaktować z kierowcą który ma ją odebrać. Dzwonię. Jest! Czeka na nią pod Biedronką w granatowym Twingo. Odnajdujemy go po chwili i pakują się do auta i chyba ktoś kroi cebule niedaleko bo wszyscy oczy mokre.
Chwilę później zaczepia mnie młody chłopak i bardzo ładnie po polsku prosi mnie żebym poszedł z nim na samo przejście a potem odprowadził z niego jego dziewczynę do samochodu. Nie bardzo rozumiałem, dopóki jej nie zobaczyłem. Ona w totalnej histerii błaga go, żeby nie wracał na Ukrainę. Ostatni uścisk i holuje ją dosłownie do umówionego auta bo ona ledwie stawia kroki. Chciałbym jej coś powiedzieć ale co? Wszystko będzie dobrze? Niedługo się zobaczycie? Jednak nie ma słów na wszystko.
Jedyna opcja to nie myśleć za dużo o tych historiach teraz bo trzeba działać sprawnie. Przelały się przy nas tysiące ludzi i każdy z nich totalnie przygnieciony sytuacją. Widać, że są wyczerpani i przerażeni.
Czas zapieprza. Jest już kwadrans po ósmej. Jesteśmy od 24 godzin na nogach z czego 18 godzin w totalnym młynie. Nogi już wchodzą do dupy a kręgosłup się wygina w drugą stronę. Czekamy na zmianę, choć chwilę musimy odespać. I znów szybka refleksa... A oni od kilku dni uciekają przed wojną i zostawili wszystko co mają wraz ze swoimi mężami, ojcami...
Wracając do Krakowa zabieramy mamę z trójką dzieci.
Wymieniamy jakieś refleksje i uwagi.
To co od razu się rzuciło w oczy. W tym ogromnym młynie ludzi i wobec krytyczności całej sytuacji przez czas kiedy tam byłem nie zanotowałem ani jednej jakieś "krzywej akcji". Absolutny porządek, spokój, zero nieporozumień, wrzasków i awantur. Ludzie dla ludzi od początku do końca i wdzięczność. To budujące.
Czy Polska zdaje egzamin wobec tego największego kryzysu migracyjnego z jakim mieliśmy doświadczenia?
- Polska nie wiem, ale Polacy w mojej ocenie zdają go wzorowo.
p.s.
Najprawdopodobniej (jak urlop ogarnę) wracam w tygodniu na 24h na granicę. Mam do Was sprawę banalną wynikającą z obserwacji z pierwszej linii. Jak macie możliwość to kupcie jakieś powerbanki sensowne i podrzucie mi. Oni nie potrzebują tych powerbanków żeby na fejsie posiedzieć. Tak jak pisałem. Jest sporo osób, które maja rozładowane telefony i nie mogą od razu po przekroczeniu granicy skontaktować się z umówionymi osobami co paraliżuje im dalszą drogę. Ładowanie telefonów na miejscu to abstrakcja.
aaa.. zwrócicie uwagę żeby te powerbanki były NAŁADOWANE.
EDIT: Jadę w środę ok 14.00 z Krakowa. Jak ktoś chcę podrzócić NAŁADOWANE power banki to to jest deadline.
---------------------------------------------------------------------------
Magdalena Lenartowicz jest w: Chorągiew Opolska ZHP.
Kiedy dociera do Ciebie, że pakujesz rzeczy na prawdziwą wojnę? Może kiedy w magazynowej hali kładziesz karton latarek i pierwsze pudło materiałów opatrunkowych koło sterty kamizelek kuloodpornych i ustawionych w rzędzie wojskowych plecaków? Bo potem już na chłodno – kompresy gazowe po prawej, destanty po lewej, strzykawki i zestawy do kroplówek tam w rogu, śpiwory do pomieszczenia obok. Przecież nie pierwszy raz rozładowujesz ciężarówkę. Z każdym kolejnym układanym kartonem jednocześnie racjonalizujesz i wzmagasz w sobie poczucie odrealnienia.
Setki ludzi, koczujących w dawnym (10 dni temu, to już dawno) centrum handlowym w Korczowej są realne. I ekipa w moim aucie też. Ta odebrana spontanicznie po nagłym telefonie o 4 nad ranem i podrzucona do Przemyśla, i ta umówiona już na przejściu granicznym w Hrebennem. Realna jest kolejka samochodów po obu stronach tej granicy – tych czekających na jej przekroczenie i tych oczekujących, jak my, na odbiór osób idących z drugiej strony – z tą różnicą, że my mamy paliwo i w ciągu tych kilku godzin możemy czekać z włączonym ogrzewaniem, kiedy na zewnątrz pada śnieg.
