Nawigacja
Maciej Pietraszczyk, Twierdza na poligonie
- Drukuj
- 17 lis 2010
- Organizacja
- 5711 czytań
- 0 komentarzy
- Przed wojną nie byłam harcerką. Działałam w Sodalicji Mariańskiej. Przygoda z harcerstwem, to dopiero lata siedemdziesiąte w USA - drobna, starsza pani ubrana w szary harcerski mundur z trójkolorową chustą w motyw amerykańskiej flagi , uśmiecha się pogodnie. Jest najstarszą uczestniczką zlotu, ale nie pytam o wiek. Ot, taka staruszka, jakich pełno w Polsce i w każdym kraju na świecie. Pozornie. Za awatarem babci kryje się twarda kobieta, której przeżycia zapewniłyby atrakcyjny życiorys kilku osobom.
***
Druhnę Krystynę Chciuk spotkałem na Światowym Zlocie ZHP pgK w Zegrzu, a raczej koło Zegrza, na poligonie Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych. Sprowadził mnie tu imperatyw Piotrka Niwińskiego, który kazał mi tu przyjechać w charakterze korespondenta. Korzystając z tego, że w zasadzie nie miałem innych planów, chętnie się wybrałem zobaczyć jak wygląda harcerstwo emigracyjne, tak często w Polsce kojarzone - niesłusznie - ze skansenem. W istocie ZHP pgK jest bardziej w głównym nurcie ruchu skautowego niż my w kraju. Co więcej, udaje im się nieźle łączyć tradycję z nowoczesnością i jakoś w ich wydaniu okazuje się, że możliwe jest to, co dla ZHP przekracza możliwości pojmowania.
***
- Warto było? - pytam druhnę Krystynę, gdy rozmowa schodzi na Powstanie Warszawskie.
- To złe pytanie - staruszka uśmiecha się wyrozumiale, jakby odpowiadała ciekawemu świata dziecku. - Nie mieliśmy wyboru. To był obowiązek. Trzeba było robić to, co do nas należy. Żal, że tylu poległo, ale o wolność trzeba walczyć.
Gdy wybuchło Powstanie, miała 20 lat. Była łączniczką. Wyszkolona w konspiracji na Żoliborzu musiała znać każdą ulicę i każdą drogę do Puszczy Kampinoskiej, gdzie operowały jednostki partyzanckie.
- Szkolił nas starszy sierżant przedwojennej armii - wspomina druhna Krystyna. - Był bardzo wymagający, ale z jego nauk korzystałam często zarówno w czasie Powstania, jak i później, w harcerstwie. Chociaż w czasie Powstania umiejętności techniczne obsługi telefonu polowego, czy radiostacji okazały się całkiem nieprzydatne. Wszystko szło "na buzię".
Chodziła po broń do partyzantów ze Zgrupowania "Kampinos". Ponieważ znała przejścia między posterunkami Niemców, prowadziła oddział, który broń przynosił. W jedną stronę szli słabo uzbrojeni, żeby moc wziąć na siebie jak najwięcej pistoletów, karabinów i amunicji. Dopiero powrót był spokojniejszy, bo oddział miał możliwość skutecznej obrony.
- Pamiętam wieczne bombardowania, strzelaniny, "krowy"... Najpierw odgłos zarzynanego zwierzęcia i pytanie, gdzie upadnie. A potem ręce, nogi, mózg, wszystko splątane, latające wokół - wspomina druhna Krystyna.
Choć formalnie była łączniczką, pełniła rolę sanitariuszki, kucharki, a nawet matki . Robiła wszystko, co było potrzebne w danej chwili.
- Wróciłam z zadania i dowódca posłał mnie spać. Było zimno, a ja byłam chora. Całą noc spędziłam w rowie z wodą, żeby przeczekać niemiecką kolumnę idącą drogą. Razem z koleżanką weszłyśmy pod pierzynę. Gdy spałyśmy, spadła na kamienicę bomba. Koleżanka zginęła na miejscu. Mnie nic się nie stało...- druhna Krystyna na chwilę się zamyśla.
