- Drukuj
- 08 maj 2015
- Duchowość
- 4235 czytań
- 0 komentarzy
O Bogu i retoryce...
Toczy się obecnie dyskusja dotycząca obecności pojęcia Boga w oficjalnych dokumentach związkowych. Osobiście odnoszę wrażenie, że retoryka stosowana przez niektórych uczestników dyskusji wprowadza dużo złego. Zasadniczą kwestią jest tu pojęcie wolności. Dla jednych jest to wolność obywatelska, dla innych wolna wola pochodząca od Boga. Jakbyśmy to nie nazywali wynika z tego jedno - wiara jest kwestią wiary. Dlatego nazywamy to dogmatem i albo się go uznaje albo nie. Nie da się go logicznie uzasadnić. Czyli dyskusja o istnieniu Boga, mimo iż zapewne ciekawa, stymulująca i może ubogacić, tyle że na pewno nie przekona kogoś o tym, iż Bóg istnieje czy nie istnieje. To, czy Bóg nie istnieje lub wręcz przeciwnie, nie może być przedmiotem dyskusji w kontekście zmian dokumentach.
Do tych przemyśleń zainspirował mnie artykuł na temat niejakiego Mirosława Kaźmierczaka. Jest on prezesem UKS Spartanie Zahutyń. I mniej ważne, o czym traktował artykuł, dla naszych rozważań ważne jest tylko jedno zdanie. W pewnym momencie nasz bohater mówi iż nigdy nie narzeka, jest przecież Spartaninem, a Spartanin wszystko może.
Jeżeli nie każdy, to przynajmniej miażdżąca większość ludzi których spotkałem w życiu kojarzy, o co chodzi z "tymi Spartanami". Część kojarzy po filmie "300", część nie jest pewna, czy kojarzy z lekcji historii czy jednak z mitologi, ale (prawie) każdy wie o co chodzi. Jeżeli spytać losowo wybranego człowieka, to jakieś zdanie o nich ma. Dla wszelakich klubów sportowych są oni wzorem dyscypliny, hartu ducha i woli walki, podobnie zresztą jak dla części wojskowych czy innych "wojowników". Co ciekawe, zupełnie nieważne lub bardzo nieważne jest to czy oni w ogóle istnieli i czy pod Termopilami było ich 300, a może jednak 371 a może jednak 3000. Jak dochodzę w rozmowie z "naśladowcą Spartan" do tego, iż nie jest on pewien czy to był mit grecki czy fakt historyczny, pada stwierdzenie "weź skończ, tu chodzi o pewien styl życia, jak tego nie rozumiesz, to już na to nic nie poradzę". Z reguły pada też jakiś epitet przy którym "lamus" jest naprawdę komplementem, ale to zupełnie nieważne.
Trzymając się tej logiki, chciałem porozważać trochę na temat Jezusa. Dla naszych rozważań absolutnie nie ma znaczenia czy wierzysz w to, iż był on Synem Boga, postacią historyczną czy chrześcijańskim mitem. Wystarczy, że kojarzysz o co chodzi.
Jeżeli ktoś żył około 2000 lat temu, gdzieś w okolicach Nazaret, nie był możnowładcą, rzymskim prefektem czy Rabinem to najprawdopodobniej prowadził dość ciężki żywot - jak na nasze standardy. O powszechnym szkolnictwie, opiece socjalnej i medycznej w dzisiejszym rozumieniu nikt nie słyszał, podobnie jak o świadczeniach emerytalnych, równouprawnieniu kobiet i mężczyzn oraz awansie społecznym. Jezus, jako syn rzemieślnika, zapewne zarabiał na życie jako rzemieślnik, a na utrzymaniu miał co najmniej matkę. Dłonie miał raczej szorstkie, prawdopodobnie był krzepki. Nie wydaje mi się, iż wyglądał jak "Jezusek" litościwie patrzący z obrazka pierwszokomunijnego. Gdzież by taki "Pan Jezusek" przetrwał w takich czasach. To musiał być mężczyzna (w rozumieniu "facet"), zaradny życiowo, sprawny fizycznie, z zawodem w ręce. Na dodatek nieprzeciętnie inteligentny, skoro udało mu się zgromadzić wokół siebie uczniów. Dziś by ktoś powiedział, że miał... gadane albo że miał... flow.
Po co się o tym rozpisuję? Skoro ktoś może się inspirować prawie mitycznymi postaciami Spartan, to co stoi na przeszkodzie zainspirować się Jezusem jako postacią?
