Nawigacja
Albert Zapalski: Refleksje po 11 listopada
- Drukuj
- 01 gru 2012
- Wędrownicze rozmyślania
- 3913 czytań
- 4 komentarze
11 listopada. Święto Niepodległości. Dzień podniosły, wspaniały, historyczny moment odrodzenia Państwa Polskiego po zaborach. Coś jednak wydaje się być z tym dniem nie tak, nie potrafimy go odpowiednio uczcić, nie potrafimy się nim cieszyć, nie potrafimy go odpowiednio obchodzić.
W tym roku przemogłem się jednak, postanowiłem wziąć udział w obchodach. W dodatku przestałem już być młodym gniewnym drużynowym, wiecznie w opozycji do wszystkiego, teraz jestem jedną z władz hufca, pojawić się po prostu trzeba. Trafiła się w dodatku gratka, żeby (dzięki sprzyjającemu układowi obchodów oraz zadziwiającej koniunkcji planet) odwiedzić uroczystości w dwóch różnych miastach.
Na pierwszy ogień poszedł mój macierzysty hufiec P.... Program obchodów wręcz standardowy: o 10:00 Msza św., po niej Hymn Państwowy, przemówienia, składanie wiązanek, koncert piosenek w wykonaniu miejscowej orkiestry dętej. Udział hufca również standardowy - szpaler w kościele, potem dwuszereg podczas przemówień i warty przy pomnikach. Dopiero po zakończeniu uroczystości gra miejska i apel, te jednak z okazji 55-lecia hufca.
A jak to wszystko przebiegało? Dzieciaki pomimo tłoku udało się do kościoła wprowadzić, Grupa Ratowniczo-Medyczna nie dopisała, wystawili tylko jedna osobę, resztę zabezpieczenia trzeba było improwizować. Co jakiś czas był potrzebny kurs po kolejnych mdlejących, nic dziwnego, kadzidła nie pożałowali, ciężko było wytrzymać. W dodatku dzieciaki w kościele stać nie potrafiły - zaciśnięte pośladki, kij połknięty, zero ruchu, kiedy najlepiej jest stać na lekko ugiętych nogach i co jakiś czas z jednej na drugą przestępować. Tylko kto im miał to powiedzieć. Efekt - na jakieś 55 osób, 16 przewinęło się przez nasz punkt, ładna statystyka - prawie 30%. Wszystko by było nawet okej, czas powoli upływał, gdy wtem przyszło kazanie. Miałem to nieszczęście, że mimo posterunku poza kościołem dokładnie je słyszałem i niestety słuchałem. Zaczęło się nawet nieźle - od powtórki z historii, by później przejść do czasów współczesnych. Usłyszałem między innymi, że Polska to tak naprawdę nie jest suwerennym państwem, rządzą w nim Niemcy do spółki z Rosjanami, że wszędzie panoszą się homoseksualiści, obyczaje upadają, wszystko jest jednym wielkim spiskiem plus paręnaście innych komentarzy zdradzających przekonania polityczne przemawiającego. Ogólnie sodoma z gomorą, armageddon i gniew boży. Mi włosy dęba stanęły jak to usłyszałem, a podniosły się jeszcze wyżej na myśl, że dzieciaki też tego wysłuchały.
Msza się skończyła, przyszła pora na przejście pod ratusz i część tzw. oficjalną. Czyli znowu przemówienia, drętwe, ledwo wydukane, misz-masz historyczny okraszony znowuż polityką. Przemówień było dużo, każdy w końcu chce się na 11-ego pokazać, niestety pokazać ze złej strony - żaden z lokalnych polityków nie zadał sobie trudu, aby się do wystąpienia przygotować, zarówno pod względem merytorycznym jak i prezencji.
