Nawigacja
Kamila Wajszczuk: Obrazki ze zjazdu
- Drukuj
- 29 gru 2009
- Organizacja
- 4902 czytań
- 0 komentarzy
Co było wcześniej
Zaczęło się dla mnie we wrześniu. Jako członkini zespołu opracowującego nowy system pracy z kadrą zostałam poproszona o przybycie na zbiórkę delegatów na zjazd, która odbywała się we wrześniu pod Warszawą. Zbiórka jak zbiórka - przybyła tylko część delegatów, a dyskusja przybierała różną temperaturę zależnie od tematu. Moje pierwsze spostrzeżenie było takie, że na różnych ogólnopolskich imprezach w ZHP spotyka się mniej więcej podobny zestaw ludzi (zbiórka była dość niedługo po LAS-ie). Jak to skomentowaliśmy z kolegą z innego warszawskiego hufca - "jedna klika". Wrażenia jak najbardziej pozytywne, konstruktywna rozmowa na konkretne tematy. Nie zawsze się zgadzaliśmy, ale cóż - to normalne.
Pierwsze zetknięcie ze zjazdem
Pierwsze - bo nigdy wcześniej na Zjeździe ZHP nie byłam. Docieram do Centrum Konferencyjnego MON mocno wieczorową porą. Odbieram identyfikator z uroczym napisem "Media" i zaczynam obserwować. Moim oczom ukazuje się obraz... zupełnego rozprzężenia. Okazuje się, że trafiłam akurat na środek dość długiej przerwy po kolacji. Spotykam oczywiście dobrych znajomych ("jedna klika"). Do końca dnia wydarzy się niewiele. Odrzucenie projektów statutu przygotowanych przez Radę Naczelną i Krąg Płaskiego Węzła nie budzi zaskoczenia. Dyskusji praktycznie nie było. Po sali krążą kartki z projektami poprawek do wersji GK-owskiej. "No podpisz, co ci szkodzi..." "Nie zgadzam się z tym" "No jak to?!"... "Druhno, tu prosimy się podpisać..."
Jak będzie ze statutem.
Drugiego dnia znów docieram na ostatnią część obrad. Z wczorajszego poczucia pustki niewiele zostało, jest już po przegłosowaniu absolutorium dla ustępujących władz. Wszyscy emocjonują się tym, które poprawki do projektu statutu przejdą, a które nie. Przechodzi propozycja obniżenia wieku wędrowniczego do 21 lat. Środowisko instruktorów wędrowniczych i przedstawiciele środowiska akademików nie kryją radości. Chwilę później - przechodzi poprawka znosząca ograniczenie liczby kadencji komendantów hufców i chorągwi. Radość jakby mniejsza... W przerwie zaczynają się kuluarowe rozmowy. "Poświęcicie wiek 21 lat? Zagłosujecie przeciwko całemu projektowi?"
Kogo wybrać
W sobotę po południu pędzę na zjazd, żeby zdążyć na wybory władz. Wcześniej już wiem, że projekt statutu został odrzucony. Rozmawiałam z drużynowymi ze swojego namiestnictwa (naprawdę interesują się zjazdem!) i śledziliśmy wspólnie relacje z internetu. Zastanawialiśmy się, czy nasz komendant chorągwi zdecyduje się kandydować na naczelnika.
Dojechałam w samą porę - akurat prezentują się kandydaci. Pytań jak zwykle niewiele. Jak to jest z tymi delegatami - wszystko już wiedzą czy też jest im wszystko jedno? Najbardziej emocjonująca i angażująca delegatów część zjazdu to oczywiście wybory naczelnika, przewodniczącego i Głównej Kwatery.
Kiedy już wybrani otrzymali sznury, zostali obfotografowani (a jakże, również przeze mnie), trzeba dokonać kolejnego obowiązki i wybrać jeszcze trzy władze - Radę Naczelną, Centralną Komisję Rewizyjną i Naczelny Sąd Harcerski. Komisja Wyborcza odczytuje nazwiska, prostuje to, co odczytała... Po chwili każdy z delegatów otrzymuje wydrukowaną listę wszystkich kandydatów do tych trzech ciał. Trwa wielkie przeglądanie kartek (szszszsz....) i konsultowanie - bo mało kto zna więcej niż trzy osoby z wszystkich list. Pytania do kandydatów... Jakie pytania? Dobrze, że chociaż kandydaci do CKR się pokazali wszyscy... Wybór Rady Naczelnej okazuje się prosty - tylko w jednej chorągwi jest więcej kandydatów niż miejsc. Nie jest już tak łatwo z wyborami do dwóch pozostałych ciał, przewodniczący zjazdu zarządza kolejne głosowanie, i kolejne... Znużenie delegatów sięga zenitu.
A na koniec...
Ostatni dzień zjazdu śledziłam już wyrywkowo przez internet. Dowiedziałam się o mikołajkowych niespodziankach, o powrocie do prac nad statutem, o dyskusji nad projektami uchwał. Czytałam gorzkie komentarze coraz większej liczby zawiedzionych osób. W następnych dniach też przeważało użalanie się nad kondycją Związku. A może jednak jest się z czego cieszyć?