Realne, prawdziwe jest też poruszenie ostatnich dni. Licznik połączeń z ostatniego tygodnia na mojej komórce sięga 350 odebranych i wykonanych telefonów (kto mnie zna wie, że to limit na pół roku). W zasadzie nie ma wśród nich takiego, który pozostałby bez odpowiedzi – czasem wystarczy jedno zdanie i 5 minut, żeby zapełnił się grafik wolontariuszy. I realne są problemy, z którymi się mierzymy. Rozwiązań systemowych teoretycznie jest coraz więcej. Ale codziennie o 21:30 „system” idzie spać. Zostajemy my – banda dwudziestoparolatków, którzy do dyspozycji mają tylko telefon komórkowy i własną kreatywność i my, którzy staramy się im pomóc, choć jak wygląda wsparcie uchodźców widzieliśmy dotąd tylko w serialach. Pomagają nam, na ile mogą, samorządy – ale i tak toczymy między sobą długie rozmowy o 2 w nocy (wciąż próbuję wyobrazić sobie minę Franka na widok mojego telefonu o 1:40), starając się znaleźć rozwiązania sytuacji, których nikt jeszcze nie przewidział i o których nikt do rana się nie dowie.
Piszę o tym teraz, żeby podziękować wszystkim tym, którzy pracują od 10 dni w zasadzie bez przerwy. Wszystkim naszym wędrownikom i instruktorom, którzy bez momentu zawahania rzucili się do służby i którzy wciąż to „Służba!” odpowiadają, kiedy pojawia się jakaś nagła potrzeba (nawet, jeśli to już 10. godzina ich „zmiany”). Ale też wszystkim, którzy sami z siebie dzwonili do nas w ostatnich dniach z propozycjami pomocy, przekazywali sobie numer telefonu i informację o naszej chorągwianej zbiórce, zbierali i zwozili całe kartony potrzebnych rzeczy. Z jednego busa zrobiły się trzy, z trzech busów finalnie ciężarówka. A jej zawartość jest już w drodze do Lwowa i Kijowa. Na tą prawdziwą wojnę.
=================================================
Marta Filipiak
Ważne. Jak mogą czuć się i zachowywać osoby które właśnie uciekły przed wojną i doświadczyły stresu traumatycznego.
1. Osoba, która ucieka przed działaniami wojennymi jest w SZOKU. Czuje przerażenie ,odrealnienia, zagubienie. Stan SZOKU może trwać około 3- ch MIESIĘCY!
Człowiek wtedy nie czuje ciała, nie czuje czy chce jeść, nie czuje czy chce pić.
Dorosły człowiek jeśli ma pod opieką dziecko reaguje tylko na potrzeby dziecka.
Nie przyjmuje żadnych intelektualnych informacji.
Trzeba zadbać o to by założył kurtkę jak jest zimno,że musi się położyć spać jak jest późno,.
Osoba w szoku może zachowywać się agresywnie, być pobudzone, poddenerwowane, całkowicie nieadekwatnie reagować na bodźce.
2. Jest to jak żałoba, nie tylko jak po naturalnej śmierci bliskiej osoby, ale jak żałoba po wszystkim co w życiu bliskie, znane oraz wizji własnej przyszłości, strata przeszłości oraz przyszłości
3. Ważne są podstawowe informacje, jak funkcjonować w nowym otoczeniu, gdzie toaleta, jak naładować komórkę, jak zrobić sobie kawę, albo herbatę, zapewnić środki higieny osobistej, jak obsłużyć prysznic, wannę, krany, jak zamknąć drzwi, jak nagrzać/ ochłodzić pomieszczenie, jak otworzyć/zamknąć okna , jak się poruszać po okolicy , i wszystkie sprawy formalne jak przeprowadzić, krok po kroku.
4.Adaptacja, przy "zwykłej emigracji" tj . z wyboru trwa 3-5 lat!
JAK WSPIERAĆ OSOBĘ W SZOKU WOJENNYM?
