- Drukuj
- 10 sty 2019
- Wędrownicze rozmyślania
- 3096 czytań
- 0 komentarzy
HARCERSTWO TO NIE HURTOWNIA, w której liczy się zysk i sprzedaż.
Przeczytałem niedawno w ”Czuwaj”, że harcerstwo zlotowe to odbicie naszego społeczeństwa i absolutnie się z tym nie zgadzam. Harcerstwo zlotowe to tylko obraz naszej bylejakości, słabości wychowawczej, wieloletnich zaniedbań w kształceniu drużynowych (a właściwie nie zaniedbań, tylko wyboru złego sposobu kształcenia).Tak, to był rzeczywiście obraz harcerstwa. Czy naprawdę był szokiem? Sądzę, że mógł być tylko dla tych, co to od lat opowiadają jaką jesteśmy fantastyczną organizacją (największą w Polsce) i że narzekają na tę organizację tylko malkontenci. Malkontenci to Ci starzy, co to jeszcze Małkowskiego pamiętają i nie rozumieją nowoczesnego świata.
Dla mnie to szok nie był - od dawna wiemy, że nie jest dobrze. Jakość harcerstwa i jego wychowawcza skuteczność, to tylko deklaratywnie nasz priorytet. I niestety musi się dopiero zdarzyć jakaś „piękna katastrofa” żeby co niektórzy się otrząsnęli. Osobiście mam poczucie, że oszukujemy od dawna rodziców i nasze otoczenie wmawiając im, że mamy świetną kadrę, której mogą powierzyć swoje dzieci (tymczasem większość drużynowych, czyli tych którym te dzieci powierzamy jest bez stopnia, bez odpowiedniego przeszkolenia a o metodzie harcerskiej ma blade pojęcie). Udajemy, że dajemy młodym ludziom przejść przez harcerstwo – piękną przygodę, która najlepiej przygotowuje do dorosłego życia, że wychowujemy ludzi prawych i zaradnych. W rzeczywistości często dajemy świetlice, która nie wzmocni i nie przygotuje do dojrzałości ani do szczęśliwego i mądrego życia. Niestety krzywdzimy też w ten sposób wielu młodych ludzi – drużynowych,wrzucając ich na start swojej drogi instruktorskiej na minę w postaci powierzenia funkcji bez odpowiedniego przeszkolenia. Bez odpowiedniego, bo przecież jakoś to będzie, bo kształcenie jest często skupione na teorii bądź na formalizmach, bo zwyczajnie kadra kształcąca też wielu rzeczy, o których powinna uczyć nie przeżyła na własnej skórze i nie zgłębiła. Tylko żeby honorowo podejść do sprawy, to i Ci którzy budowali ten system przez ostatnie lata powinni uderzyć się w piersi i powiedzieć: myliliśmy się.
Ale łatwiej jest napisać, że takie jest społeczeństwo a harcerze się niczym od niego nie różnią. Zgoda na bylejakość na najwyższym poziomie, zgoda na przeciętność. No to może warto w tym miejscu przypomnieć, że naszą misją jest wychowanie a nie odpowiadanie na potrzeby młodych ludzi (bo ZHP, to nie hurtownia której jedynym zadaniem jest jak największa sprzedaż i zyski). ZHP to stowarzyszenie,które ma wychowywać w oparciu o wartości z jakimi się utożsamia, nawet wtedy a może przede wszystkim wtedy, kiedy wydaje się to zadanie karkołomne i pod prąd. No chyba że zmieniamy cel i misję. Tymczasem bez zmiany tej misji, w ciągu jednego tygodnia czytam najpierw w „Czuwaj"a potem w liście poprzedzającym kolejne badanie - tym razem samych harcerzy, że celem (harcerstwa) jest odpowiadanie na potrzeby dzieci i młodzieży i dostosowywanie do nich metody. Tak jakby misją harcerstwa było zadowolenie harcerzy i drużynowych. I tu nawet nie analiza poszczególnych zdań a generalna idea przyświecająca temu, co w ZHP robimy nasuwa myśl, że niektórym bardzo zależy na zmianie misji z wychowawczej na zabawową czy eventową. Pokazał to Zlot (ani drużynowi, ani pytana przeze mnie kadra nie znała celów Zlotu), pokazały to mierne obchody stulecia ZHP (bez gości, ze scenariuszem dla nikogo i bez celu głównej uroczystości oraz garstką jak na rangę święta harcerzy). Trzeba mieć albo złą wolę albo nie rozumieć, że to nie z powodu nieodpowiedniej metody jaka jest wpisana w harcerstwo nie mamy efektów wychowawczych, ale właśnie dlatego że jej nie stosujemy. Odwracanie kota ogonem. Próba jej zmiany (bo nie działa), to tak jakby z powodu braku paliwa wymienić silnik w samochodzie zamiast po prostu zadbać żeby to paliwo było. Już nawet nie śmieszą mnie teksty typu„oburzą się tradycjonaliści , bałwochwalczo wielbiący BI PI”, bo kiedy widzę jak przy pomocy wskaźników, mierników, standardów i innych tym podobnych narzędzi buduje się nowoczesne harcerstwo, to chce misię krzyczeć: O tempora o mores. A nie mogę napisać „nowoczesne” bez cudzysłowu bo nowoczesność to podejmowanie wyzwań a więc też realne działania, awangarda, prymat rozumu a tu to raczej bylejakość, kolorowe opakowanie bez treści i bezproduktywne analizy oderwane od świata zewnętrznego. Pseudonowoczesność i pseudonaukowość daleka od nowoczesności i pedagogii, sposób na szkolenia z flipchartem nowoczesny 20 lat temu. Ani nowoczesność, ani przygotowanie do dorosłego prawego życia z rozmachem i w szczęściu, ani mądrość nie mają z tym nic wspólnego.