Po kapitulacji jako jeńcy wojenni trafiły do obozu jenieckiego. Pracowały przy produkcji czołgów w Kirchenmesse. Niemcy szykanowali je chcąc nakłonić do podpisania papierów, że są cywilami. Obiecywali, że wtedy ich sytuacja się poprawi. Wytrwały. Dzięki listowi przemyconemu do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża zostały przeniesione do Oberlagen, gdzie wyzwoliła je dywizja pancerna Maczka.
- Nie mogłyśmy ustąpić - przekonuje druhna Krystyna. - To była kwestia dumy. Byłyśmy dumne z tego, że jesteśmy żołnierzami, jeńcami, a nie zwykłymi więźniarkami zapędzonymi do niewolniczej pracy.
Po wojnie została na emigracji. Trafiła do USA. Tam dopiero wciągnęło ją harcerstwo.
- Uczyłam w polskiej szkole sobotniej - wspomina. - Z inicjatywy rodziców powstała drużyna harcerska. Ja zostałam opiekunem zastępu dziewcząt i na pierwszym obozie złożyłam przyrzeczenie.
Pierwsze lata, to była walka o polską tożsamość dzieci emigrantów. Zdarzały się takie, które w ogóle po polsku nie mówiły. Teraz większość potrafi.
- Kiedy 1 sierpnia patrzyłam na cichy pochód naszych harcerzy do Muzeum Powstania Warszawskiego, byłam dumna. Mamy komu przekazać nasze dziedzictwo.
***
Poligon w Zegrzu, to piasek i sosny, a poza tym piasek i sosny i jeszcze raz piasek i sosny. Zapomniałbym chętnie o tym piasku i sosnach. Na tym rozległym obszarze na piaszczystych łachach rozrzucone jest kilkanaście podobozów. Łącznie 1570 uczestników z 12 krajów. Oczywiście, harcerki i harcerze mieszkają osobno. Obozy rozdziela główna droga. Obozy żeńskie mogę sobie obejrzeć z daleka.
Druhna Barbara Chałko, będąca rzecznikiem prasowym Zlotu, która oprowadza mnie po terenie, daje wyraźnie do zrozumienia, że po tamtej stronie nie mam czego szukać. Zwiedzam więc obozy męskie. Słychać różne języki. Polski również, ale najczęściej angielski. Wśród harcerzy też towarzystwo mocno mieszane. Są nawet Murzyni. Jak to pojawiło się ostatnio na demotywatorach:
"My nie emigrujemy, my kolonizujemy", oczywiście w żartach.
***
- Tata nie był dla nas Prezydentem RP, czy druhem Przewodniczącym, tylko tatą - Druhna Jagoda Kaczorowska jest kolejną moją rozmówczynią. Mimo, że od tragicznej śmierci Prezydenta Kaczorowskiego w Smoleńsku minęło niecałe pół roku, jest uśmiechnięta i pogodna. Jakby nic się nie wydarzyło. Można tylko domyślać się, że ta pogoda jest pancerzem chroniącym przed tragiczną rzeczywistością.
- To był tata, który opowiadał bajki na dobranoc, śpiewał, uczył zuchowych pląsów i piosenek - opowiada dalej córka Prezydenta. - Dopiero jak podrosłyśmy, zauważyłyśmy, że jest kochany przez wielu innych ludzi.
Ryszard Kaczorowski bardzo cieszył się z wnuków. Nosił je na rękach. Dawał do zabawy szablę.
- Wchodzimy do pokoju, a tam mój dwuletni synek wymachuje szablą - śmieje się druhna Jagoda. - Zdenerwowane spytałyśmy: "Tato, co robisz", a tata na to: "Niech uczy się walczyć za Ojczyznę". Tata we wszystkim widział pozytywy.
- Nie jest trudno być patriotą na obczyźnie. Jeśli myśli się po polsku, to nic nie jest trudne. Polska była zawsze tam, gdzie byli matka i ojciec. Nawet w odrabianiu lekcji pomagali po polsku. Szkoła sobotnia i niedziela były dniami polskimi. Życie w parafii, święta i uroczystości budowały w nas tożsamość. Jak się cos pokocha, to nie ma żadnej trudności - druhna Jagoda mówi, a ja w zasadzie nie przerywam. Słucham i czasem tylko dodaję pytanie.
- A nie ma problemu z podwójnym patriotyzmem?
Druhna Jagoda zamyśla się, ale zaraz odpowiada.