Obiektywnie rzecz biorąc - bez emocji, bez poruszanie kwestii Boskości czy wiary - z punktu widzenia harcmistrzostwa, gdzie słowo klucz to "mistrz", to Jezus jest całkiem ciekawym wzorcem do naśladowania. Mistrz, który zgromadził wokół siebie uczniów, wyszkolił ich, tak aby oni mogli szkolić innych. Mistrz, który uczył swoim przykładem. Mistrz, który tłumaczył, wyjaśniał, pokazywał i oczekiwał. Mistrz, który dawał prawo wyboru, stawiał trudne cele, ale nie opuszczał w potrzebie. Mistrz, który wybacza, daje kolejne szanse i wierzy w swoich uczniów. Ja osobiście chciałbym poznać człowieka, który był w stanie wywrzeć taki wpływ na otoczenie, iż po 2000 latach wciąż jest powodem gorących debat.
Jeżeli trener poświęcający się na rzecz dzieci ćwiczących w klubie sportowym chciałby być jak Spartanin i absolutnie nieważny jest fakt ich istnienia i prawd historycznych, to ja jako harcmistrz chciałbym być jak Jezus. Chciałbym mieć taką wytrwałość, aby być wzorem, chciałbym mieć tak "gadane" aby skupić na sobie uwagę takiego audytoriom, chciałbym potrafić się tak poświęcić. A czy Jezus był Bogiem - czy to ma w tym kontekście naprawdę takie znaczenie? Dla tych którzy wierzą, był on Bogiem prawdziwym, a dla tych którzy nie wierzą może być mitem - ale punktem odniesienie może być dla obydwóch stron wspaniałym!
Ale rozumiem, że dalej mogę kogoś nie przekonywać. Rozumiem i akceptuję.
Wtedy dochodzimy do zupełnie innej racji. Również nie związanej z wiarą. Jeżeli ktoś wstępuję do organizacji, w której istnieje symbolika związana z Bogiem jako osoba nieletnia, to rozumiem, iż nie był to świadomy wybór i argument "widziały gały, co brały" nie ma tu zastosowania. Ale te nieświadome osoby w końcu osiągają świadomość. I wtedy jako istoty ludzkie, zdolne do autorefleksji, są w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie czy chcą być w tym miejscu, w którym się znalazły. Nic nie stoi na przeszkodzie aby założyć jakąś nową, zupełnie laicką organizację, realizującą również misję wychowawczą.
Wróćmy na chwilę do Mirosława Kaźmierczaka. Wyobraźmy sobie, że za 100 lat ktoś w klubie UKS Spartanie Zahutyń podnosi argument aby zmienić nazwę klubu, gdyż nie da się jednoznacznie stwierdzić czy Spartanie rzeczywiście byli tacy, jakich ich sobie wyobrażamy, gdyż bazując na badaniach społecznych, psychologii i socjologii można śmiało wysnuć twierdzenie, iż istnienie zespołu tak wysoko zdyscyplinowanego, wyćwiczonego oraz gotowego do poświęcenia się społeczeństwu jest wysoce nieprawdopodobne. I to jest zaściankowe, czy wręcz urągające czyjejś godności by ćwiczyć w klubie gdzie za wzór stawia się właśnie ich.
W naszym Związku rozumiemy jaką symbolikę czy wartości wnosi Feniks, Zawisza czy Gumisie, to skąd oburzenie o Boga? Przecież Gumisie nie istnieją, Feniksa też nikt nie spotkał, a na temat etosu rycerskiego także istnieje wiele wątpliwości. Ale nikt nie kwestionuje sensowności stosowania takiej symboliki, nikt nie stara się jej wykreślić, zabronić, czy ukryć.
Wiem, iż niektórzy dopatrują się w Harrym Poterze tego, czego tam nie ma i w imię religii takiej czy innej chcą go metaforycznie palić na stosie. Ale mam nieodparte wrażenie, że ludzie którzy za argument za wykreśleniem Boga z roty przyjmują wątpliwość w jego istnienie, stosują tę samą retorykę, tyle że po drugiej stronie barykady. Zabrońmy oglądać Harry'ego, bo tam jest szatan - kontra - wykreślmy Boga, bo on nie istnieje. Rozumiem, dyskusje dla samej dyskusji. Jako formę rozwoju intelektualnego. Dyskutować o czymś czego nie da się rozstrzygnąć, aby poćwiczyć retorykę, argumentację, krasomówstwo. Piękna tradycja dyskusji akademickich czy debat Oksfordzkich jest mi jak najbardziej bliska.
Nie trzeba wierzyć w Boga (obojętnie którego), aby rozumieć filozofię za nim się kryjącą. Nie trzeba być ateistą, aby zrozumieć, iż ktoś może nie wierzyć i nie ma potrzeby wierzenia. Jeżeli jednak rozpętamy (metaforyczną) wojnę w imię wykreślenia Boga, to jest to wciąż wojna religijna.
Patryk Stawowy
Nr HR-a: II/2015 - Duchowość w harcerstwie
Social Sharing: |