Nawigacja
Relacja z Rajdu Grunwaldzkiego
- Drukuj
- 01 wrz 2011
- Program
- 4317 czytań
- 0 komentarzy
Wyjeżdżając 6 lipca na Rajd Grunwaldzki 2011 nikt z nas nie wiedział czego ma się spodziewać. W końcu dla każdego harcerza naszej 46 GDH WIDMO z Biedruska to było pierwsze tego typu wydarzenie. Każdy z nas zaciskał kciuki za
pogodę by w razie niespisania się organizatorów chociaż ona umiliła nam wędrówkę.
Pierwszy raz w pełnym składzie zebraliśmy się na przystanku autobusowym w Biedrusku, Tam po sprawdzeniu czy wszystko zostało spakowane (oczywiście jak zawsze ktoś musiał biec do domu) zapakowaliśmy swoje rwygodner1; plecaki do autobusu i tak właśnie dla nas rozpoczął się Rajd. W drodze mieliśmy się przesiąść do linii 51 lecz druh Dzik stwierdził, że w ramach treningu można by się przejść 2,5 km z ul. Garbary na Dworzec PKP zwiedzając przy tym zacne wnętrze centrum handlowego. Na Głównym Dworcu PKP w Poznaniu czekali na nas 4DHS rCzerwone Diabłyr1; z Czerwonaka i rFeniksr1; z Sierakowa. Oni co prawda nie jechali na tak dobrze zapowiadającą się trasę V lecz na IV, ale wspaniale było współpracować w celu uzyskania jak najniższej ceny biletów.
Z Poznania do Torunia naszą piękną Polską Koleją. Już w pociągu wykonaliśmy oryginalne nadruki na naszych drużynowych czapeczkach. Co prawda nie każdy znalazł miejsce siedzące, ale od czego jest harcerskie, kreatywne myślenie. Chłopacy z Widmo razem ze swoim bagażem zagospodarowali ostatni przedsionek pociągu tak, że stworzona tam sypialnia nie odbiegała standardem od przedziałów najwyższego luksusu. Po zajęciu pozycji spoczynkowo-półleżącej każdy komu zależało na dobrym miejscu w Rajdzie rozpoczął studiowanie informatora rajdowego (jak się okazało później znajomość informatora była bardzo przydatna). Od lektury oderwała nas informacja, że zaraz Toruń i pora zmiany środka transportu. Po marszu długości dwóch kilometrów, zwiedzeniu starówki miasta Kopernika, zmówieniu modlitwy przy ołtarzu poświęconym patronowi Polskiego Harcerstwa, Bł ks. Stefanowi Wincentemu Frelichowskiemu i odczekaniu 2 godzin na dworcu wsiadamy do PKS. Z Autobusu wysiadamy w Rypinie gdzie zaczyna się nasza piesza wędrówka na szlaku Rajdu Grunwaldzkiego.
Pierwsze zadanie: znaleźć miejsce przednoclegu, szkołę w pobliżu kościoła. Zaczęliśmy ostro. Najpierw dodatkowych wskazówek poszukaliśmy na sklepowych półkach. Wszyscy dziwili się po co harcerzom ponad 20 rolek papieru toaletowego. Przecież rdrużynowe zatrucie pokarmower1; jest możliwe dopiero po zjedzeniu pierwszego wspólnego posiłku. Nikt jednak nie widział że harcerze z Biedruska przyjechali z dodatkowym wyzwaniem na plecach r11; ciężki plecak, bez wygodnego systemu szelkowego. Dwie szare rolki przyłożone do każdej szelki i przymocowane taśmą klejącą podniosły o 3 gwiazdki komfort ramion i pleców. Szkołę, w której mieliśmy zapewniony nocleg odnaleźliśmy po konsultacjach telefonicznych z organizatorami i słowno-gestykulacyjnych z przechodniami.
Przed pójściem spać otrzymaliśmy od Oboźnego odznaki rajdowe, wskazówki organizacyjne, a także ważne dla nas zapewnienie, iż przy posiłkach będziemy mogli ubiegać się o podwójne porcje. Pierwsza wspólna drużynowa kolacja. Pasztetami, konserwami, dżemem i czekoladą zajadali się Drużynowy Mariusz, druh Dzik, druh Kaźmirz, druh Oskar, a nawet druh Błażej, który ciągle twierdził, że jest na diecie.
Rano czekało nas śniadanie, pakowanie, sprzątanie i wymarsz na trasę. Na pierwszym punkcie. Otrzymaliśmy mapkę całej trasy, pierwsze wskazówki i pierwsze zadania. Mieliśmy odnaleźć i przetłumaczyć inskrypcje na jedynych dwóch znanych materialnych śladach po rypińskich bożogrobcach. Bożogrobcy to zakon istniejący niegdyś na tamtych ziemiach. Fabuła naszej trasy była właśnie oparta na historii, życiu, śmierci, a nawet życiu po śmierci tegoż zakonu (pochówki wampiryczne).. Zakon Kanoników Regularnych Stróżów Grobu Chrystusowego (taka jest pełna nazwa zakonu) powstał w Jerozolimie po zdobyciu Ziemi Świętej przez uczestników I wyprawy krzyżowej. Bez ciągłego wertowania informatora nic więcej byśmy nie wiedzieli (pełna treść informatora znajduje się na naszej stronie www.46gdh.jdm.pl lub na stronie Rajdu Grunwaldzkiego). Z tej małej książeczki można było wydobyć tyle informacji, że w 90% wystarczało to do rozwiązania zagadki głównej. Brzmiała ona tak:
rW pięknym starym zamku, oddalonym o setki kilometrów od obszaru Rajdu Grunwaldzkiego, tłumy turystów podziwiają bezcenne dzieła sztuki, przywiezione jako łupy wojenne z dalekiej Polski. Niektórzy z nich zaglądają do pobliskiego klasztoru, by obejrzeć sarkofag sławnego wodza, który spogląda ze swojej płyty nagrobnej na ścianę, gdzie na płótnie i w płaskorzeźbie utrwalono przebieg jego największej zwycięskiej bitwy. Nikt zapewne nie wie, że to, co widać na ścianie, może być kluczem do rozwiązania zagadki, jaką zostawił po sobie zapomniany już zakon, zlikwidowany w Polsce przed niemal dwustu laty.r1;
