Nawigacja
Zatwarnica 1965 r. okiem uczestnika, Andrzej Brożek - Harcmistrz

Dwudziesty szósty dzień obozu. Nagle normalne zajęcia harcerskie przerywa ostry dźwięk fanfar. A l a r m !!! Już wiadomo, to rozpoczyna się bieg harcerski. Przy pomocy kolegów szybko pakuję niezbędne rzeczy. Jeszcze chwila i dowiaduję się, że idę w patrolu trzecim pod komendą Jurka. Oprócz mnie idzie jeszcze dwóch "szczawi". Nie dziwię się tmu przezwisku. Mimo, że jestem już po dwóch obozach i jednym zimowisku obozuję po raz pierwszy ze starszoharcerskim  "Białym Szczepem", a to zupełnie inna bajka! Trasa biegu prowadzi wprost w dzikie bory Otrytu. Łatwiej można było tam napotkać żmiję, czy jakieś dzikie zwierzę, niż człowieka. Przedzierając się przez zarośla natrafiamy na pierwszy punkt i huraganowe ataki z przyrodoznawstwa u dh Stefana Jaśkiewicza. Wreszcie ruszamy w dalszą drogę. Trasa bardzo trudna - zaznaczona czerwoną włóczką.

Do końcowego punktu trafiamy jako pierwszy patrol, mimo że na trasę wyszliśmy jako trzeci. To terenoznawstwo - plaga biegów. Dh Jerzy Rudnicki rozstawia nas natychmiast po wszystkich możliwych azymutach. Koniec zadań - budujemy szałas, gdy nadchodzi następny patrol "Wędrownych Orłów", Zbyszka! Konkurs na najlepsze jedzenia. Pierwsza draka - Marek zjadł nam podczas drogi cały zapas cukru /po kryjomu/. Przepiękna gwiaździsta noc, ognisko połączone z „opalaniem szczawi" oraz pogodny poranek nie zwiastuje piekła, które nas spotyka w drugim dniu. Ruszamy znów na trasę według kolejności patroli.

Pierwszy punkt zaliczony pomyślnie. I nagle! Jedynie turysta będący często w Bieszczadach zrozumie tę nagłą zmianę. Z pogodnego dnia staje się mroczny wieczór. Czuć w powietrzu elektryczność. Horyzont co chwila jaśnieje, a grzmot odbija się złowrogo o wzgórza Otrytu. Pierwsze grube krople deszczu. Nie ma szans, za chwilę zrozumieliśmy, bo widoczne dla nas dotąd czerwone włóczki stają się białe, prawie niezauważalne . Brniemy dalej. Gubimy się, by spotkać zagubiony patrol IV. Razem postanowiliśmy znaleźć punkt druhny Haliny Wilk i Stefana Jaśkiewicza.

Tymczasem jesteśmy na szczycie Otrytu , a burza rozszalała się na dobre. Pioruny biją w widoczne dla nas punkty. Tylko nie tracić głowy - powtarzam sobie pod nosem. Ledwo to powiedziałem, a nasz wczorajszy bohater - Marek - kładzie się na ziemi; twierdząc, że ma żelazne sprzączki u plecaka i dalej się nie ruszy, bo strzeli w niego piorun. Tłumaczę mu w sposób traperski, że najlepiej przetrzymać jest burzę u podnóża góry. W miejscu punktu Haliny i Stefana jesteśmy wcześniej niż obsada punktu.

Po spotkaniu Haliny i Stefana otrzymujemy rozkaz marszu do obozu. Jeszcze przejście wzbierającego Sanu po pas w wodzie i jesteśmy po drugiej stronie. Teraz jedynie pięć godzin marszu w ulewnym deszczu i jesteśmy w obozie, gdzie zastajemy strapionego komendanta dh Piotra Stabryłę, który na palcach liczy harcerzy, którzy już wrócili z biegu do obozu.

Wieczór - wraca jeszcze kilka patroli. Zaliczam kilka punktów – już w obozie. Mój sen przerywa głos fanfary. P r z y r z e c z e n i e ! Rozkaz - wśród zdobywców stopni brak mojego nazwiska. Robi mi się słabo - przecież zaliczyłem wszystkie punkty! Odchodzę z kręgu harcerzy do namiotu. Rozgoryczony na wszystko kładę się spać. Ostatni dzień. Zwijanie obozu. Leje deszcz. Obóz zwinięty. Siedzimy pod jednym pokrowcem, dh komendant Piotr Stabryła i ja, oraz kilku innych harcerzy. Pytam druha Piotra o mój stopień. Po chwili sprawa wyjaśnia się - to była pomyłka.

Ostatni rozkaz. Kraków. „Stopnie i sprawności” :

-  kilka nazwisk i moje HURRA !!! Trud nie poszedł na marne ...

hm. Andrzej Brożek


Social Sharing: Facebook Google Tweet This

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.