Z czego ja się cieszę? Z tego, że wybraliśmy w hufcu fajnych delegatów, którzy zaproponowali dobre projekty uchwał. Z tego, że takich fajnych delegatów było na zjeździe sporo, choć niestety chyba nie większość. Z tego, że zjazd śledzili drużynowi z mojego hufca i byli nim żywo zainteresowani. I wreszcie z tego, że - choć było takie niebezpieczeństwo - nic nie zostało w ZHP zepsute na zjeździe. Co prawda było to kosztem zmian w ogóle, ale jestem optymistką i wierzę, że następnym razem uda się zmienić coś na lepsze.
A co mnie martwi? Oprócz tego, że nie przegłosowano zmian na lepsze - to że zjazd był nużący i sztywny. Jakoś nie potrafię uwierzyć, że tak musi być. Na mniej oficjalnych zbiórkach - choćby na tej we wrześniu - potrafimy rozmawiać. Na zjeździe włącza się jakiś dziwny tryb i wchodzimy w ton, który przypomina zebranie prosto z PRL-u. Może powinniśmy przemyśleć formułę zjazdu, na przykład przenieść środek ciężkości z obrad plenarnych na prace komisji? Albo uelastycznić regulamin? Nie wiem, na pewno coś tu trzeba zmienić.
Przykro patrzyło się też na narastający z każdym dniem marazm na sali, szczególnie w momentach, kiedy delegaci mogli zadawać pytania, a nie robili tego. I na to, że większość z nich nie zbliżała się do mikrofonu (nie to, że byli cicho...). Dlaczego środowiska wybrały osoby, które nie mają zbyt wiele do powiedzenia na temat najważniejszych spraw Związku? Albo z kolei osoby, które już n-ty raz są na zjeździe, zamiast "młodych gniewnych"?
Przykro wreszcie słuchać o wpływie komendantów chorągwi na głosowania i na zestaw kandydatów do RN. Nie chcę mi się wierzyć w ich skuteczność, ale te opinie się powtarzają, a prawybory do RN to podobno standard. Czy naprawdę kadra ZHP to ludzie łatwo poddający się manipulacjom?
Po tym wszystkim powstaje pytanie - co musi się wydarzyć w ZHP przed kolejnym zjazdem, aby zaszły na nim pozytywne zmiany? Na razie pozostaje bez odpowiedzi.
Kamila Wajszczuk
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 6/2009
Zaczęło się dla mnie we wrześniu. Jako członkini zespołu opracowującego nowy system pracy z kadrą zostałam poproszona o przybycie na zbiórkę delegatów na zjazd, która odbywała się we wrześniu pod Warszawą. Zbiórka jak zbiórka - przybyła tylko część delegatów, a dyskusja przybierała różną temperaturę zależnie od tematu. Moje pierwsze spostrzeżenie było takie, że na różnych ogólnopolskich imprezach w ZHP spotyka się mniej więcej podobny zestaw ludzi (zbiórka była dość niedługo po LAS-ie). Jak to skomentowaliśmy z kolegą z innego warszawskiego hufca - "jedna klika". Wrażenia jak najbardziej pozytywne, konstruktywna rozmowa na konkretne tematy. Nie zawsze się zgadzaliśmy, ale cóż - to normalne.
Pierwsze zetknięcie ze zjazdem
Pierwsze - bo nigdy wcześniej na Zjeździe ZHP nie byłam. Docieram do Centrum Konferencyjnego MON mocno wieczorową porą. Odbieram identyfikator z uroczym napisem "Media" i zaczynam obserwować. Moim oczom ukazuje się obraz... zupełnego rozprzężenia. Okazuje się, że trafiłam akurat na środek dość długiej przerwy po kolacji. Spotykam oczywiście dobrych znajomych ("jedna klika"). Do końca dnia wydarzy się niewiele. Odrzucenie projektów statutu przygotowanych przez Radę Naczelną i Krąg Płaskiego Węzła nie budzi zaskoczenia. Dyskusji praktycznie nie było. Po sali krążą kartki z projektami poprawek do wersji GK-owskiej. "No podpisz, co ci szkodzi..." "Nie zgadzam się z tym" "No jak to?!"... "Druhno, tu prosimy się podpisać..."
Jak będzie ze statutem.
Drugiego dnia znów docieram na ostatnią część obrad. Z wczorajszego poczucia pustki niewiele zostało, jest już po przegłosowaniu absolutorium dla ustępujących władz. Wszyscy emocjonują się tym, które poprawki do projektu statutu przejdą, a które nie. Przechodzi propozycja obniżenia wieku wędrowniczego do 21 lat. Środowisko instruktorów wędrowniczych i przedstawiciele środowiska akademików nie kryją radości. Chwilę później - przechodzi poprawka znosząca ograniczenie liczby kadencji komendantów hufców i chorągwi. Radość jakby mniejsza... W przerwie zaczynają się kuluarowe rozmowy. "Poświęcicie wiek 21 lat? Zagłosujecie przeciwko całemu projektowi?"