Wracając do naszej wędrówki. Po otrzymaniu mapy odwiedziliśmy kościół św. Trójcy, kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa (tam pierwszy raz zetknęliśmy się z zakręconymi ludźmi z Prudnika, którzy fascynowali się starymi czasami, a w szczególności wampirami), oraz Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej. W muzeum okazało się, że przed naszą wizytą do jednej z sal zakradł się złodziej i wykradł ważne artefakty (księgę), pozostawiając na miejscu przestępstwa czosnek i odciski palców (pokazano nam nagranie). Tu należało po raz pierwszy oddać pokłon organizatorom. rWkręcenier1; było tak dobre, że druh Preston zadzwonił nawet na policję. My także wkręciliśmy uczestników. Zaraz po wyjściu z Muzeum krzycząc rtam jest złodziejr1; pobiegliśmy za róg budynku. Najszybciej za nami ruszyła jedna druhna z Suwałk, tuż za nią kilku druhów. Po małym dowcipie weszliśmy do biblioteki w poszukiwaniu informacji. Po przewertowaniu stron w starych księgach i nowoczesnym internecie znaleźliśmy co trzeba było i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejnym celem miało być Sadłowo oddalone o kilkanaście kilometrów. Po drodze jednak natknęliśmy się na druhnę, która zaprowadziła nas w miejsce gdzie kiedyś stał kościół i zamek, a obecnie znajdowały się pochówki wampiryczne. Po rozwiązaniu zadania szeroko związanego z liczeniem kroków i archeologią ruszyliśmy dalej. Przed Sadłowem minęliśmy ruiny tamtejszego zamku i nikt nie przypuszczał, że należało wejść tam i zerknąć do studni po kolejną wskazówkę. Do Sadłowa przybyliśmy idealnie na mszę kościelną. Po mszy druh Maciek (Komendant, cześć Maciek, wspieramy Cię) wraz z innymi organizatorami (cześć Kasia, cześć Iwona, cześć Ania, cześć Michał, wspieramy Was) oprowadzili nas po tamtejszym kościele. W kościele widzieliśmy wiele ciekawych eksponatów: ołtarz główny z obrazem Maryi, wizerunki Bożogrobców, obrazy z fundatorami świątyni, starodawne księgi. Gdy część ze zwiedzających nie mogła wyjść z zachwytu, a inni delikatnie przysypiali nieoczekiwanie zza ołtarza wybiegł ten sam złodziej, który okradł muzeum w Rypinie. Po okrzykach: rzłodziej, gonić gor1; i osłupieniu trwającym około 5,32 sekundy kilku śmiałków rzuciło się w pogoń za przestępcą. Gdy większość pobiegła dookoła kościoła w ślad za człowiekiem w swetrze chłopacy z Widmo obsadzili wyjścia z ogrodzonego terenu. Zza rogu nagle wyskoczył człowiek w niemęskim swetrze. Przyboczny Błażej zablokował jedno wyjście, a gdy złodziejaszek wyskakując przez drugie drzwi myślał że ma drogę wolną nie spodziewał się, że Drużynowy Mariusz czeka na niego z utęsknieniem. Po poproszeniu i delikatnej w tym pomocy bandyta został przygnieciony przez chłopaków z Widmo, a chwile później przez niemal dwudziestu uczestników rajdu. Każdy pytał unosząc nieco ton gdzie ma księgę i co z nią zrobił. On nic nie mówił. Z kieszeni wystawały mu jakieś kartki. Przestępca nie chciał pisnąć ani słówka, więc został przeszukany, kartki zostały skonfiskowane. Na pozyskanym kawałku papieru widniały jakoś dziwnie poukładane kratki z cyferkami. Każdy kto bawi się w zagadki powinien zrozumieć jak lekko i wesoło się robi w jednej krótkiej chwili gdy tak owa zostanie rozwiązana. Te kratki to były litery z obrazu fundatora kościoła, a cyfry to litery. Po ułożeniu kolejno cyfr i przyporządkowanych do nich liter utworzyło nam się hasło (oczywiście po łacinie). Ambitnie próbowaliśmy przetłumaczyć to na miejscu. Sprawa nie była taka prosta.
Po próbie z Google Translate i kilku konsultacjach telefonicznych. Wróciliśmy z odrobiną nadziei do szkoły w Sadłowie. Po prysznicu bez ciepłej wody, i rmałymr1; posiłku wraz z innymi drużynami przeszliśmy na miejsce świeczniska. Zasiedliśmy wokół jeziora, w którym to trzysta lat temu znana ze swoich występków pani Romocka, szlachcianka ziemi dobrzyńskiej skarb swój zatopiła. Towarzystwa dotrzymał nam Mistrz Dłuta r11; gospodarz pałacu przy którym to ów jezioro się znajdowało. Klimat świeczniska był niesamowity. Świece pływały po jeziorze na małej tratwie, a wszystkie drużyny siedziały po dwóch stronach jeziora naprzeciw siebie. Po krótkiej prezentacji drużyn, zaśpiewaniu kilkunastu piosenek oraz podsumowaniu dnia, wszyscy ruszyli w celu oddania się snom na swych wygodnych karimatach. Przed ciszą nocną odbyło się zebranie szefów patroli. Tu po raz kolejny dowiedzieliśmy się o czynach haniebnych mających miejsce podczas Rajdu Grunwaldzkiego. W Teleexpresie o godz 17:00 podano, że harcerze biorący udział w rajdzie są podejrzani o rozkopanie pochówków antywampirycznych w okolicach Rypina. Po obejrzeniu ściągniętego fragmentu relacji, każdy spojrzał na innych wyszukując zła w ponurych oczach. Oczywiście później okazało się, że to była kolejna genialna rwkrętar1; organizatorów, o czym my wiedzieliśmy już podczas spotkania patrolowych. Komendant RG 11 , pytając czy ktoś coś wie, był świadom, że większość podejrzewa zakręcony i rozfanatyzowany Prudnik. Gdy wszyscy już chrapali 46 GDH z Biedruska główkowała do późna nad zakodowanym tekstem z obrazu. Tylko po co, skoro poszlaka po przetłumaczeniu prowadziła do studni przy ruinach zamku, która była pusta. Może jakaś zmyłka, a może to miało nam się przydać w dalszej grze?
Budząc się wiedzieliśmy, że kolejny dzień to kolejne wyzwania. Odwiedziny u Mistrza Dłuta w Sadłowie, stary cmentarz protestancki, przeprowadzanie wywiadów z mieszkańcami Szynkowizny, poszukiwania zaginionej przeprawy powstańców listopadowych, czy niemal dwudziestokilometrowy marsz to tylko kilka głównych atrakcji dnia. W każdym bądź razie po dotarciu do Świedziebni (miejsca docelowego marszu) z niecierpliwością oczekiwaliśmy na przyjazd obiadu. Chłopacy z Biedruska jak zawsze pochłaniali najwięcej, tylko Kuba jakoś po żołądkowej przygodzie z ryżem i grzybami Mun jadł nieco mniej.
Wieczorem odbyła się rozprawa sądowa (rSąd nad Marianną z Łosiów Romocką, łotrzycą z Sadłowar1;) r11; ubiorem, językiem, sądem oraz reakcją gawiedzi przypominało to wiek osiemnasty. Celem stron rozprawy było obronienie lub doprowadzenie do skazania uczestników procesu. Oczywiście zabawa była punktowana i brana pod uwagę w ogólnej klasyfikacji. Widmo miało jak zwykle rdużor1; szczęścia. W losowaniu odgrywanych postaci wylosowaliśmy: Piotra Koziebrodzkiego r11; osobę która, bez podnoszenia głosu i szczególnego wysiłku została uniewinniona przez Sąd Najwyższy Maciejowy oraz Jędrzeja Prukwę, brudnego często pijącego w karczmie chłopa z Baboszewa. Po wspaniale przeprowadzonej zabawie sądowej wszyscy udali się do łóżek.