Następnie udałem się do niezbyt odległego miasta P.... aby i tam zakosztować wątpliwej przyjemności wzięcia udziału w uroczystościach. Zaczynały się one o godzinie 13:00 od - nie zgadniecie..... tak! od Mszy. Od Mszy za naszą poranioną, krwawiącą i rozdzieraną przez wrogów Ojczyznę. W zasadzie opis Mszy można przepisać z tego co napisałem wyżej - harcerze tak samo nie potrafili stać w kościele i tak samo mdleli. Ksiądz z ambony zamiast cieszyć się z niepodległości tak samo prawił o polityce, choć trzeba to oddać - był nieco mniej radykalny w swych poglądach. Ot jedna różnica - harcerze przed mszą rozdawali białe i czerwone balony oraz biało-czerwone kokardki. Plus za inicjatywę i pomysł. Po mszy znowu drętwe przemówienia lokalnych włodarzy, oraz.... kolejna różnica: parada ulicami miasta. Parada? Raczej szedł kondukt pogrzebowy, inaczej się tego nazwać nie da. Po dojściu oczywiście złożenie wiązanek pod miejscami pamięci i to już koniec.
W Stanach Zjednoczonych na 4 lipca organizują parady, wesołe miasteczka, pokazy sztucznych ogni. Wszyscy wręcz skaczą pod niebiosa z radości, okrzyki "Hurra!" niosą się echem. A po uroczystościach całymi rodzinami i paczkami znajomych robią wielkiego grilla. A u nas - to "Hurra!" jest takie raczej smętne, bez przekonania. A często zamiast niego mamy "módlmy się za naszą umęczoną, krwawiącą, szarpaną przez wrogów Ojczyznę".
A jak mogłyby wyglądać takie uroczystości? Po pierwsze skoro już musimy być na tej Mszy (a musimy, inaczej gmina nie da kasy - taka jest brutalna prawda), to nie jako paprotki kolumną w głównej nawie. Poczet sztandarowy - okej, ale pozostali harcerze, ci którzy chcą, po prostu wchodzą do kościoła i uczestniczą we Mszy na normalnych zasadach. A ci którzy nie chcą dostają inne zadania, np. robienie i rozdawanie kokard, chorągiewek czy balonów. A po uroczystościach wielkie ognicho. Z kiełbaskami! I z radosnym śpiewem zamiast smęcenia i rozdrapywania ran!
Zadanie dla was: co jeszcze my jako harcerze możemy zrobić, aby te uroczystości były bardziej radosne, aby mniej było o porażkach i krzywdach a więcej o sukcesach, zarówno tych przeszłych jak i najnowszych. Aby to "Hurra! Odzyskaliśmy niepodległość!" zabrzmiało wreszcie z pełną mocą?
Jeżeli macie jakiś pomysł - zrealizowaliście bądź myśleliście o tym - jak obchodzić Narodowe Święto Niepodległości tak, aby harcerze CHCIELI brać w nim udział, a nie tylko BYLI OBOWIĄZKOWO napiszcie do naszej redakcji. Postaramy się Wasze relacje także wydrukować.
pwd. Albert Zapalski
W tym roku przemogłem się jednak, postanowiłem wziąć udział w obchodach. W dodatku przestałem już być młodym gniewnym drużynowym, wiecznie w opozycji do wszystkiego, teraz jestem jedną z władz hufca, pojawić się po prostu trzeba. Trafiła się w dodatku gratka, żeby (dzięki sprzyjającemu układowi obchodów oraz zadziwiającej koniunkcji planet) odwiedzić uroczystości w dwóch różnych miastach.
Na pierwszy ogień poszedł mój macierzysty hufiec P.... Program obchodów wręcz standardowy: o 10:00 Msza św., po niej Hymn Państwowy, przemówienia, składanie wiązanek, koncert piosenek w wykonaniu miejscowej orkiestry dętej. Udział hufca również standardowy - szpaler w kościele, potem dwuszereg podczas przemówień i warty przy pomnikach. Dopiero po zakończeniu uroczystości gra miejska i apel, te jednak z okazji 55-lecia hufca.