- Kocha się kraj zamieszkania. Ale kochanie Polski jest czymś głębszym, zakodowanym w sercach Polaków. Duch jest polski. Rozumieją, że Polska jest w sercu. Naszych harcerzy wychowujemy z tą myślą, że służba Polsce nie musi być walką zbrojną, ale raczej dawaniem świadectwa.
- A jak jest obecna emigracja? Słyszy się w kraju różne rzeczy.
- Różnie. Jedni szukają kontaktu z nami, inni znikają. Prasa w Wielkiej Brytanii najpierw pisała o pozytywach, a teraz szukają przeciwnych skrajności. Zawsze zdarzą się jednostki negatywne, ale większość emigracji jest pozytywna.
Moje pokolenie znane jest z solidnej nauki. Wychodziliśmy z założenia, że mogą nam odebrać dom, rodzinę, wolność, ale nie odbiorą nam tego, co wiemy i umiemy. Dwujęzyczność jest tu wielkim plusem, bo rozwija więcej komórek mózgowych i człowiek dwujęzyczny więcej rozumie. Szacunek otoczenia budowaliśmy na dumie i godności. Jeśli człowiek wstydzi się imienia i nazwiska, to nie będą go szanować. A jak się chce, to utrzymanie kontaktu ze środowiskiem polskim i językiem jest bardzo łatwe. Żal mi tych dzieci, które nie poznają własnej kultury i dziedzictwa. Dorobek kraju, w którym wyrosną nigdy nie będzie w pełni ich dziedzictwem. Wyrzekając się swojej tożsamości, tracą korzenie.
***
Tym, co zwraca uwagę na terenie Zlotu, jest pionierka. Ale nie ta namiotowa, do której przywykliśmy w kraju, a bramy i urządzenia obozowe. Kiedy wspominam druhnie Chałko o naszych budowach i bramach, ucina delikatnie, aż stanowczo.
- Wy robicie z gwoździami. To jest stolarka. Pionierka jest bez gwoździ.
Kiedy jednak przyglądam się poszczególnym bramom, zauważam, że niektórzy grają "znaczonym gwoździami" dyskretnie zamaskowanymi kunsztownym węzłem. Faktem jednak jest, że pomysłowość w tworzeniu bram jest tu niesamowita. Drużyna z Londynu zbudowała sobie drzwi obrotowe osadzając żerdź nośną na puszkach po konserwach. Obóz z Litwy, gdzie słychać było głównie rosyjski, postawił bramę z płotem, gdzie sznurek udawał drut kolczasty, a lwowiacy postawili "przejście podziemne" - tyle, że nie zadaszone - przy którym wznosiła się warownia z piasku. Jeden z najmłodszych harcerzy rozbudowie zamku i miasta poświęcał każdą wolną chwilę.
***
- Zlot nazwaliśmy "Twierdza" - wyjaśnia druhna Jagoda. - I każdy obóz jakoś do tej nazwy nawiązuje. Tyle, że obrzędowość harcerek, które przyjęły nazwę "Bucze", odnosi się bardziej do spraw duchowych, a obrzędowość harcerzy "Orle Gniazdo" - do fizycznej obrony kraju.
- W dawnych czasach twierdza, to był punkt obronny chroniący polski lud przed wrogiem. Dla nas twierdzą są wartości, które chcemy przekazać młodzieży. Wartości te skupiają się w ideach służby Bogu, Polsce i Bliźnim. Tak, jak załoga twierdzy ćwiczyła się i nasłuchiwała, tak my ćwiczymy młodzież, żeby zastąpiła egoizm służbą.
***
Na Zlocie ciekawie rozwiązano kwestię wyżywienia. Obozy decydowały, czy żywią się w centralnej stołówce, położonej koło sztabu Zlotu i zlotowej kawiarenki czy też gotują samodzielnie. Podobnie zaopatrzenie można było zorganizować samodzielnie lub w kilka obozów. Pobliska hurtownia zapewniła transport.
W obozie 1 Lwowskiej Męskiej DH "Trop", tej założonej przez Małkowskiego, odwiedzam blok żywieniowy. Tworzą go dwa zestawione razem namioty. W jednym jest wykopany w ziemi stół z ławkami, w drugim taboret gazowy, butla oraz sterty warzyw i ziemniaków. Na osobnej półce - chleb, a dalej garnki. Pierwsze wrażenie powoduje, że zadaję sobie pytanie o reakcję Sanepidu.