Kogo wybrać
W sobotę po południu pędzę na zjazd, żeby zdążyć na wybory władz. Wcześniej już wiem, że projekt statutu został odrzucony. Rozmawiałam z drużynowymi ze swojego namiestnictwa (naprawdę interesują się zjazdem!) i śledziliśmy wspólnie relacje z internetu. Zastanawialiśmy się, czy nasz komendant chorągwi zdecyduje się kandydować na naczelnika.
Dojechałam w samą porę - akurat prezentują się kandydaci. Pytań jak zwykle niewiele. Jak to jest z tymi delegatami - wszystko już wiedzą czy też jest im wszystko jedno? Najbardziej emocjonująca i angażująca delegatów część zjazdu to oczywiście wybory naczelnika, przewodniczącego i Głównej Kwatery.
Kiedy już wybrani otrzymali sznury, zostali obfotografowani (a jakże, również przeze mnie), trzeba dokonać kolejnego obowiązki i wybrać jeszcze trzy władze - Radę Naczelną, Centralną Komisję Rewizyjną i Naczelny Sąd Harcerski. Komisja Wyborcza odczytuje nazwiska, prostuje to, co odczytała... Po chwili każdy z delegatów otrzymuje wydrukowaną listę wszystkich kandydatów do tych trzech ciał. Trwa wielkie przeglądanie kartek (szszszsz....) i konsultowanie - bo mało kto zna więcej niż trzy osoby z wszystkich list. Pytania do kandydatów... Jakie pytania? Dobrze, że chociaż kandydaci do CKR się pokazali wszyscy... Wybór Rady Naczelnej okazuje się prosty - tylko w jednej chorągwi jest więcej kandydatów niż miejsc. Nie jest już tak łatwo z wyborami do dwóch pozostałych ciał, przewodniczący zjazdu zarządza kolejne głosowanie, i kolejne... Znużenie delegatów sięga zenitu.
A na koniec...
Ostatni dzień zjazdu śledziłam już wyrywkowo przez internet. Dowiedziałam się o mikołajkowych niespodziankach, o powrocie do prac nad statutem, o dyskusji nad projektami uchwał. Czytałam gorzkie komentarze coraz większej liczby zawiedzionych osób. W następnych dniach też przeważało użalanie się nad kondycją Związku. A może jednak jest się z czego cieszyć?
Z czego ja się cieszę? Z tego, że wybraliśmy w hufcu fajnych delegatów, którzy zaproponowali dobre projekty uchwał. Z tego, że takich fajnych delegatów było na zjeździe sporo, choć niestety chyba nie większość. Z tego, że zjazd śledzili drużynowi z mojego hufca i byli nim żywo zainteresowani. I wreszcie z tego, że - choć było takie niebezpieczeństwo - nic nie zostało w ZHP zepsute na zjeździe. Co prawda było to kosztem zmian w ogóle, ale jestem optymistką i wierzę, że następnym razem uda się zmienić coś na lepsze.
A co mnie martwi? Oprócz tego, że nie przegłosowano zmian na lepsze - to że zjazd był nużący i sztywny. Jakoś nie potrafię uwierzyć, że tak musi być. Na mniej oficjalnych zbiórkach - choćby na tej we wrześniu - potrafimy rozmawiać. Na zjeździe włącza się jakiś dziwny tryb i wchodzimy w ton, który przypomina zebranie prosto z PRL-u. Może powinniśmy przemyśleć formułę zjazdu, na przykład przenieść środek ciężkości z obrad plenarnych na prace komisji? Albo uelastycznić regulamin? Nie wiem, na pewno coś tu trzeba zmienić.
Przykro patrzyło się też na narastający z każdym dniem marazm na sali, szczególnie w momentach, kiedy delegaci mogli zadawać pytania, a nie robili tego. I na to, że większość z nich nie zbliżała się do mikrofonu (nie to, że byli cicho...). Dlaczego środowiska wybrały osoby, które nie mają zbyt wiele do powiedzenia na temat najważniejszych spraw Związku? Albo z kolei osoby, które już n-ty raz są na zjeździe, zamiast "młodych gniewnych"?
Przykro wreszcie słuchać o wpływie komendantów chorągwi na głosowania i na zestaw kandydatów do RN. Nie chcę mi się wierzyć w ich skuteczność, ale te opinie się powtarzają, a prawybory do RN to podobno standard. Czy naprawdę kadra ZHP to ludzie łatwo poddający się manipulacjom?
Po tym wszystkim powstaje pytanie - co musi się wydarzyć w ZHP przed kolejnym zjazdem, aby zaszły na nim pozytywne zmiany? Na razie pozostaje bez odpowiedzi.
Kamila Wajszczuk
-------------------------------------------------
Nr HR-a: 6/2009
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.