Kiedy zlot obnażył to wszystko i pokazał, że ta matryca bliższa niekompetencji nie działa, to gdzie znajdujemy chętnie przyczyny? Oczywiste zdaniem autora artykułu, że to wina tych starych co to chcą Boga i szerzą nietolerancję, tych co marzy im się harcerstwo Małkowskiego i BI PI, upierają się przy metodzie i kompletnie nie rozumieją świata, nie czują potrzeb młodych ludzi do których harcerstwo trzeba dostosować. No i mam takie deja vu bo przypominają mi się teksty z lat 50- kiedy to Walterowcy w podobnym tonie dyskredytowali Kamińskiego i spółkę, kiedy we wspólnym zespole pracowali nad nową redakcją Prawa Harcerskiego. Stara taktyka: zbudujmy prosty obraz świata bez wyzwań, wszystko uprośćmy i wsadźmy w stereotypy, napiszmy że to co myślą inni jest stare i niemodne, że nie ma nic wspólnego z sukcesem w dzisiejszej rzeczywistości, dzisiejszymi dziećmi. Nawet gdy oni odnoszą sukcesy zawodowe, społeczne, harcerskie i mają codzienny kontakt z dziećmi i młodzieżą. Po zlocie, który niewątpliwie wywołał u wielu instruktorów refleksję pojawiła się nadzieja, że wreszcie się otrząśniemy z tego samouwielbienia i przekłujemy tę bańkę nadętą frazesami o naszej wielkości. Jednak czym dalej, tym pamięć bardziej zawodzi, a wniosków i realnych działań w tej sytuacji kryzysowej brak. Ponadto pojawił się NIW – a z nim morze kasy i chęć do zmiany jakby osłabła. A szkoda, bo dzięki tym środkom można oczekiwać realnej i dużej zmiany. To od władz harcerskich zależy czy wydamy je mądrze czy też nie. Chcę wierzyć, że Zlot i jakość roku stulecia nami potrząsną a korzystając z okazji zmienimy ZHP w organizację naprawdę wychowawczą.
Pojawia się więc pytanie – jakiego chcemy harcerstwa? Czy jesteśmy gotowi na wprowadzenie jakościowej zmiany? Czy też popłyniemy z głównym nurtem i będziemy odpowiadać na potrzeby współczesnego społeczeństwa, niekoniecznie zwracając uwagę kogo i do czego chcemy wychować?
Inne pytanie, które się pojawia: to czy zmiany są w ogóle możliwe a jeśli tak to co powinniśmy zrobić?
Wydaje się, że nie trzeba wyważać otwartych drzwi i wystarczy sięgnąć do przeszłości a wzbogacić jedynie współczesnością harcerski program. Specjalnie piszę wzbogacić, bo to co dziś na świecie nowoczesne jest bardziej powrotem do uczenia w działaniu, do prostoty i naturalności, do przyrody, do stawiania młodych ludzi w obliczu prawdziwych wyzwań wymagających zaradności. Wzbogacić zdobyczami technologii, osiągnięciami nauki czy sztuki, ale wzbogacić w znajomości historii i tradycji – nie jedynie banalnej i powierzchownej. Dlaczego harcerstwo przedwojenne było jakościowo lepsze? A niewątpliwie było awangardą w społeczeństwie nawet jak na dzisiejsze czasy (którą my niestety nie jesteśmy). Gdzie tkwi tajemnica, że było skutecznie wychowawczo (mamy taki ładny zapis w strategii), a my sobie zupełnie z tym nie radzimy.