1. Przywracać do czucia ciała- do czucia podstawowych potrzeb jak zaspokojenie głodu, pragnienia, odpoczynku, ciepła.
2. NIE ROZMAWIAĆ O TYM CO SIĘ STAŁO!!! ŻEBY NIE WYWOŁYWAĆ MYŚLI RETRAUMATYZUJĄCYCH!!!!!! NIE WYWOŁYWAĆ WSPOMNIEŃ!!!
3.Im większy krąg osób opiekujących, gotowych do kontaktu tym większą ulgę to może przynieść, dać poczucie bezpieczeństwa, poczucie przynależności.
4. Jeśli osoba jest nieobecna myślami, czy wpada w panikę , koncentrować jej uwagę na teraźniejszości, mówić ,że teraz jest CAŁKOWICIE BEZPIECZNA, ŻE MOŻE TERAZ BYĆ SPOKOJNA, ŻE SĄ LUDZIE KTÓRZY SIĘ O NIĄ TROSZCZĄ, ŻE JUŻ JEST DOBRZE, ŻE TERAZ MOŻE ODPOCZĄĆ.
5. Kierować jej uwagę na jej ciało, czy jest jej wygodnie, ciepło, czy może się oprzeć , oddać ciężar ciała krzesłu, łóżku ,sofie.- temu na czym siedzi.
6. Delikatny kontakt fizyczny jest Bardzo Wspierający, dotyk dłoni, objęcie, położenie dłoni na plecach, na ramionach.
7. Uśmiech!
8. DZIECI:
Dzieci PODWÓJNIE reagują na sytuację zagrożenia!!!!
Mogą być bardzo zamknięte i może być bardzo trudno z nimi nawiązać kontakt
Potrzebują DUŻO CIERPLIWOŚCI,ŁAGODNOŚCI I CZASU!!!
Kierować ich myśli na tu i teraz! Zajmować przyjemnymi aktywnościami!
9. Jeśli ktoś zacznie płakać- Być! BYĆ Obecnym! Nie bać się uczuć! To naturalna reakcja odprężenia! POZWOLIĆ SIĘ WYPŁAKAĆ, TO PRZYNOSI ULGĘ!!!!
KIEDY ŚWIAT NAM SIĘ ZAWALI OPARCIE , POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA DAJE ZWYKŁA NORMALNOŚĆ LUDZI WOKÓŁ.
Tekst: @Margola Sularczyk
-----------------------------------------------------------------------------------
Phm Grzegorz Skrukwa
Taka szybka akcja w wykonaniu byłego Naczelnego HR:
"Poznań – Korczowa – Przemyśl – Wrocław – Poznań 27/28 lutego:
Sobota południe. Przychodzi do nas Michał K., mówi: jest taka sprawa. Znajomi Ukraińcy pracujący w transporcie medycznym w Poznaniu jutro jadą na granicę po ludzi swoim busem, ja mam tu zapewnione miejsca w hotelu. Ja jadę z nimi swoim samochodem, pojechałbyś też? Zawsze więcej ludzi weźmiemy. Szybka wymiana spojrzeń z Marta S. – oczywiście. Michał: wieczorem podam miejsce i godzinę wyjazdu, zatankuj do pełna. Wieczorem info: zbieramy się o 11.00 południem – transport ma być wycelowany pod jakąś konkretną grupę która będzie czekać w Dorohusku.
Niedziela 8 rano. Telefon. Zmiana planów: startujemy o 10.00, potwierdzasz? Tak. Na zbiórce jest ambulans i 4 osobówki, poza mną i Michałem - Ukraińcy z Poznania, jeden jedzie tam nie tylko do granicy, ale na jej drugą stronę, i nie po to by się przyglądać… Plany ulegają zmianie co chwila, okazuje się że nie do Dorohuska, ale na razie jedziemy Wrocław-Kraków-Rzeszów. Eska i autostrada. Po drodze 2 krótkie przerwy. Temat krótkich rozmów oczywiście jeden. Michał dla wszystkich ma ciasto. Późnym popołudniem jesteśmy za Rzeszowem na ostatniej stacji paliw przed granicą, tam się rozdzielamy – 3 osobówki do Korczowej do świetlicy/remizy, reszta do Przemyśla.
Do samego przejścia nie da się dojechać – policyjna blokada. Policjant pyta dokąd jedziemy, mówimy Korczowa 155 - proszę jechać, kieruje nas w boczną drogę. Duża świetlica wiejska i remiza, kilkunastu strażaków i policjanci oraz wolontariusze jakiejś organizacji. Wypakowujemy rzeczy przywiezione przez Artema: kocyki, jedzenie dla niemowląt, skarpetki, chusteczki wilgotne. Jest tego cały bagażnik i tylne siedzenie. W remizie jest już sporo rzeczy, strażacy i policjanci sortują. Okazuje się jednak, że ludzi tu nie ma.