- Mamy kontrole i żadnych uwag nie było - oświadcza druhna Chałko. - Dzięki takiej organizacji wyżywienia, harcerze uczą się odpowiedzialności i samodzielności.
Nadal nie wiem jednak, jak emigracja załatwiła coś, co dla krajowych obozów wydaje się nieosiągalne. Zgoda Sanepidu na takie rozwiązanie wydaje się rewelacyjnym przykładem na to, że jak się chce robić obóz harcerski, a nie kolonię, to można, a bariery w rzeczywistości stawiają krajowe władze harcerskie, a nie państwowy urząd.
***
- Jak to jest, nosić nazwisko-legendę? - pytam przystojną uśmiechniętą druhnę o złotych, zbożowych włosach. W czasie rozmowy zastanawiam się często nad jej wiekiem, bo w życiu bym jej nie dał tyle, ile wynika z jej relacji. A już na pewno nie podejrzewałbym jej o to, że w Zlocie uczestniczą jej wnuki - czwarte harcerskie pokolenie Małkowskich.
Krystyna Małkowska-Żaba uśmiecha się, jakby odpowiedź na to pytanie stanowiła nieodłączny rytuał wszystkich nowych znajomości. W harcerstwie jest od zucha. Służbę przerwała tylko na czas urlopu macierzyńskiego. Jej mąż jest zuchmistrzem.
- Zawsze z tym żyłam. O Małkowskich mówiono jak o historii, chociaż babcia jeszcze żyła. Za czasów KIHAM reprezentowałam dziadków wobec młodzieży, która mniej o tych czasach wiedziała, niż my - wyjaśnia. - Dla ojca było to chyba jednak obciążeniem, takie życie w cieniu własnych rodziców. Ja babcię poznałam w 1973 roku. Babcia zrobiła mnie spadkobierczynią i wykonawcą testamentu. A jej testamentem jest przekazanie tego, co ona stworzyła, doglądanie pism babci, korekta, konsultacja.
***
Powoli idę główną drogą poligonu w stronę budynków sztabowych przy bramie, gdzie ulokował się sztab Zlotu. Mijam plac apelowy, na który prowadzą bramy postawione w szczerym polu. Głównym akcentem jest ołtarz polowy nawiązujący do stylu zakopiańskiego oraz rząd kilkunastu masztów z flagami krajów pochodzenia uczestników Zlotu. Flaga Polski jest najwyżej.
Na tyłach sztabu rozmawiam z druhną Chałko uzupełniając brakujące wiadomości i dopytując o szczegóły. Przed sztabem zbiera się kolorowy różnojęzyczny tłum. Uderzają dwie rzeczy: mimo spontaniczności i normalnego u młodych dynamizmu - porządek i dyscyplina (kolumna dwójkowa, to kolumna dwójkowa, a nie rój pszczół, jak u nas) oraz fakt, że ten rozmawiający w różnych językach i już wręcz różnokolorowy tłum poczuwa się do polskości i narodowych korzeni. Chyba przez naszą historię wyrobiliśmy sobie coś unikalnego, co dotyczy wyłącznie narodów skazanych na wymarcie. Podobnie jak Żydzi, Ukraińcy, Ormianie czy Czeczeni identyfikujemy się bardziej nie z państwem, które dziś jest, a jutro niekoniecznie, ile ze wspólnotą języka, kultury i ideałów. Krótko mówiąc z szeroko, nieetnicznie rozumianym narodem. Czarnoskóra dziewczyna w harcerskim mundurze wyraża to chyba najdobitniej.
***
- Moim zdaniem idzie ku lepszemu - mówi Krystyna Małkowska-Żaba. - Pamiętam, jak w czasach komuny modliliśmy się o Ojczyznę wolną. Potem, kiedy wolność przyszła, było zamieszanie, bałagan. A teraz widzę młodzież zapaloną, którą w budowaniu przyjaźni wspiera nowoczesna technika i internet. A przecież harcerstwo w treści zawsze miało budowanie przyjaźni. Tworzy się ogromna grupa ludzi dobrej woli, którzy są gotowi służyć Polsce tam, gdzie są, nie tylko w kraju.