Słońce wstało, oboźny robi pobudkę, zamiast nóg odciski, plecak średnio wygodny.... Tak było tylko przez chwilę. W ramach dwóminutowych zajęć motywacyjnych Drużynowy wydał zakaz narzekania. Od razu było lepiej. Słońce wreszcie wstało, ile można spać, odciski się zagoją, plecak dziwnie lekki.... Śniadanie, mycie, sprzątanie i w trasę. Celem naszym tym razem malowniczo położone Górzno. Trasa prowadziła obok dużego jeziora Księte. Nasz Nawigator rzdecydowałr1;, że pójdziemy nie obok lecz wokół zbiornika wodnego. Szkoda tylko, że tam droga skończyła się w środku lasu. Dla Widmo to nic nowego iść na azymut, a dodatkowe 3 kilometry nikomu nie zaszkodziły. Po znalezieniu drogi i reszty ekip dowiedzieliśmy się, że z wyspy na środku jeziorka zabrano jakąś tajemniczą paczkę, a zanim cokolwiek rozpakowano z rąk wyrwał ją złodziej z kościoła wychylając się z okna jadącego auta. Dziwne było jedynie to, że paczkę stracił nie kto inny tylko Prudnik. Dalej już był tylko las i niesamowity Park Krajobrazowy. Gdzieś na szlaku spotkaliśmy, dwie osoby z drużyny, która wcześniej wydawała nam się już podejrzana. Szukając dzikiego czosnku znaleźli kartkę z napisem: Szukajcie pod sercem Świętej Maryi Wspomożycielki Ubogich. Każdemu na myśl od razu przyszły na myśl obrazy i dzieła sztuki z kościołów, świątyń, kapliczek itp. Tu jednak znowu przydaje się informator. Wskazówka prowadziła do Kościoła Bożogrobowców w Górznie. Na wieży był dzwon opatrzony inskrypcją Santa Maria Svcvrre Miseris 1633 (Święta Maryjo Wspomagaj Ubogich 1633), a pod sercem dzwonu był tekst. Osoba pisząca tekst oprócz używania starodawnej polszczyzny musiała mieć także lekko koślawą rękę. Odczytać tekst pomógł nam nieco Oboźny Michał. W skrócie, opowieść spod dzwonu mówiła o tym, iż do skarbu drogę wskażą nam dwie poszlaki. Jedna była zakopana koło kapliczki niedaleko Górzna, a druga była w księdze skradzionej z muzeum w Rypinie. Zanim rozszyfrowaliśmy tekst spod dzwona, zdążyliśmy się wykąpać i zjeść małe co nieco. W tym czasie dwudziestoosobowa drużyna z Koronowa rozszyfrowała co trzeba i wyruszyła do kapliczki, przy której zakopana była jedna z podpowiedzi. Ruszyliśmy za nimi, jednak rowery pożyczone od organizatorów dały im znaczną przewagę. Wróciliśmy do szkoły gdzie przewidziany był nocleg (niezbyt szczęśliwi). Na miejscu zaczęliśmy wertować informator. Trudno było nam uwierzyć, że byliśmy tak blisko jednej z ważniejszych wskazówek, a teraz zostaliśmy z niczym. Dziwnie podejrzana i ważna wydawała nam się bitwa pod Górznem w 1629 r. To musi być to! Każdy z nas zapiał z zachwytu. Przecież właśnie na to patrzy feldmarszałek Wrangler ze swojego grobowca na załączonym do informatora obrazku. Po załatwieniu wykrywaczy metalu biegniemy w tą samą stronę, lecz tym razem na miejsce przegranej przez Polaków bitwy. Dwie godziny poszukiwań i gdy już mieliśmy wracać Drużynowy Mariusz usłyszał charakterystyczny, głośny dźwięk wykrywacza metalu. Wszyscy rzucili się do rozgarniania ziemi. Znaleźliśmy coś dziwnego. Po otrzepaniu ziemi i kawałków rdzy, przed naszymi oczami wyłoniło się coś na styl włóczni. Co prawda to nie należało do scenariusza gry, lecz znalezisko było nietuzinkowe.
Nazajutrz wszystkich czekały zmagania kajakowe. Nas jednak bardziej intrygowała główna zagadka. Po uroczystej mszy świętej i nieudanej rywalizacji na kajakach (w końcu myśleliśmy o czymś innym) postanowiliśmy węszyć gdzie się tylko da. Nasze straże były rozstawione przy wejściu do szkoły oraz przy Prudniku, najwięcej natomiast dowiedzieliśmy się korzystając (blokując) z toalety przy pokoju, w którym spało Koronowo. Szefowie ich patrolu zazwyczaj rozmawiali o grze bardzo cicho. W końcu dało się zauważyć, że to im najbardziej zależało na wygranej w rajdzie. Każdy jednak błędy popełnia. Pozyskane informacje, były bardzo wartościowe. Dowiedzieliśmy się, że mają jakiś medal z inskrypcja na jego odwrocie i to była jedna z dwóch ostatnich wskazówek. Teraz jasne było, że by mieć jakiekolwiek szanse na dogonienie Koronowa, musieliśmy zdobyć drugą wskazówkę.
Wieczorem, odbyło się ognisko podsumowujące, na Dziewiczej Gorze gdzie kiedyś stał zamek obronny. Organizatorzy i sami uczestnicy po sprytnym podpuszczeniu przez Komendanta Macieja wyjaśnili wiele ważnych szczegółów. Wiele drużyn w zamian za dodatkowe punkty w tym między innymi Koronowo wyjawili wszystko co wiedzieli. Teraz dopiero byliśmy świadomi tego, ile nas dzieli od czołówki, a jak blisko jest reszta stawki. Dodatkowo punktowana była również konkurencja, której celem było przedstawienie w oryginalny sposób historii trasy V Rajdu Grunwaldzkiego 2011. Każdy losował rodzaj scenki jaką mia odegrać. Najbardziej liczyliśmy na horror, dramat, kabaret. Tak jak poprzednio, tym razem rszczęśliwier1; wylosowaliśmy musical (będąc najmniej liczną ekipą, złożoną z samych osobników płci męskiej i nie posiadającą żadnych talentów muzycznych). Nie przystoi nam jako uczestnikom oceniać naszego występu, dlatego mamy nadzieję, że organizatorzy w najbliższym czasie udostępnią film z tego wydarzenia.
Wszyscy podejrzewali, że po ognisku wydarzy się coś szczególnego. Nikt nie przypuszczał, że będzie to pochód Prudnicko r11; Górzańskich Zakonników. Znani z naszych rajdowych szeregów koledzy i koleżanki z Prudnika przebrani za Bożogrobców szli ulicami miasta przez Dziewiczą Górę do figurki Jezusa Chrystusa znajdującej się na wyspie niedaleko kościoła. Mówili w jakimś dziwnym języku (gratulujemy świetnej improwizacji), byli zamroczeni, a co najważniejsze nie chcieli powiedzieć gdzie idą i w jakim celu. Zatem każdy kto tylko zdążył i mógł szedł za nimi. Na wyspie druh Błażej wypatrując wskazówek do skarbu, podczas procesji znalazł najważniejsze artefakty trasy VI, czyli na dobrą sprawę rozwiązał ich zagadkę. Szkoda tylko, że oprócz śmiechu po pachy nie przyniosło to rezultatów na naszej trasie V. Niemal w tym samym czasie chłopacy z Widmo spostrzegli, że ktoś pływa po jeziorze na łódce. Z daleka wyglądali jak mnisi ukrywający się przed gapiami. Choć było ciemno, woda niezbyt ciepła, a w większości zamiast wody był muł to drużynowy 46GDH nie wahał się ani chwili. Gdy już podpłynął do łódki okazało się, że to wyczekujący na koniec procesji uczestnicy trasy VI, którzy mieli pochwycić wcześniej wspomniane artefakty. Gdy Bożogrobcy kończyli swoje modły przy kościele pozostawili w rękach jednego z młodszych uczestników krucyfiks. Niestety nie był on z naszej drużyny.
