Nawigacja
Piotr Niwiński: Obozy, obozy, obozy......
- Drukuj
- 28 cze 2012
- Organizacja
- 4103 czytań
- 0 komentarzy
Reprezentuję, tzw. "krakowską szkołę obozowania". Czyli obozy stałe, miesięczne - to ważne w celu prawidłowego rozplanowania bloków programowych, służb i pełnej samoobsługi obozowiczów w należytym zapleczu obozowym. Takie obozy nie mają w pełni skautowej tradycji, są "polskim wynalazkiem", wywodzącym się z tradycji sokolich obozów szkoleniowych opartych na konspiracyjnym wojskowym szkoleniu, na romantyzmie biwaków i włóczęg kresowych i na twórczym przekształceniu pomysłu BiPi z Brownsea (pierwszy skautowy obóz).
Zupełnym cudeńkiem stał się nasz polski obóz skautowy po wydaniu przez druha Zbigniewa Trylskiego Jego "Obozów" - podręcznika nie mającego sobie równych w naszej historii, drugim takim fundamentalnym podręcznikiem jest "Pionierka" W. Nekrasza. Tak rozumiane obozy stały się wartością wychowawczą przewyższającą całoroczną pracę drużyny, pod warunkiem, że całość, podkreślam!, całość życia obozu przez 24 godziny jest przemyślanym i konsekwentnym programem, realizowanym różnorodnymi i atrakcyjnymi formami pracy. Słowem metodyka, nie "przebywanie zorganizowane" na sposób kolonijny. Kolejny warunek, to samoobsługa, czyli wykonanie obozu, tudzież zbudowanie warunków bytowych w całości przez harcerzy, bez udziału "sił najemnych". Nawet kuchnia może być prowadzona przez zastępy służbowe, zaś osoba gotująca może być wspaniałym instruktorem, z wysokim stopniem. Wtedy zdobycie np. "kucharza doskonałego" ma walor życiowego sukcesu obozowicza. Trzecim elementem takiego obozu jest jego "puszczańskość". Nie chodzi mi tu o rozumienie puszczaństwa w stylu obozów wigierskich, gdzie elementem podstawowym kształcenia było zharmonizowanie kandydata na instruktora z otaczającą go Przyrodą (nie mylić z tzw. "szkołą przeżycia"- to ślepa uliczka!). Chodzi mi o rozumne wtopienie obozu w teren, rozsądne wykorzystanie elementów gotowych, takich jak sprzęt magazynowy i kuchenny czy też sanitarny. Głównie chodzi o styl obozu, totemy, sztukę życia z lasu i pełne zrozumienie nienaruszalności ekosystemów. To fantastyczna szkoła harcerskiego obozowania, nieustanne źródło programu i atrakcyjna nowoczesność.
Reasumując, miesięczne obozy, na terenach uzyskanych od Nadleśnictw są fundamentem pracy szczepu czy dużej drużyny. Dają niepowtarzalną gwarancję cementowania zespołów harcerskich, są znakomitą praktyką instruktorską, której żaden kurs nie zastąpi.
Obozy miesięczne to okazja do wędrówek jako samodzielnych jednostek obozowych i do wypracowania wędrowniczej tradycji w naszym harcerskim środowisku. Wędrówki takie mogą trwać kilka dni. Są kapitalną szkołą dla młodej kadry.
Obecnie obserwuję wiele jakby skróconych form obozowania, a nawet biwakowania, by nie tworzyć zaplecza żywieniowo-sanitarnego wymagającego nadmiernych formalnych zabiegów. Sądzę, że każdą sytuację, nawet z pozoru kłopotliwą można wykorzystać na naszą korzyść. Z własnej praktyki wiem, że nic tak dobrze nie wpływa na okrzepnięcie mniejszych zespołów w drużynie czy naszym szczepie jak częste wędrowanie lub tzw. "duże biwaki".
Wędrówka jest niezastąpioną szkołą współżycia, wzajemnego wspierania się w toku dnia i w każdej chwili bycia razem na szlaku. Równocześnie ma unikalny walor poznawczy, bo poznajemy świat od wybranej przez siebie strony, najczęściej z dala od utartych szlaków i turystycznej komercji. Wędrowanie to "wyższa harcerska szkoła jazdy", choć powoli, ale otwiera się na całą Europę, a nawet dalej. Dwa lata temu spotkałem grupę siedmiu harcerzy - wędrowników, wędrujących dwa tygodnie po Kapadocji. Byli świetnie przygotowani, a środki na wyprawę wypracowywali tylko przez pół roku. Po Turcji poruszali się autostopem, zaś przylecieli tam tanimi liniami prosto z kraju.