Po ludzi można jechać do czegoś co się nazywa Hala Kijowska, 4.5 km stąd. Faktycznie to wielki budynek, z logo Biedronki, zapewne pomnik świetności czasów handlu przygranicznego. Teraz – główny punkt zborny. Naokoło pełno autobusów i samochodów, migają niebieskie światła. Ciemno, jest śnieg, dość zimno. W środku rozstawione łóżka polowe, na nich koce, część łóżek zajęta, leżą ludzie okryci kocami, inni koczują grupkami. Styropianowe kubki z herbatą, plastikowe miseczki z zupą… Trochę ludzi o azjatyckim i afrykańskim wyglądzie, widzę flagę Pakistanu – przypuszczam, że to studenci zagraniczni, których zawsze było dużo w Ukrainie, ale większość to ludzie z Ukrainy, głównie kobiety, dzieci i ludzie starsi. Są żołnierze WOT, policja i strażacy. Pierwsze wrażenie: spory chaos, ale ogromna życzliwość ze strony tych służb. Strażacy zajmują się ruchem na zewnątrz, WOT chyba ogarnia wewnątrz. Okazuje się że nasz ambulans też już jest. Widzimy jak odjeżdża autobus z pakistańską flagą, zapewne jakaś zorganizowana ewakuacja.
Przy jakiejś prowizorycznym punkcie informacyjnym zgłaszamy: możemy zabrać około 18-21 osób do Poznania, zwłaszcza takich, na których w Polsce nikt nie czeka. Nikt jednak nie prowadzi żadnej koordynacji, żołnierze proponują by stanąć tu i tu z napisami. Na kartkach wypisujemy markerem „POZNAŃ BEZKOSZTOWNO TRANSPORT ZAKWATEROWANIE” (po ukraińsku). Stoimy wewnątrz i na zewnątrz. Takich jak my jest więcej, ktoś przyjechał z Krakowa, może zabrać do 6 osób Okazuje się jednak, że tu większość ludzi ma już jakeś namiary, albo mają do kogo jechać, albo nawet ktoś po nich tu przyjedzie. Niektórzy chcą się dostać do Czech lub do Niemiec. Czekamy, co jakiś czas nadjeżdżają autobusy straży pożarnej zwożące ludzi z przejścia. W większości kobiety z dziećmi, w tym bardzo małymi, na rękach… Strażacy niosą kogoś na noszach, żołnierze odbierają dzieci z autokaru, pomagają wysiadać i wyjmować bagaże… Ludzie wywołują nazwiska, trzymają kartony z nazwami miejscowości…
Nam zależy przede wszystkim na zabraniu tych, co nie mają dokąd pojechać, ale jest grupa 9 osób (dwie osobne rodziny, w jednej matka z niemowlakiem na ręku) którzy chcą do Poznania, a tu już kogoś mają. To akurat wypełnia nasz ambulans, więc odjeżdża z nimi. My w 3 (Iwan, Michał i ja) czekamy jeszcze trochę. Jest para starszych ludzi – przyjechali samochodem, ale nie mają siły prowadzić dalej, pytają, czy ktoś by nie pojechał dalej z nimi jako kierowca. Niestety nie możemy im pomóc. Do nas zgłasza się jeden młody chłopak z Białorusi – zapewne musiał uciekać z Białorusi do Ukrainy, a teraz znowu… Zabieramy go i dostajemy info, że w Przemyślu na dworcu jest 9 osób, które potrzebują transport do Wrocławia – OK, nie ma co czekać, przydamy się choć na to. Ruszamy do Przemyśla, po drodze trzeba zatankować, - jedziemy już na rezerwie, na pierwszym Orlenie nie ma benzyny, jest tylko diesel, na szczęście na Moyi jest benzyna. Kręcimy się po starym mieście Przemyśla by dojechać na dworzec. W środku pełno ludzi, ale znajdujemy tych naszych. Jest wśród nich pani z dwoma dziewczynkami w wieku 4-5 lat. Mam z tyłu foteliki dziecięce, więc idą do mnie, okrywamy je kocami, zapinamy pasy. Są senne, ale się budzą, pytają „dokąd jedziemy?”, matka uspokaja „ w gości, w gości, śpijcie”. Ich mama