- W harcerstwie jest miejsce dla każdego. Tworzą je: pierwotne piękno przyrody, pierwotna służba wspólnocie, tradycja, równouprawnienie i pedagogika. Ale najważniejsza jest służba Bogu - dodaje wnuczka twórców harcerstwa.
tekst i zdjęcia: phm Maciej Pietraszczyk
Więcej zdjęć ze Zlotu ZHP pgK --->
Druhnę Krystynę Chciuk spotkałem na Światowym Zlocie ZHP pgK w Zegrzu, a raczej koło Zegrza, na poligonie Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych. Sprowadził mnie tu imperatyw Piotrka Niwińskiego, który kazał mi tu przyjechać w charakterze korespondenta. Korzystając z tego, że w zasadzie nie miałem innych planów, chętnie się wybrałem zobaczyć jak wygląda harcerstwo emigracyjne, tak często w Polsce kojarzone - niesłusznie - ze skansenem. W istocie ZHP pgK jest bardziej w głównym nurcie ruchu skautowego niż my w kraju. Co więcej, udaje im się nieźle łączyć tradycję z nowoczesnością i jakoś w ich wydaniu okazuje się, że możliwe jest to, co dla ZHP przekracza możliwości pojmowania.
- Warto było? - pytam druhnę Krystynę, gdy rozmowa schodzi na Powstanie Warszawskie.
- To złe pytanie - staruszka uśmiecha się wyrozumiale, jakby odpowiadała ciekawemu świata dziecku. - Nie mieliśmy wyboru. To był obowiązek. Trzeba było robić to, co do nas należy. Żal, że tylu poległo, ale o wolność trzeba walczyć.
Gdy wybuchło Powstanie, miała 20 lat. Była łączniczką. Wyszkolona w konspiracji na Żoliborzu musiała znać każdą ulicę i każdą drogę do Puszczy Kampinoskiej, gdzie operowały jednostki partyzanckie.
- Szkolił nas starszy sierżant przedwojennej armii - wspomina druhna Krystyna. - Był bardzo wymagający, ale z jego nauk korzystałam często zarówno w czasie Powstania, jak i później, w harcerstwie. Chociaż w czasie Powstania umiejętności techniczne obsługi telefonu polowego, czy radiostacji okazały się całkiem nieprzydatne. Wszystko szło "na buzię".
Chodziła po broń do partyzantów ze Zgrupowania "Kampinos". Ponieważ znała przejścia między posterunkami Niemców, prowadziła oddział, który broń przynosił. W jedną stronę szli słabo uzbrojeni, żeby moc wziąć na siebie jak najwięcej pistoletów, karabinów i amunicji. Dopiero powrót był spokojniejszy, bo oddział miał możliwość skutecznej obrony.
- Pamiętam wieczne bombardowania, strzelaniny, "krowy"... Najpierw odgłos zarzynanego zwierzęcia i pytanie, gdzie upadnie. A potem ręce, nogi, mózg, wszystko splątane, latające wokół - wspomina druhna Krystyna.
Choć formalnie była łączniczką, pełniła rolę sanitariuszki, kucharki, a nawet matki . Robiła wszystko, co było potrzebne w danej chwili.
- Wróciłam z zadania i dowódca posłał mnie spać. Było zimno, a ja byłam chora. Całą noc spędziłam w rowie z wodą, żeby przeczekać niemiecką kolumnę idącą drogą. Razem z koleżanką weszłyśmy pod pierzynę. Gdy spałyśmy, spadła na kamienicę bomba. Koleżanka zginęła na miejscu. Mnie nic się nie stało...- druhna Krystyna na chwilę się zamyśla.
Po kapitulacji jako jeńcy wojenni trafiły do obozu jenieckiego. Pracowały przy produkcji czołgów w Kirchenmesse. Niemcy szykanowali je chcąc nakłonić do podpisania papierów, że są cywilami. Obiecywali, że wtedy ich sytuacja się poprawi. Wytrwały. Dzięki listowi przemyconemu do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża zostały przeniesione do Oberlagen, gdzie wyzwoliła je dywizja pancerna Maczka.