Przejście mnichów z pochodniami i sposób rozegrania tego to kolejny powód by chylić głowy przed organizatorami. To wydarzenie w środku nocy zrobiło na nas olbrzymie wrażenie. Byliśmy tak pobudzeni, że postanowiliśmy odgadnąć zagadkę rajdową już teraz. Z informatorem w ręku zaczęliśmy krótką naradę. Wspólnie stwierdziliśmy, że skarb musi znajdować się w miejscu gdzie nikt tego się nie spodziewał oraz tam gdzie z drugiej strony każdy powinien się spodziewać. Jak mówi stare przysłowie: rNajciemniej jest pod latarniąr1;. Każdy przetarł oczy ze zdumienia gdy ktoś nagle powiedział: rprzecież my na nim siedzieliśmy, on jest na miejscu świeczniskar1;. No tak, to było bardzo realne. Miejsce historyczne, na wzgórzu, podchwytliwe, łatwo tam coś ukryć i co najważniejsze innego lepszego pomysłu nie mieliśmy. Z pożyczonymi od organizatorów wykrywaczami metalu, a także z kilkoma towarzyszami z lubelskiej drużyny rImperatywr1; czym prędzej ruszyliśmy na poszukiwania. Do świtu znaleźliśmy kilka gwoździ, kabelek i drut. Skarbu tam nie było, a nam się spać chciało jak nigdy.
Rano ledwo żywi trenowaliśmy musztrę pod okiem Oboźnego. Gdy zakończyliśmy, a dwójka chłopaków z Widmo poszła po wodę do miasta koło odpoczywających harcerzy przejechała autem ekipa z Prudnika krzycząc: rGońcie nas, gońcier1;. Zdjęliśmy wtedy plecaki i niczym atleci przebrani w wojskowe moro pobiegliśmy w ich stronę. Po dwudziestu minutach gonitwy złapaliśmy ich szefa, a on wręczył nam drugi medal z drugą częścią inskrypcji (Que-, i-, Qua-, Publ-). Po długich kombinacjach i wsparciu przez naszego telefonicznego tłumacza dh-a Konrada uznaliśmy, że hasło powinno brzmieć tak: Quercus in Quaerimus Republica, czyli: r0;szukajcie w Dębie Rzeczypospolirtejr1;. Ten pomnik przyrody był na naszej trasie z Górzna do Lidzbarka. Po krótkiej chwili wspólnego marszu , chłopacy z Widmo postanowili, że powinni szybciej się przemieszczać gdyż Koronowo mając drugi medal dwa dni wcześniej mogli szybciej wpaść na rozwiązanie głównej zagadki. Jedynym wyjściem było wysłanie jednego biegacza bez zbędnego obciążenia i wyposarzonego w jedynie w mapę i telefon. Odpowiedzialność tą mógł wziąć na siebie nie kto inny tylko drużynowy. Druh Mariusz miał przed sobą 8 km nieznanej wcześniej drogi i dziesiątki kilometrów już za sobą. Ubrał więc krótkie spodenki, zwiewną koszulkę reprezentacji Polski w piłce nożnej i ruszył. Na miejscu był 35 minut później. Wbiegając na małe wzgórze, na którym stał dąb zauważył dwie dziewczyny należące do kadry Rajdu, a na miejscu dwóch kolegów z Koronowa. Po złapaniu oddechu, sprawdzeniu monumentalnego drzewa, od obecnych tam osób uzyskał informację, iż w drzewie był skarb ale odnaleziono go dwieście lat wcześniej, natomiast głównym celem RG11 było dotarcie do tego miejsca i przedstawienie czekającym tam organizatorom hasła z dwóch medali. Najgorszą jednak informacją było to, że Koronowo zrobiło to przed nami. Wczesnym rankiem mając odgadnięte po trudach hasło wysłali dwóch sprawnych piechórów, którzy dotarli tam na kilka godzin przed druhem Mariuszem. Nasz drużynowy pogratulował przeciwnikom po czym padł na ziemię w celu dłuższego odpoczynku.
Odpoczynek i czekanie na resztę drużyny potrwało kilka godzin, a to ze względu na fakt, iż plecak drużynowego był niemal dwa razy cięższy od przeciętnego i był problem ze sposobem jego przetransportowania. Od czego jednak jest harcerska kreatywność (nie mylić z kretynizmem. Druhowie: Błażej, Dzik, Oskar i Kaziu ciężar ten przenieśli naa specjalnie skonstruowanych noszach. Na miejscu na druhów czekała na wpół szczęśliwa wiadomość. Wszyscy jednak uznali, że drugie miejsce w dużej imprezie, w której wzięli udział po raz pierwszy to duży sukces.
W Lidzbarku, czekało nas zakwaterowanie w szkole i przepyszny, ostatni już obiad. Wieczorem po koncercie i biciu rekordu Europy w tańcu belgijskim odbyła się uroczyśtość wręczenia nagród i pucharów. Za drugie miejsce chłopacy odebrali namiot firmy HI-TEC, profesjonalny śpiwór i spory puchar. Podczas wręczania nagród dostaliśmy większą owację niż drużyna odbierająca nagody za pierwsze miejsce, za co dziękujemy wszystkim uczestnikom trasy V. Przed pójściem spać, wszyscy wymieniali pomiędzy sobą numery telefonów, maile, ulotki o rajdach i grach terenowych a Widmo zbierało autografy na swoich białych czapkach r0;mleczarzyr1;. Komendat trasy V zarządził ostanie spotkanie, tym razem już ostatecznie podsumowujące. Gdy duża część uczestników wycierała łzy wzruszenia, my, harcerze z 46GDH podjęliśmy decyzje co zrobić z wcześniej znalezioną włócznią. Oddaliśmy ją człowiekowi tej ziemi, który napewno będzie wiedział co z tym skarbem zrobić, druhowi Komendantowi Vtrasy Rajdu Grunwaldzkiego Maciejowi Młynarczykowi. Był to zarazem hołd i pochylenie głowy przed organizatorami. Na takim rajdzie, z taką oprawą, z takim klimatem i z taką kadrą nigdy jeszcze nie byliśmy. Nie dlatego, że mało jeździmy, tylko poprostu więcej takowych nie ma.
Rano napięcia ciąg dalszy. Zamiast o szóstej oczy otworzyły nam się dopiero za dziesięć siódma. Czterdzieści minut do autobusu. Do teraz nie wiadomo czy przypadkiem to nie był specjalnie zarządzony test sprawnościowy z elementami ekspresowego pakowania plecaka.