wsiada obok mnie, pozostałe osoby (w tym chyba jej najstarsza córka) do Iwana i Michała. Ruszamy, jesteśmy już mocno zmęczeni, za nami 600 km, trzyma nas kawa i adrenalina. Pani ma na imię Luda, jest z Tarnopola, mąż zgłosił się do obrony terytorialnej i został, jechali 48 godzin, ona w ogóle nie zmrużyła dotąd oka. Teraz chyba się uspokaja, stara się zachowywać najuprzejmiej jak może. Nie mają rodziny w Polsce, ale koleżankę która pracuje we Wrocławiu i na początek ich przyjmie. Dziewczynki śpią jak kamień, ona cicho pyta czy może włączyć telefon do ładowania, i też zasypia. Słucham radia by utrzymywać czujność, zmieniam różne stacje, ale instynktownie ściszam, gdy podają wiadomości… Mijamy Rzeszów, Kraków, przejeżdżamy przez Katowice, Gliwice… ruch dość duży, sporo aut na ukraińskich tablicach jedzie w obie strony. Michał odbija do Oławy, spotkamy się znów za Wrocławiem. Iwan i ja wjeżdżamy do Wrocławia od południa, dzielnica Krzyki, jakieś bloki i biurowce. Tam nasi wysiadają, ktoś po nich przychodzi, dalej idą pieszo do domu. Żegnamy się, na koniec wręczam dziewczynkom torby przygotowane przed wyjazdem w domu przez Martę i chłopców – przytulanki, soki, czekolady, rysunek od Wojtka… Iwan z Białorusinem ruszają dalej sami, ja dzwonię do Michała, umawiamy się na pierwszym Orlenie za Wrocławiem na S5. Zaczyna wschodzić słońce…
Wpis z "Harcmistrzowskiej Drużyny", 26.02.22 :
Julita Stępień
Wojna za naszą wschodnią granicą. Siedzę (na Podkarpaciu) czytam, szukam, rozważam. Za oknem huk samolotów - black hawki już nie robią na nas wrażenia. Próbuję odnaleźć się jak najlepiej w tej sytuacja jako wychowawca (psychologiem nie jestem). Czytam artykuł, materiały "jak rozmawiać z dziećmi". Taka refleksja. Całe moje dzieciństwo wychowywałam się w Pile ("czerwonej") 1 km od lotniska wojskowego. W mieście gdzie stacjonowały jednoski wojsk lotniczych, pancernych, piechoty. Każdy mój kolega, koleżanka i ja miał kogoś w wojsku. Ja tatę pilota. Huk samolotów towarzyszył każdej naszej zabawie. Czasem dochodziło do zdarzeń -wybuch, awaria, wypadek -ktoś tracił ojca. Pamiętam te momenty, nie było nigdy specjalnych działań, nikt z nami za dużo nie rozmawiał, to była tajemnica wojskowa. Takie czasy. Do czego zmierzam. Teraz jestem wychowawcą harcerskim, na codzień z harcerzami (młodszymi i starszymi), akurat "wojna zastała nas na półkoloniach" -pierwsze rozmowy. Chcę się podzielić tymi obserwacjami:
- dzieci wiedzą bardzo dużo, stały i nieprzerwany dostęp do informacji z mediów (które epatują cierpieniem, agresją, obrazami)
- dzieci dużo słuchają rodziców, ich rozmów, wypowiadają ich zdania, komentarze,
- przejawiają silne, momentami niezdrowe zainteresowanie jakością, ilością uzbrojenia, wyliczają, nazywają jednoski sprzętu,
- spotykam takich chłopców, którzy "jeździli już takimi czołgami, latali takimi samolotami i strzelali z tego i tego..."(sic!)
- jest młodzież i dzieci, które lekko mówią o tym, ile zginie osób i ilu "zamordują ruscy"
Proszę nie wińmy tych dzieci, nie mówmy, że spotkałam jakieś dziwne- TO SĄ DZIECI WYCHOWANE NA GRACH I SIEDZĄCE W INTERNECIE czyli większość. Dla nich teraz ich rzeczywistość się spełnia... Oczywiście nie mówię tu o wszystkich, jest dużo dzieci, dziewczynek, które na pewno nie będą tak postrzegały rzeczywistości.