- Nie mogłyśmy ustąpić - przekonuje druhna Krystyna. - To była kwestia dumy. Byłyśmy dumne z tego, że jesteśmy żołnierzami, jeńcami, a nie zwykłymi więźniarkami zapędzonymi do niewolniczej pracy.
Po wojnie została na emigracji. Trafiła do USA. Tam dopiero wciągnęło ją harcerstwo.
- Uczyłam w polskiej szkole sobotniej - wspomina. - Z inicjatywy rodziców powstała drużyna harcerska. Ja zostałam opiekunem zastępu dziewcząt i na pierwszym obozie złożyłam przyrzeczenie.
Pierwsze lata, to była walka o polską tożsamość dzieci emigrantów. Zdarzały się takie, które w ogóle po polsku nie mówiły. Teraz większość potrafi.
- Kiedy 1 sierpnia patrzyłam na cichy pochód naszych harcerzy do Muzeum Powstania Warszawskiego, byłam dumna. Mamy komu przekazać nasze dziedzictwo.
Poligon w Zegrzu, to piasek i sosny, a poza tym piasek i sosny i jeszcze raz piasek i sosny. Zapomniałbym chętnie o tym piasku i sosnach. Na tym rozległym obszarze na piaszczystych łachach rozrzucone jest kilkanaście podobozów. Łącznie 1570 uczestników z 12 krajów. Oczywiście, harcerki i harcerze mieszkają osobno. Obozy rozdziela główna droga. Obozy żeńskie mogę sobie obejrzeć z daleka.
Druhna Barbara Chałko, będąca rzecznikiem prasowym Zlotu, która oprowadza mnie po terenie, daje wyraźnie do zrozumienia, że po tamtej stronie nie mam czego szukać. Zwiedzam więc obozy męskie. Słychać różne języki. Polski również, ale najczęściej angielski. Wśród harcerzy też towarzystwo mocno mieszane. Są nawet Murzyni. Jak to pojawiło się ostatnio na demotywatorach:
"My nie emigrujemy, my kolonizujemy", oczywiście w żartach.
- Tata nie był dla nas Prezydentem RP, czy druhem Przewodniczącym, tylko tatą - Druhna Jagoda Kaczorowska jest kolejną moją rozmówczynią. Mimo, że od tragicznej śmierci Prezydenta Kaczorowskiego w Smoleńsku minęło niecałe pół roku, jest uśmiechnięta i pogodna. Jakby nic się nie wydarzyło. Można tylko domyślać się, że ta pogoda jest pancerzem chroniącym przed tragiczną rzeczywistością.
- To był tata, który opowiadał bajki na dobranoc, śpiewał, uczył zuchowych pląsów i piosenek - opowiada dalej córka Prezydenta. - Dopiero jak podrosłyśmy, zauważyłyśmy, że jest kochany przez wielu innych ludzi.
Ryszard Kaczorowski bardzo cieszył się z wnuków. Nosił je na rękach. Dawał do zabawy szablę.
- Wchodzimy do pokoju, a tam mój dwuletni synek wymachuje szablą - śmieje się druhna Jagoda. - Zdenerwowane spytałyśmy: "Tato, co robisz", a tata na to: "Niech uczy się walczyć za Ojczyznę". Tata we wszystkim widział pozytywy.
- Nie jest trudno być patriotą na obczyźnie. Jeśli myśli się po polsku, to nic nie jest trudne. Polska była zawsze tam, gdzie byli matka i ojciec. Nawet w odrabianiu lekcji pomagali po polsku. Szkoła sobotnia i niedziela były dniami polskimi. Życie w parafii, święta i uroczystości budowały w nas tożsamość. Jak się cos pokocha, to nie ma żadnej trudności - druhna Jagoda mówi, a ja w zasadzie nie przerywam. Słucham i czasem tylko dodaję pytanie.
- A nie ma problemu z podwójnym patriotyzmem?
Druhna Jagoda zamyśla się, ale zaraz odpowiada.
- Kocha się kraj zamieszkania. Ale kochanie Polski jest czymś głębszym, zakodowanym w sercach Polaków. Duch jest polski. Rozumieją, że Polska jest w sercu. Naszych harcerzy wychowujemy z tą myślą, że służba Polsce nie musi być walką zbrojną, ale raczej dawaniem świadectwa.
- A jak jest obecna emigracja? Słyszy się w kraju różne rzeczy.
