Nawigacja
Maryna Kołeczek: Szkolenie-kształcenie: wędrownicze przemyślenia
Hufiec Katowice zorganizował na przełomie października i listopada tego roku kurs przewodnikowski pod nazwą "Piąty Element", którego motywem przewodnim było ratowanie świata. Wizja była, jak się okazało, atrakcyjna, gdyż niektórzy uczestnicy przybyli z naprawdę dalekich stron (z Lublina chociażby). Zajęcia trwały w sumie trzy weekendy i muszę przyznać, że był to dla mnie czas wypełniony przemyśleniami, refleksjami i spostrzeżeniami odnośnie harcerstwa, instruktorów, a i samego kursu, rzecz jasna.

Pierwszą rzeczą jaka rzuciła się w oczy wszystkim kursantom była atrakcyjna forma zajęć. Wszyscy przywykliśmy do słuchania wykładów i robienia notatek - tu zaś zajęcia nastawione były na przekazywanie umiejętności, nie tylko wiedzy. Najlepszym przykładem są chyba zajęcia na temat podstawowych dokumentów ZHP (polegające na wyszukiwaniu ważnych informacji we wszelakich instrukcjach i tym podobnych), który na wszystkich zrobiły ogromne wrażenie.

Od pierwszych minut zajęć widać było, że kadra i prowadzący zajęcia włożyli mnóstwo serca w to, aby ten kurs był naprawdę wyjątkowy i dobrze przez uczestników wspominany. Zaangażowanie i entuzjazm po prostu biły od nich, a stosunek do uczestników był nad wyraz serdeczny. Aż się ciepło na sercu robiło podczas rozmowy z tymi instruktorami.

Oczywiście daleka jestem od wysuwania opinii na temat kursów czy warsztatów na podstawie panującej atmosfery i sympatii (bądź antypatii) jaką się darzą biorący w nich udział. Zawsze wydawało mi się to sprawą drugorzędną, ustępującą miejsca kwestii priorytetowej - merytorycznej zawartości zajęć, a ta wydała mi się duża. Potwierdzały to choćby dyskusje, jakie po wykładach prowadzili między sobą uczestnicy. Nawet nie treść tych dyskusji, a sam fakt ich prowadzenia jest, w moim odczuciu, dowodem na poszerzenie się horyzontów myślowych kursantów.

Pozytywy można by wymieniać jeszcze długo (najważniejsze mam nadzieję zaakcentowałam należycie), lecz zdarzały się na kursie momenty, w których, prawdę mówiąc, czułam się nieco zagubiona. Przede wszystkim niektóre formy przekazywania wiedzy i przerywniki w zajęciach wydawały mi się co najmniej nie na miejscu. Wspominałam już, że prowadzący zajęcia nie chcieli nas - uczestników - zanudzić, więc prześcigali się w wymyślaniu coraz to ciekawszych sposobów uczenia i zmuszania do przemyśleń. Były gry planszowe, quizy, nawet oglądanie kreskówek. I tu pojawiło się w mojej głowie pytanie, które męczy minie do teraz: "Dlaczego? Co kierowało wykładowcami przy wyborze takich, a nie innych, form? Odpowiedzi, które mi się nasunęły lub nasunięte zostały przez innych, są różne. Być może - i taką mam szczerą nadzieję - miało to na celu poszerzenie wachlarza umiejętności kursantów, pokazania im różnorodnych możliwości pracy ze wszystkimi pionami wiekowymi i zaprezentowanie jak to zrobić dobrze. Może mieliśmy się - pośrednio, przez działanie - nauczyć stosowania wykorzystanych przez prowadzących metod. Skoro tak, to dobrze, gorzej jeśli taka stosowanie tych specyficznych form wynikało z faktu, że kadrze zabrakło pomysłów na uatrakcyjnienie zajęć, bo to by oznaczało braki w zrozumieniu specyfiki pracy z wędrownikami (o co instruktorów Hufca Katowice nie podejrzewam). Najgorzej, jeśli ktoś stwierdził, że formy używane na zbiórkach z harcerzami będą bawiły ludzi powyżej szesnastego roku życia. Nie bawią... Przynajmniej nie mnie.

Co do "przerywników" w zajęciach, mam szczerą nadzieję, że to także była część nauczania. Pląsy. Pojawiły się, a jakże. Jako sposób przekazania umiejętności zabawiania zuchów. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo jeśli miały one rozluźnić atmosferę, czy naładować kursantów pozytywną energią to odniosły skutek wręcz przeciwny. Uważam, że jeśli ktoś w pracy z wędrownikami chce używać metodyk zuchowych lub harcerskich, powinien wyraźnie zaznaczyć dlaczego to robi. Bynajmniej nie dla wiadomości samych kursantów, bo uwłacza ich inteligencji twierdzenie, iż się sami nie domyślą, ale po to, aby z boku nie wyglądało to infantylnie. Dwudziestka dorosłych, pląsających ludzi nie sprzyja budowaniu pozytywnego wizerunku harcerza, a umacnia tylko stereotyp wyrośniętego dziecka w krótkich spodenkach.