I tu sedno. Artykuł o "rozmowach" z dziećmi ma się nijak do wyżej wymienionych, którzy mocno mylą i utożsamiają się z wirtualną rzeczywistością... Tu trzeba przywrócić wrażliwość na śmierć pojedynczych ludzi i uświadamiać emocje i uczucia osieroconych dzieci -ja w dzieciństwie spotkałam konkretne osoby, które zostały bez taty (pomagaliśmy i okazywaliśmy nasze wsparcie tak jak umieliśmy i to budowało nasze charaktery). "Nie czas na kominki o szarych szeregach"? A może właśnie czas, by wybrać młodego bohatera, może bardziej współczesnego i przybliżyć jego życiorys, pokazać życie, służbę, jak sobie radził. Pokazać konkretną rzeczywistość, która zaprzeczy tej z gier... To tylko moja refleksja. Ja na razie studzę ich silne zainteresowanie, przekierowuję uwagę na służbę. Ale pytania są: "A jak u nas będzie wojna, to mamy pójść walczyć?"...(chłopiec lat 13)
================================================
Oto pierwsza relacja z granicy Jana Michalskiego z 14 WDW "Burza" , który spędził swoją służbę na Przejście graniczne Medyka :
"Droga od przejścia granicznego do stających busów ma długość około 300 metrów. Ludzie, którzy przez nią przechodzą mijają po drodze wiele namiotów, w których mogą się ogrzać, przespać, oraz coś zjeść. Transport z Medyki do Przemyśla jeździ co 10/15 min. Nasz namiot jest tuż przy podjeżdżających busach, dlatego jest bardzo znanym i odwiedzanym miejscem nie tylko przez uchodźców, ale również dziennikarzy z całego świata. Kiedy szedłem wzdłuż tych namiotów, czułem, że jestem tu potrzebny. Żal mi było tych matek z dziećmi. Chciałem tam być. Pamiętam taką sytuacje, kiedy to któregoś razu matka z córką przyszli do naszego namiotu medycznego. Dziewczynka siada na krześle bardzo zasmucona. Stoi przy niej matka i próbuje ją pocieszyć. Ja stałem na przeciwko niej. Patrzyła się na mnie przez jakiś czas. Czekali na transport. Uśmiechnąłem się do niej a ona bardzo nieśmiało odwzajemniła uśmiech. To było bardzo chwytające za serce. Przyjeżdżając tam możesz bardziej zrozumieć, co przeżywają te osoby i jak straszne są to dla nich przeżycia. Ci ludzie potrzebują nie tylko opieki medycznej, czy psychologicznej, ale i otwartych ludzkich serc, a czasami nawet zwykłego uśmiechu. Chcą, żeby ktoś z nimi porozmawiał. Dlatego między innymi tam byliśmy. Atmosfera na miejscu jest bardzo przyjazna. Każdego popołudnia przyjeżdża do Medyki pianista ze swoim fortepianem i gra. Bardzo mi się podobała ta braterskość tam na przejściu. To, że każdy namiot, czy to ZHR, ZHP, czy innych organizacji pomaga sobie nawzajem. Nawiązaliśmy współpracę również z WOT, przez moment przyszli nawet do nas skauci z Belgii. Oprócz tego poznałem naprawdę fajnych ludzi z całego świata. Taka służba zachęciła mnie do dalszego działania, a nawet wstąpienia do HOPR."
Czuwajmy w służbie
-----------------------------------------------------------------------
Hufiec ZHP Łódź - Górna
…że pomagać będziem wzajem… - tak właśnie śpiewamy, tak czujemy, tak działamy.
Oto wycinek z rozmowy z dh. Rafałem Jędrysem, który był na miejscu, wspierał „Zastęp Granica”, czyli projekt specjalnościowy dla wędrowników, starszyzny i instruktorów ZHP.
…
- Pewna pani szła ponad 20 km już do samej granicy z dzieckiem. Zatrzymała się u nas napić kawy, herbaty, odpocząć chwilę. Chłopiec w wieku wczesnoszkolnym, może zerówki, wybrał plecak z Batmanem.
Dlaczego akurat ten?
- Powiedział, że lubi Batmana i bohaterów, lubi też Marvela. Mówił też, że jego tata został pod Kijowem aby walczyć, bo jest Bohaterem.
- Ta pani jechała dalej gdzieś pod Szczecin, daliśmy jej walizkę na kółkach, bo miała jedynie reklamówkę - nic poza tym.