- Różnie. Jedni szukają kontaktu z nami, inni znikają. Prasa w Wielkiej Brytanii najpierw pisała o pozytywach, a teraz szukają przeciwnych skrajności. Zawsze zdarzą się jednostki negatywne, ale większość emigracji jest pozytywna.
Moje pokolenie znane jest z solidnej nauki. Wychodziliśmy z założenia, że mogą nam odebrać dom, rodzinę, wolność, ale nie odbiorą nam tego, co wiemy i umiemy. Dwujęzyczność jest tu wielkim plusem, bo rozwija więcej komórek mózgowych i człowiek dwujęzyczny więcej rozumie. Szacunek otoczenia budowaliśmy na dumie i godności. Jeśli człowiek wstydzi się imienia i nazwiska, to nie będą go szanować. A jak się chce, to utrzymanie kontaktu ze środowiskiem polskim i językiem jest bardzo łatwe. Żal mi tych dzieci, które nie poznają własnej kultury i dziedzictwa. Dorobek kraju, w którym wyrosną nigdy nie będzie w pełni ich dziedzictwem. Wyrzekając się swojej tożsamości, tracą korzenie.
Tym, co zwraca uwagę na terenie Zlotu, jest pionierka. Ale nie ta namiotowa, do której przywykliśmy w kraju, a bramy i urządzenia obozowe. Kiedy wspominam druhnie Chałko o naszych budowach i bramach, ucina delikatnie, aż stanowczo.
- Wy robicie z gwoździami. To jest stolarka. Pionierka jest bez gwoździ.
Kiedy jednak przyglądam się poszczególnym bramom, zauważam, że niektórzy grają "znaczonym gwoździami" dyskretnie zamaskowanymi kunsztownym węzłem. Faktem jednak jest, że pomysłowość w tworzeniu bram jest tu niesamowita. Drużyna z Londynu zbudowała sobie drzwi obrotowe osadzając żerdź nośną na puszkach po konserwach. Obóz z Litwy, gdzie słychać było głównie rosyjski, postawił bramę z płotem, gdzie sznurek udawał drut kolczasty, a lwowiacy postawili "przejście podziemne" - tyle, że nie zadaszone - przy którym wznosiła się warownia z piasku. Jeden z najmłodszych harcerzy rozbudowie zamku i miasta poświęcał każdą wolną chwilę.
- Zlot nazwaliśmy "Twierdza" - wyjaśnia druhna Jagoda. - I każdy obóz jakoś do tej nazwy nawiązuje. Tyle, że obrzędowość harcerek, które przyjęły nazwę "Bucze", odnosi się bardziej do spraw duchowych, a obrzędowość harcerzy "Orle Gniazdo" - do fizycznej obrony kraju.
- W dawnych czasach twierdza, to był punkt obronny chroniący polski lud przed wrogiem. Dla nas twierdzą są wartości, które chcemy przekazać młodzieży. Wartości te skupiają się w ideach służby Bogu, Polsce i Bliźnim. Tak, jak załoga twierdzy ćwiczyła się i nasłuchiwała, tak my ćwiczymy młodzież, żeby zastąpiła egoizm służbą.
Na Zlocie ciekawie rozwiązano kwestię wyżywienia. Obozy decydowały, czy żywią się w centralnej stołówce, położonej koło sztabu Zlotu i zlotowej kawiarenki czy też gotują samodzielnie. Podobnie zaopatrzenie można było zorganizować samodzielnie lub w kilka obozów. Pobliska hurtownia zapewniła transport.
W obozie 1 Lwowskiej Męskiej DH "Trop", tej założonej przez Małkowskiego, odwiedzam blok żywieniowy. Tworzą go dwa zestawione razem namioty. W jednym jest wykopany w ziemi stół z ławkami, w drugim taboret gazowy, butla oraz sterty warzyw i ziemniaków. Na osobnej półce - chleb, a dalej garnki. Pierwsze wrażenie powoduje, że zadaję sobie pytanie o reakcję Sanepidu.
- Mamy kontrole i żadnych uwag nie było - oświadcza druhna Chałko. - Dzięki takiej organizacji wyżywienia, harcerze uczą się odpowiedzialności i samodzielności.