Po sprinterskim marszu na przystanek zaczęliśmy drogę powrotną z nadzieją ponownego szybkiego powrotu na trasę Rajdu Grunwaldzkiego.
więcej zdjęć: https://picasaweb.google.com/108968325705931715355/RajdGrunwaldzki2011
46 GDH r0;Czerwonych Beretów- WIDMOr1;
im. Obrońców Westerplatte z Biedruska
uczestnik Rajdu Grunwaldzkiego 2011
pogodę by w razie niespisania się organizatorów chociaż ona umiliła nam wędrówkę.
Pierwszy raz w pełnym składzie zebraliśmy się na przystanku autobusowym w Biedrusku, Tam po sprawdzeniu czy wszystko zostało spakowane (oczywiście jak zawsze ktoś musiał biec do domu) zapakowaliśmy swoje rwygodner1; plecaki do autobusu i tak właśnie dla nas rozpoczął się Rajd. W drodze mieliśmy się przesiąść do linii 51 lecz druh Dzik stwierdził, że w ramach treningu można by się przejść 2,5 km z ul. Garbary na Dworzec PKP zwiedzając przy tym zacne wnętrze centrum handlowego. Na Głównym Dworcu PKP w Poznaniu czekali na nas 4DHS rCzerwone Diabłyr1; z Czerwonaka i rFeniksr1; z Sierakowa. Oni co prawda nie jechali na tak dobrze zapowiadającą się trasę V lecz na IV, ale wspaniale było współpracować w celu uzyskania jak najniższej ceny biletów.
Z Poznania do Torunia naszą piękną Polską Koleją. Już w pociągu wykonaliśmy oryginalne nadruki na naszych drużynowych czapeczkach. Co prawda nie każdy znalazł miejsce siedzące, ale od czego jest harcerskie, kreatywne myślenie. Chłopacy z Widmo razem ze swoim bagażem zagospodarowali ostatni przedsionek pociągu tak, że stworzona tam sypialnia nie odbiegała standardem od przedziałów najwyższego luksusu. Po zajęciu pozycji spoczynkowo-półleżącej każdy komu zależało na dobrym miejscu w Rajdzie rozpoczął studiowanie informatora rajdowego (jak się okazało później znajomość informatora była bardzo przydatna). Od lektury oderwała nas informacja, że zaraz Toruń i pora zmiany środka transportu. Po marszu długości dwóch kilometrów, zwiedzeniu starówki miasta Kopernika, zmówieniu modlitwy przy ołtarzu poświęconym patronowi Polskiego Harcerstwa, Bł ks. Stefanowi Wincentemu Frelichowskiemu i odczekaniu 2 godzin na dworcu wsiadamy do PKS. Z Autobusu wysiadamy w Rypinie gdzie zaczyna się nasza piesza wędrówka na szlaku Rajdu Grunwaldzkiego.
Pierwsze zadanie: znaleźć miejsce przednoclegu, szkołę w pobliżu kościoła. Zaczęliśmy ostro. Najpierw dodatkowych wskazówek poszukaliśmy na sklepowych półkach. Wszyscy dziwili się po co harcerzom ponad 20 rolek papieru toaletowego. Przecież rdrużynowe zatrucie pokarmower1; jest możliwe dopiero po zjedzeniu pierwszego wspólnego posiłku. Nikt jednak nie widział że harcerze z Biedruska przyjechali z dodatkowym wyzwaniem na plecach r11; ciężki plecak, bez wygodnego systemu szelkowego. Dwie szare rolki przyłożone do każdej szelki i przymocowane taśmą klejącą podniosły o 3 gwiazdki komfort ramion i pleców. Szkołę, w której mieliśmy zapewniony nocleg odnaleźliśmy po konsultacjach telefonicznych z organizatorami i słowno-gestykulacyjnych z przechodniami.
Przed pójściem spać otrzymaliśmy od Oboźnego odznaki rajdowe, wskazówki organizacyjne, a także ważne dla nas zapewnienie, iż przy posiłkach będziemy mogli ubiegać się o podwójne porcje. Pierwsza wspólna drużynowa kolacja. Pasztetami, konserwami, dżemem i czekoladą zajadali się Drużynowy Mariusz, druh Dzik, druh Kaźmirz, druh Oskar, a nawet druh Błażej, który ciągle twierdził, że jest na diecie.
Rano czekało nas śniadanie, pakowanie, sprzątanie i wymarsz na trasę. Na pierwszym punkcie. Otrzymaliśmy mapkę całej trasy, pierwsze wskazówki i pierwsze zadania. Mieliśmy odnaleźć i przetłumaczyć inskrypcje na jedynych dwóch znanych materialnych śladach po rypińskich bożogrobcach. Bożogrobcy to zakon istniejący niegdyś na tamtych ziemiach. Fabuła naszej trasy była właśnie oparta na historii, życiu, śmierci, a nawet życiu po śmierci tegoż zakonu (pochówki wampiryczne).. Zakon Kanoników Regularnych Stróżów Grobu Chrystusowego (taka jest pełna nazwa zakonu) powstał w Jerozolimie po zdobyciu Ziemi Świętej przez uczestników I wyprawy krzyżowej. Bez ciągłego wertowania informatora nic więcej byśmy nie wiedzieli (pełna treść informatora znajduje się na naszej stronie www.46gdh.jdm.pl lub na stronie Rajdu Grunwaldzkiego). Z tej małej książeczki można było wydobyć tyle informacji, że w 90% wystarczało to do rozwiązania zagadki głównej. Brzmiała ona tak:
rW pięknym starym zamku, oddalonym o setki kilometrów od obszaru Rajdu Grunwaldzkiego, tłumy turystów podziwiają bezcenne dzieła sztuki, przywiezione jako łupy wojenne z dalekiej Polski. Niektórzy z nich zaglądają do pobliskiego klasztoru, by obejrzeć sarkofag sławnego wodza, który spogląda ze swojej płyty nagrobnej na ścianę, gdzie na płótnie i w płaskorzeźbie utrwalono przebieg jego największej zwycięskiej bitwy. Nikt zapewne nie wie, że to, co widać na ścianie, może być kluczem do rozwiązania zagadki, jaką zostawił po sobie zapomniany już zakon, zlikwidowany w Polsce przed niemal dwustu laty.r1;