Różnorodność możliwości dla małych grup harcerskich jest praktycznie nieograniczona, zaś warunki finansowe moim zdaniem sprowadzają się do starej zasady. Obóz przygotowujemy przez cały rok.
Duży biwak lub jak kto woli "mały obóz", to wynalazek wielu środowisk, które nie stać finansowo na cały miesiąc obozowania, na transport ciężkiego sprzętu i na odpowiednią liczebność obozu stałego, która powinna zapewnić bezpieczne bytowanie, a która z wieloletnie go doświadczenia wynosi moim zdaniem minimum 6-7 zastępów 6-7 osobowych.
Dlaczego? Bo tylko taka liczebność pozwoli uniknąć nadmiernego obciążenia służbami i wartami. Dlatego też "duży biwak" może trwać i tydzień, liczyć 2-3 zastępy, nawet 5-osobowe. Tworzymy stacjonarne, puszczańskie warunki, gotujemy na polowej kuchni, zabezpieczamy warunki sanitarne na sposób biwakowy, jednak z zachowaniem poszanowania środowiska. Nawet sanitariaty na takim biwaku mogą być przenośne, jeśli zapewnimy niekolizyjny sposób ich oczyszczania. Taki biwak to doskonała baza do krótszych i dłuższych wędrówek, co daje duże możliwości wzbogacenia programu, bez grzęźnięcia w kłopoty bytowe, spowodowane zbyt mała liczbą uczestników i brakiem czasu.
Ostatnio spotkałem się też z całowakacyjnym biwakiem podmiejskim, na który członkowie drużyny dojeżdżali na kilka dni lub nawet popołudniami. Wydał mi się to świetny pomysł, bo na tej "bazie" (u dziadka w starym ogrodzie) działo się dużo i ciekawie, a nie zrezygnowano z samoobsługi, bo też i warunkiem udziału było przywiezienie "prowiantowego wkładu", zaś gotowano biwakowo.
Na koniec dochodzę do bazy obozowej. Nie ukrywam, iż nie jestem zwolennikiem tej formy "harcerskiego bytowania". Zbyt wiele powstało przeróżnych patologii związanych z powstawaniem baz ze stałym zapleczem sanitarnym, żywieniowym i "polami namiotowymi".
W pewnym sensie jest to bagaż okresu "budowania drugiej Polski" i etatyzacji, czyli zatrudniania pracowników. Nie wdając się w zbędne opisy powiem tylko jedno. Lepiej byłoby istniejącym bazom nadać charakter choćby ośrodków skautowych czy też "farm skautowych" np. tak, jak w niemieckim BdP. Ja jakoś nie mogę się doszukać pozytywów i korzyści w tak zorganizowanym obozowaniu. Chyba że Wy znacie takowe i podzielicie się nimi z nami na łamach Haera.
Wilk Samotnik
Zupełnym cudeńkiem stał się nasz polski obóz skautowy po wydaniu przez druha Zbigniewa Trylskiego Jego "Obozów" - podręcznika nie mającego sobie równych w naszej historii, drugim takim fundamentalnym podręcznikiem jest "Pionierka" W. Nekrasza. Tak rozumiane obozy stały się wartością wychowawczą przewyższającą całoroczną pracę drużyny, pod warunkiem, że całość, podkreślam!, całość życia obozu przez 24 godziny jest przemyślanym i konsekwentnym programem, realizowanym różnorodnymi i atrakcyjnymi formami pracy. Słowem metodyka, nie "przebywanie zorganizowane" na sposób kolonijny. Kolejny warunek, to samoobsługa, czyli wykonanie obozu, tudzież zbudowanie warunków bytowych w całości przez harcerzy, bez udziału "sił najemnych". Nawet kuchnia może być prowadzona przez zastępy służbowe, zaś osoba gotująca może być wspaniałym instruktorem, z wysokim stopniem. Wtedy zdobycie np. "kucharza doskonałego" ma walor życiowego sukcesu obozowicza. Trzecim elementem takiego obozu jest jego "puszczańskość". Nie chodzi mi tu o rozumienie puszczaństwa w stylu obozów wigierskich, gdzie elementem podstawowym kształcenia było zharmonizowanie kandydata na instruktora z otaczającą go Przyrodą (nie mylić z tzw. "szkołą przeżycia"- to ślepa uliczka!). Chodzi mi o rozumne wtopienie obozu w teren, rozsądne wykorzystanie elementów gotowych, takich jak sprzęt magazynowy i kuchenny czy też sanitarny. Głównie chodzi o styl obozu, totemy, sztukę życia z lasu i pełne zrozumienie nienaruszalności ekosystemów. To fantastyczna szkoła harcerskiego obozowania, nieustanne źródło programu i atrakcyjna nowoczesność.