Co jeszcze ZHP robi pod granicą?
- ZHP odpowiada za 2 punkty na przejściu granicznym, tzw punkt „Rossmann” - gdzie rozdawane są pampersy, kremy, rzeczy kosmetyczne, tam też były plecaczki, no i drugi punkt, wspierający zarówno uchodźców jak i same osoby co pomagają i inne zespole i służby. Tam jest możliwość napicia się kawy, czy herbaty, są batony, słodycze, soczki, rzeczy dla dzieci i dla dorosłych.
- No i kolejny punkt znajduje się w Przemyślu, gdzie pomagamy przy organizacji rozlokowywania osób, koordynacji na wejściu i wyjściu z punktu recepcyjnego, w parowaniu ludzi i ich transportu, gdzie i z kim jadą. Pomagamy tam tez w magazynie.
Kto jeszcze niesie pomoc na granicy?
- Jest wiele organizacji ZHP, ZHR, także z innych krajów, Włosi, Francuzi, tzw Hell’s Kitchen, które gotuje na miejscu posiłki, a którym my pomagamy w transporcie rzeczy. Są punkty odpoczynku, miejsce by przespać się przez całą noc, gdy jest się wyczerpanym, jest namiot z ratownikami.
Gdzie te punkty są ulokowane?
- wzdłuż drogi która prowadzi do miejsca skąd podstawiane są busy do Przemyśla. Tam WOT i służby porządkowe wspierają i pomagają w transporcie do punktu recepcyjnego w tzw „Tesco”
A skąd brane są te wszystkie rzeczy?
- Z Tesco J Tam dowożone są rzeczy od różnych darczyńców, są składowane, rozdzielane i stamtąd również my bierzemy nasze zapotrzebowanie.
A czy zdarza się, że nadal prywatni ludzie przyjeżdżają bezpośrednio na granicę, mówią, „słuchajcie mam to, to i to” i chcą to rozdać?
- Tak, nam się zdarzyło nie raz.
I czym to przewozicie?
- Wózkiem z Biedronki.
O! czyli dobrze, że Biedronka jest tak blisko.
- no tak, ale Biedronka w sumie jest pusta, bo jest na tyle wykupywana, że nie ma rzeczy. Ludzie co chcą pomóc, często po prostu pytają co potrzeba, idą do sklepu kupują co jest i dają na nasze punkty.
Dużo pracy. Ile osób stoi na tych wszystkich punktach ZHP?
- Tak, punkty są czynne 24/7, oczywiście z podziałem na dzień i noc. Ja miałem na wachcie dziennej 7 osób, no ale to zależy... Na nocnej było 10 osób, a łącznie 39 osób na ósmej zmianie.
Co to znaczy ósmej zmianie?
- Na granicę jedzie się na tzw. zmianę - 4 dni służby, w tym pierwszy dzień DZ (dzień zerowy) jest na "zakładkę". [Edit] Można jechać więcej razy, ale pod warunkiem zachowania odstępu minimum jednej zmiany. Rozpiska jest do końca kwietnia, ale jest jeszcze sporo miejsc na najbliższe zmiany. Więc szukamy ludzi. Stąd apel.
Czy chcesz jeszcze raz odbyć taką służbę?
- Tak, bo to część naszego działania.
Druhny i Druhowie, abstrahując od nazewnictwa różnych marek, czy sklepów, ten post to jest reklama. Reklama akcji, która potrzebuje rąk do pomocy. Jeśli macie trochę wolnego czasu i czujecie, że taki sposób służby byłby dla Was ważny zachęcamy do wypełnienia ankiety.
https://forms.office.com/r/kJbszPCthM
Od Redakcji: Zamieściliśmy relacje, które spływały do Redakcji Harcerza Rzeczypospolitej na goraco, pisane w ogromnych emocjach, często "...po pójściu za namiot, żeby się po prostu wypłakać", jak napisał jeden z Druhów. Ale za tymi niesłychanymi emocjami kryją się fakty - ogromna, godna szacunku służba.
Wielkie dzięki Druhny i Druhowie!
I jeszcze jedno - Służba trwa nadal. Wiele relacji miało dołączony serwis zdjęciowy. Pozostawiliśmy te zdjęcia w naszym archiwum "na później". Wiele wskazuje na to, że obecnie zbyt wielu zdjęć nie należy rozpowszechniać.
Wszystkie linki do relacji posiadamy w Archiwum Redakcji.
Social Sharing: |