Wracając do naszej wędrówki. Po otrzymaniu mapy odwiedziliśmy kościół św. Trójcy, kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa (tam pierwszy raz zetknęliśmy się z zakręconymi ludźmi z Prudnika, którzy fascynowali się starymi czasami, a w szczególności wampirami), oraz Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej. W muzeum okazało się, że przed naszą wizytą do jednej z sal zakradł się złodziej i wykradł ważne artefakty (księgę), pozostawiając na miejscu przestępstwa czosnek i odciski palców (pokazano nam nagranie). Tu należało po raz pierwszy oddać pokłon organizatorom. rWkręcenier1; było tak dobre, że druh Preston zadzwonił nawet na policję. My także wkręciliśmy uczestników. Zaraz po wyjściu z Muzeum krzycząc rtam jest złodziejr1; pobiegliśmy za róg budynku. Najszybciej za nami ruszyła jedna druhna z Suwałk, tuż za nią kilku druhów. Po małym dowcipie weszliśmy do biblioteki w poszukiwaniu informacji. Po przewertowaniu stron w starych księgach i nowoczesnym internecie znaleźliśmy co trzeba było i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolejnym celem miało być Sadłowo oddalone o kilkanaście kilometrów. Po drodze jednak natknęliśmy się na druhnę, która zaprowadziła nas w miejsce gdzie kiedyś stał kościół i zamek, a obecnie znajdowały się pochówki wampiryczne. Po rozwiązaniu zadania szeroko związanego z liczeniem kroków i archeologią ruszyliśmy dalej. Przed Sadłowem minęliśmy ruiny tamtejszego zamku i nikt nie przypuszczał, że należało wejść tam i zerknąć do studni po kolejną wskazówkę. Do Sadłowa przybyliśmy idealnie na mszę kościelną. Po mszy druh Maciek (Komendant, cześć Maciek, wspieramy Cię) wraz z innymi organizatorami (cześć Kasia, cześć Iwona, cześć Ania, cześć Michał, wspieramy Was) oprowadzili nas po tamtejszym kościele. W kościele widzieliśmy wiele ciekawych eksponatów: ołtarz główny z obrazem Maryi, wizerunki Bożogrobców, obrazy z fundatorami świątyni, starodawne księgi. Gdy część ze zwiedzających nie mogła wyjść z zachwytu, a inni delikatnie przysypiali nieoczekiwanie zza ołtarza wybiegł ten sam złodziej, który okradł muzeum w Rypinie. Po okrzykach: rzłodziej, gonić gor1; i osłupieniu trwającym około 5,32 sekundy kilku śmiałków rzuciło się w pogoń za przestępcą. Gdy większość pobiegła dookoła kościoła w ślad za człowiekiem w swetrze chłopacy z Widmo obsadzili wyjścia z ogrodzonego terenu. Zza rogu nagle wyskoczył człowiek w niemęskim swetrze. Przyboczny Błażej zablokował jedno wyjście, a gdy złodziejaszek wyskakując przez drugie drzwi myślał że ma drogę wolną nie spodziewał się, że Drużynowy Mariusz czeka na niego z utęsknieniem. Po poproszeniu i delikatnej w tym pomocy bandyta został przygnieciony przez chłopaków z Widmo, a chwile później przez niemal dwudziestu uczestników rajdu. Każdy pytał unosząc nieco ton gdzie ma księgę i co z nią zrobił. On nic nie mówił. Z kieszeni wystawały mu jakieś kartki. Przestępca nie chciał pisnąć ani słówka, więc został przeszukany, kartki zostały skonfiskowane. Na pozyskanym kawałku papieru widniały jakoś dziwnie poukładane kratki z cyferkami. Każdy kto bawi się w zagadki powinien zrozumieć jak lekko i wesoło się robi w jednej krótkiej chwili gdy tak owa zostanie rozwiązana. Te kratki to były litery z obrazu fundatora kościoła, a cyfry to litery. Po ułożeniu kolejno cyfr i przyporządkowanych do nich liter utworzyło nam się hasło (oczywiście po łacinie). Ambitnie próbowaliśmy przetłumaczyć to na miejscu. Sprawa nie była taka prosta.
Po próbie z Google Translate i kilku konsultacjach telefonicznych. Wróciliśmy z odrobiną nadziei do szkoły w Sadłowie. Po prysznicu bez ciepłej wody, i rmałymr1; posiłku wraz z innymi drużynami przeszliśmy na miejsce świeczniska. Zasiedliśmy wokół jeziora, w którym to trzysta lat temu znana ze swoich występków pani Romocka, szlachcianka ziemi dobrzyńskiej skarb swój zatopiła. Towarzystwa dotrzymał nam Mistrz Dłuta r11; gospodarz pałacu przy którym to ów jezioro się znajdowało. Klimat świeczniska był niesamowity. Świece pływały po jeziorze na małej tratwie, a wszystkie drużyny siedziały po dwóch stronach jeziora naprzeciw siebie. Po krótkiej prezentacji drużyn, zaśpiewaniu kilkunastu piosenek oraz podsumowaniu dnia, wszyscy ruszyli w celu oddania się snom na swych wygodnych karimatach. Przed ciszą nocną odbyło się zebranie szefów patroli. Tu po raz kolejny dowiedzieliśmy się o czynach haniebnych mających miejsce podczas Rajdu Grunwaldzkiego. W Teleexpresie o godz 17:00 podano, że harcerze biorący udział w rajdzie są podejrzani o rozkopanie pochówków antywampirycznych w okolicach Rypina. Po obejrzeniu ściągniętego fragmentu relacji, każdy spojrzał na innych wyszukując zła w ponurych oczach. Oczywiście później okazało się, że to była kolejna genialna rwkrętar1; organizatorów, o czym my wiedzieliśmy już podczas spotkania patrolowych. Komendant RG 11 , pytając czy ktoś coś wie, był świadom, że większość podejrzewa zakręcony i rozfanatyzowany Prudnik. Gdy wszyscy już chrapali 46 GDH z Biedruska główkowała do późna nad zakodowanym tekstem z obrazu. Tylko po co, skoro poszlaka po przetłumaczeniu prowadziła do studni przy ruinach zamku, która była pusta. Może jakaś zmyłka, a może to miało nam się przydać w dalszej grze?
Budząc się wiedzieliśmy, że kolejny dzień to kolejne wyzwania. Odwiedziny u Mistrza Dłuta w Sadłowie, stary cmentarz protestancki, przeprowadzanie wywiadów z mieszkańcami Szynkowizny, poszukiwania zaginionej przeprawy powstańców listopadowych, czy niemal dwudziestokilometrowy marsz to tylko kilka głównych atrakcji dnia. W każdym bądź razie po dotarciu do Świedziebni (miejsca docelowego marszu) z niecierpliwością oczekiwaliśmy na przyjazd obiadu. Chłopacy z Biedruska jak zawsze pochłaniali najwięcej, tylko Kuba jakoś po żołądkowej przygodzie z ryżem i grzybami Mun jadł nieco mniej.
Wieczorem odbyła się rozprawa sądowa (rSąd nad Marianną z Łosiów Romocką, łotrzycą z Sadłowar1;) r11; ubiorem, językiem, sądem oraz reakcją gawiedzi przypominało to wiek osiemnasty. Celem stron rozprawy było obronienie lub doprowadzenie do skazania uczestników procesu. Oczywiście zabawa była punktowana i brana pod uwagę w ogólnej klasyfikacji. Widmo miało jak zwykle rdużor1; szczęścia. W losowaniu odgrywanych postaci wylosowaliśmy: Piotra Koziebrodzkiego r11; osobę która, bez podnoszenia głosu i szczególnego wysiłku została uniewinniona przez Sąd Najwyższy Maciejowy oraz Jędrzeja Prukwę, brudnego często pijącego w karczmie chłopa z Baboszewa. Po wspaniale przeprowadzonej zabawie sądowej wszyscy udali się do łóżek.