Reasumując, miesięczne obozy, na terenach uzyskanych od Nadleśnictw są fundamentem pracy szczepu czy dużej drużyny. Dają niepowtarzalną gwarancję cementowania zespołów harcerskich, są znakomitą praktyką instruktorską, której żaden kurs nie zastąpi.
Obozy miesięczne to okazja do wędrówek jako samodzielnych jednostek obozowych i do wypracowania wędrowniczej tradycji w naszym harcerskim środowisku. Wędrówki takie mogą trwać kilka dni. Są kapitalną szkołą dla młodej kadry.
Obecnie obserwuję wiele jakby skróconych form obozowania, a nawet biwakowania, by nie tworzyć zaplecza żywieniowo-sanitarnego wymagającego nadmiernych formalnych zabiegów. Sądzę, że każdą sytuację, nawet z pozoru kłopotliwą można wykorzystać na naszą korzyść. Z własnej praktyki wiem, że nic tak dobrze nie wpływa na okrzepnięcie mniejszych zespołów w drużynie czy naszym szczepie jak częste wędrowanie lub tzw. "duże biwaki".
Wędrówka jest niezastąpioną szkołą współżycia, wzajemnego wspierania się w toku dnia i w każdej chwili bycia razem na szlaku. Równocześnie ma unikalny walor poznawczy, bo poznajemy świat od wybranej przez siebie strony, najczęściej z dala od utartych szlaków i turystycznej komercji. Wędrowanie to "wyższa harcerska szkoła jazdy", choć powoli, ale otwiera się na całą Europę, a nawet dalej. Dwa lata temu spotkałem grupę siedmiu harcerzy - wędrowników, wędrujących dwa tygodnie po Kapadocji. Byli świetnie przygotowani, a środki na wyprawę wypracowywali tylko przez pół roku. Po Turcji poruszali się autostopem, zaś przylecieli tam tanimi liniami prosto z kraju.
Różnorodność możliwości dla małych grup harcerskich jest praktycznie nieograniczona, zaś warunki finansowe moim zdaniem sprowadzają się do starej zasady. Obóz przygotowujemy przez cały rok.
Duży biwak lub jak kto woli "mały obóz", to wynalazek wielu środowisk, które nie stać finansowo na cały miesiąc obozowania, na transport ciężkiego sprzętu i na odpowiednią liczebność obozu stałego, która powinna zapewnić bezpieczne bytowanie, a która z wieloletnie go doświadczenia wynosi moim zdaniem minimum 6-7 zastępów 6-7 osobowych.
Dlaczego? Bo tylko taka liczebność pozwoli uniknąć nadmiernego obciążenia służbami i wartami. Dlatego też "duży biwak" może trwać i tydzień, liczyć 2-3 zastępy, nawet 5-osobowe. Tworzymy stacjonarne, puszczańskie warunki, gotujemy na polowej kuchni, zabezpieczamy warunki sanitarne na sposób biwakowy, jednak z zachowaniem poszanowania środowiska. Nawet sanitariaty na takim biwaku mogą być przenośne, jeśli zapewnimy niekolizyjny sposób ich oczyszczania. Taki biwak to doskonała baza do krótszych i dłuższych wędrówek, co daje duże możliwości wzbogacenia programu, bez grzęźnięcia w kłopoty bytowe, spowodowane zbyt mała liczbą uczestników i brakiem czasu.
Ostatnio spotkałem się też z całowakacyjnym biwakiem podmiejskim, na który członkowie drużyny dojeżdżali na kilka dni lub nawet popołudniami. Wydał mi się to świetny pomysł, bo na tej "bazie" (u dziadka w starym ogrodzie) działo się dużo i ciekawie, a nie zrezygnowano z samoobsługi, bo też i warunkiem udziału było przywiezienie "prowiantowego wkładu", zaś gotowano biwakowo.
Na koniec dochodzę do bazy obozowej. Nie ukrywam, iż nie jestem zwolennikiem tej formy "harcerskiego bytowania". Zbyt wiele powstało przeróżnych patologii związanych z powstawaniem baz ze stałym zapleczem sanitarnym, żywieniowym i "polami namiotowymi".
W pewnym sensie jest to bagaż okresu "budowania drugiej Polski" i etatyzacji, czyli zatrudniania pracowników. Nie wdając się w zbędne opisy powiem tylko jedno. Lepiej byłoby istniejącym bazom nadać charakter choćby ośrodków skautowych czy też "farm skautowych" np. tak, jak w niemieckim BdP. Ja jakoś nie mogę się doszukać pozytywów i korzyści w tak zorganizowanym obozowaniu. Chyba że Wy znacie takowe i podzielicie się nimi z nami na łamach Haera.
Wilk Samotnik
Social Sharing: |
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.