Nadal nie wiem jednak, jak emigracja załatwiła coś, co dla krajowych obozów wydaje się nieosiągalne. Zgoda Sanepidu na takie rozwiązanie wydaje się rewelacyjnym przykładem na to, że jak się chce robić obóz harcerski, a nie kolonię, to można, a bariery w rzeczywistości stawiają krajowe władze harcerskie, a nie państwowy urząd.
- Jak to jest, nosić nazwisko-legendę? - pytam przystojną uśmiechniętą druhnę o złotych, zbożowych włosach. W czasie rozmowy zastanawiam się często nad jej wiekiem, bo w życiu bym jej nie dał tyle, ile wynika z jej relacji. A już na pewno nie podejrzewałbym jej o to, że w Zlocie uczestniczą jej wnuki - czwarte harcerskie pokolenie Małkowskich.
Krystyna Małkowska-Żaba uśmiecha się, jakby odpowiedź na to pytanie stanowiła nieodłączny rytuał wszystkich nowych znajomości. W harcerstwie jest od zucha. Służbę przerwała tylko na czas urlopu macierzyńskiego. Jej mąż jest zuchmistrzem.
- Zawsze z tym żyłam. O Małkowskich mówiono jak o historii, chociaż babcia jeszcze żyła. Za czasów KIHAM reprezentowałam dziadków wobec młodzieży, która mniej o tych czasach wiedziała, niż my - wyjaśnia. - Dla ojca było to chyba jednak obciążeniem, takie życie w cieniu własnych rodziców. Ja babcię poznałam w 1973 roku. Babcia zrobiła mnie spadkobierczynią i wykonawcą testamentu. A jej testamentem jest przekazanie tego, co ona stworzyła, doglądanie pism babci, korekta, konsultacja.
Powoli idę główną drogą poligonu w stronę budynków sztabowych przy bramie, gdzie ulokował się sztab Zlotu. Mijam plac apelowy, na który prowadzą bramy postawione w szczerym polu. Głównym akcentem jest ołtarz polowy nawiązujący do stylu zakopiańskiego oraz rząd kilkunastu masztów z flagami krajów pochodzenia uczestników Zlotu. Flaga Polski jest najwyżej.
Na tyłach sztabu rozmawiam z druhną Chałko uzupełniając brakujące wiadomości i dopytując o szczegóły. Przed sztabem zbiera się kolorowy różnojęzyczny tłum. Uderzają dwie rzeczy: mimo spontaniczności i normalnego u młodych dynamizmu - porządek i dyscyplina (kolumna dwójkowa, to kolumna dwójkowa, a nie rój pszczół, jak u nas) oraz fakt, że ten rozmawiający w różnych językach i już wręcz różnokolorowy tłum poczuwa się do polskości i narodowych korzeni. Chyba przez naszą historię wyrobiliśmy sobie coś unikalnego, co dotyczy wyłącznie narodów skazanych na wymarcie. Podobnie jak Żydzi, Ukraińcy, Ormianie czy Czeczeni identyfikujemy się bardziej nie z państwem, które dziś jest, a jutro niekoniecznie, ile ze wspólnotą języka, kultury i ideałów. Krótko mówiąc z szeroko, nieetnicznie rozumianym narodem. Czarnoskóra dziewczyna w harcerskim mundurze wyraża to chyba najdobitniej.
- Moim zdaniem idzie ku lepszemu - mówi Krystyna Małkowska-Żaba. - Pamiętam, jak w czasach komuny modliliśmy się o Ojczyznę wolną. Potem, kiedy wolność przyszła, było zamieszanie, bałagan. A teraz widzę młodzież zapaloną, którą w budowaniu przyjaźni wspiera nowoczesna technika i internet. A przecież harcerstwo w treści zawsze miało budowanie przyjaźni. Tworzy się ogromna grupa ludzi dobrej woli, którzy są gotowi służyć Polsce tam, gdzie są, nie tylko w kraju.
- W harcerstwie jest miejsce dla każdego. Tworzą je: pierwotne piękno przyrody, pierwotna służba wspólnocie, tradycja, równouprawnienie i pedagogika. Ale najważniejsza jest służba Bogu - dodaje wnuczka twórców harcerstwa.
tekst i zdjęcia: phm Maciej Pietraszczyk
Więcej zdjęć ze Zlotu ZHP pgK --->
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.