Słońce wstało, oboźny robi pobudkę, zamiast nóg odciski, plecak średnio wygodny.... Tak było tylko przez chwilę. W ramach dwóminutowych zajęć motywacyjnych Drużynowy wydał zakaz narzekania. Od razu było lepiej. Słońce wreszcie wstało, ile można spać, odciski się zagoją, plecak dziwnie lekki.... Śniadanie, mycie, sprzątanie i w trasę. Celem naszym tym razem malowniczo położone Górzno. Trasa prowadziła obok dużego jeziora Księte. Nasz Nawigator rzdecydowałr1;, że pójdziemy nie obok lecz wokół zbiornika wodnego. Szkoda tylko, że tam droga skończyła się w środku lasu. Dla Widmo to nic nowego iść na azymut, a dodatkowe 3 kilometry nikomu nie zaszkodziły. Po znalezieniu drogi i reszty ekip dowiedzieliśmy się, że z wyspy na środku jeziorka zabrano jakąś tajemniczą paczkę, a zanim cokolwiek rozpakowano z rąk wyrwał ją złodziej z kościoła wychylając się z okna jadącego auta. Dziwne było jedynie to, że paczkę stracił nie kto inny tylko Prudnik. Dalej już był tylko las i niesamowity Park Krajobrazowy. Gdzieś na szlaku spotkaliśmy, dwie osoby z drużyny, która wcześniej wydawała nam się już podejrzana. Szukając dzikiego czosnku znaleźli kartkę z napisem: Szukajcie pod sercem Świętej Maryi Wspomożycielki Ubogich. Każdemu na myśl od razu przyszły na myśl obrazy i dzieła sztuki z kościołów, świątyń, kapliczek itp. Tu jednak znowu przydaje się informator. Wskazówka prowadziła do Kościoła Bożogrobowców w Górznie. Na wieży był dzwon opatrzony inskrypcją Santa Maria Svcvrre Miseris 1633 (Święta Maryjo Wspomagaj Ubogich 1633), a pod sercem dzwonu był tekst. Osoba pisząca tekst oprócz używania starodawnej polszczyzny musiała mieć także lekko koślawą rękę. Odczytać tekst pomógł nam nieco Oboźny Michał. W skrócie, opowieść spod dzwonu mówiła o tym, iż do skarbu drogę wskażą nam dwie poszlaki. Jedna była zakopana koło kapliczki niedaleko Górzna, a druga była w księdze skradzionej z muzeum w Rypinie. Zanim rozszyfrowaliśmy tekst spod dzwona, zdążyliśmy się wykąpać i zjeść małe co nieco. W tym czasie dwudziestoosobowa drużyna z Koronowa rozszyfrowała co trzeba i wyruszyła do kapliczki, przy której zakopana była jedna z podpowiedzi. Ruszyliśmy za nimi, jednak rowery pożyczone od organizatorów dały im znaczną przewagę. Wróciliśmy do szkoły gdzie przewidziany był nocleg (niezbyt szczęśliwi). Na miejscu zaczęliśmy wertować informator. Trudno było nam uwierzyć, że byliśmy tak blisko jednej z ważniejszych wskazówek, a teraz zostaliśmy z niczym. Dziwnie podejrzana i ważna wydawała nam się bitwa pod Górznem w 1629 r. To musi być to! Każdy z nas zapiał z zachwytu. Przecież właśnie na to patrzy feldmarszałek Wrangler ze swojego grobowca na załączonym do informatora obrazku. Po załatwieniu wykrywaczy metalu biegniemy w tą samą stronę, lecz tym razem na miejsce przegranej przez Polaków bitwy. Dwie godziny poszukiwań i gdy już mieliśmy wracać Drużynowy Mariusz usłyszał charakterystyczny, głośny dźwięk wykrywacza metalu. Wszyscy rzucili się do rozgarniania ziemi. Znaleźliśmy coś dziwnego. Po otrzepaniu ziemi i kawałków rdzy, przed naszymi oczami wyłoniło się coś na styl włóczni. Co prawda to nie należało do scenariusza gry, lecz znalezisko było nietuzinkowe.
Nazajutrz wszystkich czekały zmagania kajakowe. Nas jednak bardziej intrygowała główna zagadka. Po uroczystej mszy świętej i nieudanej rywalizacji na kajakach (w końcu myśleliśmy o czymś innym) postanowiliśmy węszyć gdzie się tylko da. Nasze straże były rozstawione przy wejściu do szkoły oraz przy Prudniku, najwięcej natomiast dowiedzieliśmy się korzystając (blokując) z toalety przy pokoju, w którym spało Koronowo. Szefowie ich patrolu zazwyczaj rozmawiali o grze bardzo cicho. W końcu dało się zauważyć, że to im najbardziej zależało na wygranej w rajdzie. Każdy jednak błędy popełnia. Pozyskane informacje, były bardzo wartościowe. Dowiedzieliśmy się, że mają jakiś medal z inskrypcja na jego odwrocie i to była jedna z dwóch ostatnich wskazówek. Teraz jasne było, że by mieć jakiekolwiek szanse na dogonienie Koronowa, musieliśmy zdobyć drugą wskazówkę.
Wieczorem, odbyło się ognisko podsumowujące, na Dziewiczej Gorze gdzie kiedyś stał zamek obronny. Organizatorzy i sami uczestnicy po sprytnym podpuszczeniu przez Komendanta Macieja wyjaśnili wiele ważnych szczegółów. Wiele drużyn w zamian za dodatkowe punkty w tym między innymi Koronowo wyjawili wszystko co wiedzieli. Teraz dopiero byliśmy świadomi tego, ile nas dzieli od czołówki, a jak blisko jest reszta stawki. Dodatkowo punktowana była również konkurencja, której celem było przedstawienie w oryginalny sposób historii trasy V Rajdu Grunwaldzkiego 2011. Każdy losował rodzaj scenki jaką mia odegrać. Najbardziej liczyliśmy na horror, dramat, kabaret. Tak jak poprzednio, tym razem rszczęśliwier1; wylosowaliśmy musical (będąc najmniej liczną ekipą, złożoną z samych osobników płci męskiej i nie posiadającą żadnych talentów muzycznych). Nie przystoi nam jako uczestnikom oceniać naszego występu, dlatego mamy nadzieję, że organizatorzy w najbliższym czasie udostępnią film z tego wydarzenia.
Wszyscy podejrzewali, że po ognisku wydarzy się coś szczególnego. Nikt nie przypuszczał, że będzie to pochód Prudnicko r11; Górzańskich Zakonników. Znani z naszych rajdowych szeregów koledzy i koleżanki z Prudnika przebrani za Bożogrobców szli ulicami miasta przez Dziewiczą Górę do figurki Jezusa Chrystusa znajdującej się na wyspie niedaleko kościoła. Mówili w jakimś dziwnym języku (gratulujemy świetnej improwizacji), byli zamroczeni, a co najważniejsze nie chcieli powiedzieć gdzie idą i w jakim celu. Zatem każdy kto tylko zdążył i mógł szedł za nimi. Na wyspie druh Błażej wypatrując wskazówek do skarbu, podczas procesji znalazł najważniejsze artefakty trasy VI, czyli na dobrą sprawę rozwiązał ich zagadkę. Szkoda tylko, że oprócz śmiechu po pachy nie przyniosło to rezultatów na naszej trasie V. Niemal w tym samym czasie chłopacy z Widmo spostrzegli, że ktoś pływa po jeziorze na łódce. Z daleka wyglądali jak mnisi ukrywający się przed gapiami. Choć było ciemno, woda niezbyt ciepła, a w większości zamiast wody był muł to drużynowy 46GDH nie wahał się ani chwili. Gdy już podpłynął do łódki okazało się, że to wyczekujący na koniec procesji uczestnicy trasy VI, którzy mieli pochwycić wcześniej wspomniane artefakty. Gdy Bożogrobcy kończyli swoje modły przy kościele pozostawili w rękach jednego z młodszych uczestników krucyfiks. Niestety nie był on z naszej drużyny.