Kolejną rzeczą, nad którą nie mogę przestać rozmyślać jest tak zwana grywalizacja. Grywalizację ową stosuje się w dużych firmach jako element motywujący pracowników do wydajniejszej pracy. Polega na tym, iż w zamian za wykazanie się w jakiś sposób otrzymuje się punkty do ogólnej klasyfikacji. Plansza przedstawiająca wyniki poszczególnych osób wisi na w widocznym miejscu i stwarza możliwość łatwego porównania rywalizujących ze sobą "graczy". Moja opinia na temat tego instrumentu nie jest szczególnie przychylna. Nie, nie dlatego, że pola do zaznaczania zdobytych punktów opatrzone moim imieniem świeciły pustkami. Wręcz odwrotnie: zapełniałam je niechętnie i minimalistycznie dlatego, że sam pomysł brania udziału w grywalizacji budził we mnie jakiś wewnętrzny sprzeciw. Miał to być jak sądzę element motywujący nas - kursantów do aktywnego uczestnictwa w zajęciach i większego zaangażowania. Poczułam się dotknięta... Jak ktoś mógł pomyśleć, że przyszli instruktorzy, którzy poświęcają kilkadziesiąt godzin życia i sporą jak dla młodzieży sumę pieniędzy na poszerzanie swojej wiedzy, którzy działają w ZHP od wielu lat, którzy chcą wychowywać młodszych i którzy żyją harcerskich ideałów potrzebują motywacji w postać planszy wypełnionej kolorowymi punktami? Przecież pojechaliśmy na ten kurs w konkretnym celu - w celu doskonaleniu siebie i swojego warsztatu. Moim zdaniem takiej motywacji nic nie jest w stanie przewyższyć.

Innym aspektem grywalizacji, który od samego początku nastawił mnie do niej sceptycznie jest standardowe niebezpieczeństwo płynące ze stosowania jakiejkolwiek wersji rywalizacji, mianowicie ryzyko pojawienia się tak zwanego wyścigu szczurów. Jeśli wyznacznikiem naszego poziomu jest plansza z punktami, widać jak na dłoni, kto jest lepszy, kto gorszy. Nikt nie chce być gorszy. Okazuje się w takich momentach, że ludzie gotowi są robić naprawdę irracjonalne rzeczy, byle tylko zdobyć jak najlepsze miejsce w rankingu. Poza tym rywalizowanie ze sobą kilku osób motywuje tak naprawdę tylko jedną z nich - zwycięzcę. A co z resztą? Czy naprawdę chcemy tworzyć poczucie ciągłej walki i rozczarowania podczas kursu harcerskiego, prowadzonego metodą harcerską?

Usłyszawszy o grze na początku kursu, byłam pewna, że zniszczy ona całkowicie świetną, harcerską atmosferę i zgraną grupę jakie zadziwiająco szybko udało nam się stworzyć. Na szczęście myliłam się. Zarówno uczestnicy jaki i kadra kursu wykazali się dużą klasą. Nie było osoby, z którą nie można by porozmawiać, nie zdarzały się sprzeczki, wzajemny szacunek i serdeczność na każdym kroku. Prawdę mówiąc nigdy bym się nie spodziewała, że ludzie o tak różnych poglądach jak nasza grupa mogą się tak dobrze dogadywać. A poglądy mieliśmy naprawdę skrajnie różne, o czym przekonałam się podczas wieczornych dyskusji. Te właśnie wymiany zdań były moim ulubionym punktem programu na kursie. To bardzo cenne móc skonfrontować swoje poglądy ze zdaniem innych bez obaw, że zostanie się wyklętym z czci i wiary.

Na "Piątym Elemencie" nauczyłam się wiele, poznałam sporo ciekawych ludzi, ale przede wszystkim miałam okazję dowiedzieć się czegoś o sobie. Mam wrażenie, że dopóki Hufiec Katowice będzie organizować podobne kursy, dopóty instruktorów w ZHP nie zabraknie.

prawie pwd Maryna.

Social Sharing: Facebook Google Tweet This

1
sikor dnia grudnia 22 2012 20:56:43

Już nie prawie . Maryna kilka dni temu zamknęła próbę i czeka na zobowiązanie... Grin

Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.