A jak to wszystko przebiegało? Dzieciaki pomimo tłoku udało się do kościoła wprowadzić, Grupa Ratowniczo-Medyczna nie dopisała, wystawili tylko jedna osobę, resztę zabezpieczenia trzeba było improwizować. Co jakiś czas był potrzebny kurs po kolejnych mdlejących, nic dziwnego, kadzidła nie pożałowali, ciężko było wytrzymać. W dodatku dzieciaki w kościele stać nie potrafiły - zaciśnięte pośladki, kij połknięty, zero ruchu, kiedy najlepiej jest stać na lekko ugiętych nogach i co jakiś czas z jednej na drugą przestępować. Tylko kto im miał to powiedzieć. Efekt - na jakieś 55 osób, 16 przewinęło się przez nasz punkt, ładna statystyka - prawie 30%. Wszystko by było nawet okej, czas powoli upływał, gdy wtem przyszło kazanie. Miałem to nieszczęście, że mimo posterunku poza kościołem dokładnie je słyszałem i niestety słuchałem. Zaczęło się nawet nieźle - od powtórki z historii, by później przejść do czasów współczesnych. Usłyszałem między innymi, że Polska to tak naprawdę nie jest suwerennym państwem, rządzą w nim Niemcy do spółki z Rosjanami, że wszędzie panoszą się homoseksualiści, obyczaje upadają, wszystko jest jednym wielkim spiskiem plus paręnaście innych komentarzy zdradzających przekonania polityczne przemawiającego. Ogólnie sodoma z gomorą, armageddon i gniew boży. Mi włosy dęba stanęły jak to usłyszałem, a podniosły się jeszcze wyżej na myśl, że dzieciaki też tego wysłuchały.
Msza się skończyła, przyszła pora na przejście pod ratusz i część tzw. oficjalną. Czyli znowu przemówienia, drętwe, ledwo wydukane, misz-masz historyczny okraszony znowuż polityką. Przemówień było dużo, każdy w końcu chce się na 11-ego pokazać, niestety pokazać ze złej strony - żaden z lokalnych polityków nie zadał sobie trudu, aby się do wystąpienia przygotować, zarówno pod względem merytorycznym jak i prezencji.
Następnie udałem się do niezbyt odległego miasta P.... aby i tam zakosztować wątpliwej przyjemności wzięcia udziału w uroczystościach. Zaczynały się one o godzinie 13:00 od - nie zgadniecie..... tak! od Mszy. Od Mszy za naszą poranioną, krwawiącą i rozdzieraną przez wrogów Ojczyznę. W zasadzie opis Mszy można przepisać z tego co napisałem wyżej - harcerze tak samo nie potrafili stać w kościele i tak samo mdleli. Ksiądz z ambony zamiast cieszyć się z niepodległości tak samo prawił o polityce, choć trzeba to oddać - był nieco mniej radykalny w swych poglądach. Ot jedna różnica - harcerze przed mszą rozdawali białe i czerwone balony oraz biało-czerwone kokardki. Plus za inicjatywę i pomysł. Po mszy znowu drętwe przemówienia lokalnych włodarzy, oraz.... kolejna różnica: parada ulicami miasta. Parada? Raczej szedł kondukt pogrzebowy, inaczej się tego nazwać nie da. Po dojściu oczywiście złożenie wiązanek pod miejscami pamięci i to już koniec.
W Stanach Zjednoczonych na 4 lipca organizują parady, wesołe miasteczka, pokazy sztucznych ogni. Wszyscy wręcz skaczą pod niebiosa z radości, okrzyki "Hurra!" niosą się echem. A po uroczystościach całymi rodzinami i paczkami znajomych robią wielkiego grilla. A u nas - to "Hurra!" jest takie raczej smętne, bez przekonania. A często zamiast niego mamy "módlmy się za naszą umęczoną, krwawiącą, szarpaną przez wrogów Ojczyznę".
A jak mogłyby wyglądać takie uroczystości? Po pierwsze skoro już musimy być na tej Mszy (a musimy, inaczej gmina nie da kasy - taka jest brutalna prawda), to nie jako paprotki kolumną w głównej nawie. Poczet sztandarowy - okej, ale pozostali harcerze, ci którzy chcą, po prostu wchodzą do kościoła i uczestniczą we Mszy na normalnych zasadach. A ci którzy nie chcą dostają inne zadania, np. robienie i rozdawanie kokard, chorągiewek czy balonów. A po uroczystościach wielkie ognicho. Z kiełbaskami! I z radosnym śpiewem zamiast smęcenia i rozdrapywania ran!
Zadanie dla was: co jeszcze my jako harcerze możemy zrobić, aby te uroczystości były bardziej radosne, aby mniej było o porażkach i krzywdach a więcej o sukcesach, zarówno tych przeszłych jak i najnowszych. Aby to "Hurra! Odzyskaliśmy niepodległość!" zabrzmiało wreszcie z pełną mocą?