Oczywiście tajemnica tkwi w wychowaniu a ono winno odbywać się poprzez kształtowanie postaw w rozumieniu i i współwyznawaniu wartości z których wynikają, a tego nie można nauczyć opowiadając,dając instrukcje i standardy i robiąc prezentację w Power Poincie. To wymaga praktyki działania, dojrzałej kadry, która rozumie rolę przykładu własnego i stawia wyzwania w zakresie podążania w stronę ideału wychowawczego a dzięki sprawnemu operowaniu metodą i własnej kreatywności naprawdę kształtuje i wciąga na dłużej niż nasze statystyczne 3 lata w harcerstwie.
To wychowanie dzieje się w drużynach, stąd wniosek prosty że potrzebujemy naprawdę dobrych drużynowych.
W 1939 roku w ZHP było łącznie około 200 tys. harcerek i harcerzy i tylko 5500 instruktorek i instruktorów.
Dzisiaj w ZHP jest ponad 100 tys. harcerek i harcerzy i około 12 tys. Instruktorów. Powstaje więc pytanie jak to możliwe, że na 6500 drużyn tylko 2500 – 3000 drużynowych posiada stopień instruktorski. Gdzie są Ci instruktorzy? Jak długo jeszcze będziemy produkować kolejne rzesze młodych pwd i phm do zadań specjalnych, zamiast do najważniejszej funkcji jaką z punktu widzenia naszej organizacji powinno być bycie drużynowym.
Dlaczego nie sięgamy do dobrych wzorców? Dlaczego nie myślimy i nie przechodzimy do działania? Dlaczego robimy kolejne badania, ewaluacje i strategie i nic z tego nie wynika? Może po prostu łatwiej jest badać, gadać niż działać? Może gdy już działamy, robimy coś, to łatwiej zaczynać od formy zamiast od celu? Oparcie kształcenia drużynowych na kilkudniowych kursach (często weekendowych ) prowadzi donikąd. Takimi kursami możemy co najwyżej ludziom dać zarys tego czym jest harcerstwo, bo często to się niestety do tego sprowadza. W II Rzeczypospolitej najkrótszy kurs trwał minimum 14 dni (i to były nieliczne wyjątki). To w połączeniu z wychowaniem przez przykład i odpowiednią postawę instruktorską dawało realnie jakościową zmianę. Dziś widzimy jak bardzo różnią się efektami, podsumowaniami uczestników kursy które mają choć jeden 5-dniowy biwak. Ale wolimy iść w łatwiznę.
Najwyższy czas odejść od tego totalnie nieefektywnego sposobu kształcenia. Mogą się śmiać wszyscy wyznawcy flipczartowo - nasiadowej ścieżki kształcenia, ale kurs trzeba naprawdę przeżyć i uczestnik musi mieć okazję nie tylko nabyć wiedzę i umiejętności, ale musi też na własnej skórze zmierzyć się ze sobą, z wyzwaniami jakie stawia życie kursowe podczas obozu, mieć odwagę odciąć się od świata na te 3 tygodnie i stanąć ze sobą i praktycznym harcerstwem twarzą w twarz. To formowanie, budowanie emocji, dotykanie świata wartości w otoczeniu przyrody jest potrzebne do zbudowania mocnych podstaw dla kandydata na drużynowego, który kiedy już się nim stanie będzie wiedział i rozumiał po co to robi, jakie cele wychowawcze sobie stawia i dlaczego jego postawa i to co sobą reprezentuje jest ważne.
Jednak samym kształceniem nie zmienimy jakości drużynowych. Do tego trzeba dodać stałą pracę z drużynowymi, indywidualne wsparcie. Jednak jeśli będziemy tę funkcję powierzać dzieciakom,cokolwiek byśmy nie zrobili uwarunkowań rozwojowych i dorosłości nie przyśpieszymy. Jeśli każde instruktorskie działanie nie będzie realizowało konkretnych celów związanych ze wzmocnieniem wychowania lub z samym wychowaniem – możemy sobie nadal badać, dyskutować i pisać plany a równią pochyłą będziemy jechać w dół.
Drużynowy powinien być pełnoletni – bez tego jakościowego skoku nie zrobimy. To nasza odpowiedzialność wobec rodziców, ale i tych którym powierzamy funkcje. To oczywiście wymaga znów zmiany sposobu myślenia i pracy z kadrą,motywowania, zadbania by ta najistotniejsza z punktu widzenia prowadzenia drużyn grupa instruktorów (18 – 25), chciała to robić i z nami być.
Rzeczywistości nie zakrzyczymy, bez radykalnej zmiany i postawieniu naprawdę na wychowanie, wkrótce znajdziemy się w bardzo niecodziennej sytuacji- za pieniądze z NIW i wszelkich innych projektów wyremontujemy sobie siedziby, bazy, nakupimy sprzętu a na koniec przestaniemy istnieć z powodu braku realizacji zasadniczego celu, dla którego ponad 100 lat temu powołaliśmy ZHP. Będziemy mogli sobie tak powiedzieć, o ile starczy nam odwagi.
hm. Marian Antonik
09-01-2019
Social Sharing: |