Przejście mnichów z pochodniami i sposób rozegrania tego to kolejny powód by chylić głowy przed organizatorami. To wydarzenie w środku nocy zrobiło na nas olbrzymie wrażenie. Byliśmy tak pobudzeni, że postanowiliśmy odgadnąć zagadkę rajdową już teraz. Z informatorem w ręku zaczęliśmy krótką naradę. Wspólnie stwierdziliśmy, że skarb musi znajdować się w miejscu gdzie nikt tego się nie spodziewał oraz tam gdzie z drugiej strony każdy powinien się spodziewać. Jak mówi stare przysłowie: rNajciemniej jest pod latarniąr1;. Każdy przetarł oczy ze zdumienia gdy ktoś nagle powiedział: rprzecież my na nim siedzieliśmy, on jest na miejscu świeczniskar1;. No tak, to było bardzo realne. Miejsce historyczne, na wzgórzu, podchwytliwe, łatwo tam coś ukryć i co najważniejsze innego lepszego pomysłu nie mieliśmy. Z pożyczonymi od organizatorów wykrywaczami metalu, a także z kilkoma towarzyszami z lubelskiej drużyny rImperatywr1; czym prędzej ruszyliśmy na poszukiwania. Do świtu znaleźliśmy kilka gwoździ, kabelek i drut. Skarbu tam nie było, a nam się spać chciało jak nigdy.
Rano ledwo żywi trenowaliśmy musztrę pod okiem Oboźnego. Gdy zakończyliśmy, a dwójka chłopaków z Widmo poszła po wodę do miasta koło odpoczywających harcerzy przejechała autem ekipa z Prudnika krzycząc: rGońcie nas, gońcier1;. Zdjęliśmy wtedy plecaki i niczym atleci przebrani w wojskowe moro pobiegliśmy w ich stronę. Po dwudziestu minutach gonitwy złapaliśmy ich szefa, a on wręczył nam drugi medal z drugą częścią inskrypcji (Que-, i-, Qua-, Publ-). Po długich kombinacjach i wsparciu przez naszego telefonicznego tłumacza dh-a Konrada uznaliśmy, że hasło powinno brzmieć tak: Quercus in Quaerimus Republica, czyli: r0;szukajcie w Dębie Rzeczypospolirtejr1;. Ten pomnik przyrody był na naszej trasie z Górzna do Lidzbarka. Po krótkiej chwili wspólnego marszu , chłopacy z Widmo postanowili, że powinni szybciej się przemieszczać gdyż Koronowo mając drugi medal dwa dni wcześniej mogli szybciej wpaść na rozwiązanie głównej zagadki. Jedynym wyjściem było wysłanie jednego biegacza bez zbędnego obciążenia i wyposarzonego w jedynie w mapę i telefon. Odpowiedzialność tą mógł wziąć na siebie nie kto inny tylko drużynowy. Druh Mariusz miał przed sobą 8 km nieznanej wcześniej drogi i dziesiątki kilometrów już za sobą. Ubrał więc krótkie spodenki, zwiewną koszulkę reprezentacji Polski w piłce nożnej i ruszył. Na miejscu był 35 minut później. Wbiegając na małe wzgórze, na którym stał dąb zauważył dwie dziewczyny należące do kadry Rajdu, a na miejscu dwóch kolegów z Koronowa. Po złapaniu oddechu, sprawdzeniu monumentalnego drzewa, od obecnych tam osób uzyskał informację, iż w drzewie był skarb ale odnaleziono go dwieście lat wcześniej, natomiast głównym celem RG11 było dotarcie do tego miejsca i przedstawienie czekającym tam organizatorom hasła z dwóch medali. Najgorszą jednak informacją było to, że Koronowo zrobiło to przed nami. Wczesnym rankiem mając odgadnięte po trudach hasło wysłali dwóch sprawnych piechórów, którzy dotarli tam na kilka godzin przed druhem Mariuszem. Nasz drużynowy pogratulował przeciwnikom po czym padł na ziemię w celu dłuższego odpoczynku.
Odpoczynek i czekanie na resztę drużyny potrwało kilka godzin, a to ze względu na fakt, iż plecak drużynowego był niemal dwa razy cięższy od przeciętnego i był problem ze sposobem jego przetransportowania. Od czego jednak jest harcerska kreatywność (nie mylić z kretynizmem. Druhowie: Błażej, Dzik, Oskar i Kaziu ciężar ten przenieśli naa specjalnie skonstruowanych noszach. Na miejscu na druhów czekała na wpół szczęśliwa wiadomość. Wszyscy jednak uznali, że drugie miejsce w dużej imprezie, w której wzięli udział po raz pierwszy to duży sukces.
W Lidzbarku, czekało nas zakwaterowanie w szkole i przepyszny, ostatni już obiad. Wieczorem po koncercie i biciu rekordu Europy w tańcu belgijskim odbyła się uroczyśtość wręczenia nagród i pucharów. Za drugie miejsce chłopacy odebrali namiot firmy HI-TEC, profesjonalny śpiwór i spory puchar. Podczas wręczania nagród dostaliśmy większą owację niż drużyna odbierająca nagody za pierwsze miejsce, za co dziękujemy wszystkim uczestnikom trasy V. Przed pójściem spać, wszyscy wymieniali pomiędzy sobą numery telefonów, maile, ulotki o rajdach i grach terenowych a Widmo zbierało autografy na swoich białych czapkach r0;mleczarzyr1;. Komendat trasy V zarządził ostanie spotkanie, tym razem już ostatecznie podsumowujące. Gdy duża część uczestników wycierała łzy wzruszenia, my, harcerze z 46GDH podjęliśmy decyzje co zrobić z wcześniej znalezioną włócznią. Oddaliśmy ją człowiekowi tej ziemi, który napewno będzie wiedział co z tym skarbem zrobić, druhowi Komendantowi Vtrasy Rajdu Grunwaldzkiego Maciejowi Młynarczykowi. Był to zarazem hołd i pochylenie głowy przed organizatorami. Na takim rajdzie, z taką oprawą, z takim klimatem i z taką kadrą nigdy jeszcze nie byliśmy. Nie dlatego, że mało jeździmy, tylko poprostu więcej takowych nie ma.
Rano napięcia ciąg dalszy. Zamiast o szóstej oczy otworzyły nam się dopiero za dziesięć siódma. Czterdzieści minut do autobusu. Do teraz nie wiadomo czy przypadkiem to nie był specjalnie zarządzony test sprawnościowy z elementami ekspresowego pakowania plecaka.
Po sprinterskim marszu na przystanek zaczęliśmy drogę powrotną z nadzieją ponownego szybkiego powrotu na trasę Rajdu Grunwaldzkiego.
więcej zdjęć: https://picasaweb.google.com/108968325705931715355/RajdGrunwaldzki2011
46 GDH r0;Czerwonych Beretów- WIDMOr1;
im. Obrońców Westerplatte z Biedruska
uczestnik Rajdu Grunwaldzkiego 2011
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.