Jeżeli macie jakiś pomysł - zrealizowaliście bądź myśleliście o tym - jak obchodzić Narodowe Święto Niepodległości tak, aby harcerze CHCIELI brać w nim udział, a nie tylko BYLI OBOWIĄZKOWO napiszcie do naszej redakcji. Postaramy się Wasze relacje także wydrukować.
pwd. Albert Zapalski
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
HARCERZE MDLELI.!No nie luuudzie trzymajcie mnie!Z kim Ty chłopie na mszę św. przyszedłeś i co to za harcerze, że godziny na nogach wytrzymać nie mogli.Popcornu nie wziąłeś?A emeryci, renciści,kobiety w ciąży, staruszki,-przeżyły.?Ach jak dobrze żeście się nie rozpłakali. I jakie to szczęście że ''kasą'' nie dzieliła jeszcze gmina żydowska lub autokefalia bo ,,musielibyście'' pójść także do cerkwi albo do synagogi, a przecież choć tak kościół parzy i uwiera, rozdwoić się nie ma jak- prawda?
Ps Jak czegoś nie chcesz a robisz bo Ci płacą to jak to się nazywa ...?
- Sodoma i Gomora to miasta, PRZEWODNIKU od ,,koniunkcji''!
Orli Galazie, a cóż Ci przyszło do głowy tak hejtersko poczynać sobie z druhem-bratem harcerzem!? BiPi zaraz Ci z nieba przyłoży zasłużenie laską skautową w łeb! JA TEŻ, jakem Wilk Samotnik! Powinieneś wiedzieć, że wojskowe regulacje wartownicze ściśle określają czas i predyspozycje mających stać na warcie. Po to by nie było omdleń i innych przypadłości. Kiepski to instruktor, który naraża młody organizm harcerki, czy harcerza na nadmierny stres. I harcerska dzielność nie ma z tym NIC wspólnego. Warta dla młodych musi trwać krótko! O połowę krócej niż Warta Wojskowa. Nie czas tu na sarkazm, druh przewodnik słusznie krytykuje indolencję i amatorszczyznę organizatorów tzw oficjałek, nierzadko bezsensownych. Uwag o "kasie" nie komentuję. Napisałeś je Druhu na własny rachunek.
Szanowny druhu Wilku.Skoro kilkunastoletni harcerz nie może wytrzymać jednej godziny na mszy św,to nie dziwmy się takim różnej maści Rozenkom iż traktują naszą działalność z przymrużeniem oka i przyrównują ją do dziecinady.Tak nas widzą.Co do kasy to szkoda że druh nie widział tego artykułu wcześniej.Ustęp do którego sie odniosłem po prostu... zniknął. A mówił o tym że harcerze z okazii tego święta idą do kościoła niby to przymuszeni gdyż w innym wypadku, bodajże hufiec, nie da pieniędzy.W tych okolicznościach rzeczywiście stawia mnie to i mój wpis w dość niekorzystnym świetle.Gdyby zrobiła to' Gazeta Polska'-(chyba nareszcie trafiłem coooo?) to bym się nie dziwił,ale harcerski portal.....?No cóż, harcerska rzetelność niejedno ma imię.....
Musisz Druhu stosować mądrą zasadę BiPi - dwa razy pomyśl, raz napisz. Nie jesteśmy Gazetą Polską i nie będziemy, nie wnikajac w powody. Fragment, o którym napisałeś był w "wersji roboczej" - i ponieważ demagogicznie ujmował kontekst Organizacji, delikatnie rzecz ujmując, został wykreślony. Brak autorefleksji u autora czasami powoduje iż trzeba użyć "długiego pióra" Redaktora. Widzisz, np. w Twoim poście wyleciałoby nazwisko, gdyby to była część arta. Bo łamiesz dobre obyczaje, skoro to Twój post - to sobie wystawiasz laurkę. I na koniec NIKT nie stoi na warcie godzinę w pozycji bacznej, chyba że dowódca jest chory umysłowo. Polecam: http://www.hr.bci.pl/articles.php?article_id=363
EOT