- Drukuj
- 21 sie 2024
- Szperanie w historii
- 227 czytań
- 0 komentarzy
Był styczeń - 1965 rok.
Niedawno wróciliśmy z zimowiska w Bukowinie Tatrzańskiej pełni wrażeń i zapału do dalszej pracy harcerskiej. Na koniec stycznia zaplanowałem sobie zwołać uroczyste posiedzenia Rady Białego Szczepu. Trzeba było załatwić kilka ważnych spraw: ocenić obóz zimowy, podsumować półroczną pracę poszczególnych drużyn, zaplanować przyszłą pracę, a przede wszystkim powzięć szereg wiążących decyzji co do obozu letniego. Miejsce w zasadzie było już wybrane - wiadomo Bieszczady. Pozostała sprawa komendy oraz rozdzielenie i ustalenie terminu wykonania poszczególnych prac przygotowawczych.
Jako szczepowemu powierzono mi funkcję komendanta - formalności stało się zadość. Ale szczerze ucieszyłem się z tej nominacji. Przecież obóz zapowiadał się atrakcyjnie przede wszystkim ze względu na lokalizację. Wspaniały teren położony u podnóża dzikiego pasma Otrytu z drugiej strony okolony Sanem. Także uczestnicy dopisali. Wstępnie zgłosiło się około 70 osób. To dobrze, bo kierowanie większą jednostką obozową, daje pełne możliwości osiągnięcia z góry założonych celów wychowawczych i programowych w pracy z młodzieżą. Daje też większe pole do działania kadrze obozowej, nakładając na nią równocześnie znacznie Więcej obowiązków natury organizacyjnej.
Tutaj też zarysowały się pierwsze trudności. Kadrę dostałem nową, w zasadzie po raz pierwszy mającą zetknąć się na obozie z pracą instruktorską. Ta niewiadoma z ich strony, trochę mnie przerażała. Drugą niemiłą bombą poczęstował mnie Hufiec .... jeżeli chcecie jechać w Bieszczady, to tylko razem ze zgrupowaniem. Jako sąsiadów będziecie mieć Szczep "Dzieci Pioruna". Zaczęły się targi. Przecież metodami pracy, sposobem harcerzowania tak bardzo się nasze szczepy różniły, prócz tego ich osławione "poligony" obozowe odbiegały nieco od naszych doświadczeń. Nic nie pomogło. Zyskaliśmy tylko to, że Komenda Hufca zagwarantowała każdej jednostce obozowej samodzielność tak kwatermistrzowską jak i programową, ograniczając ilość wspólnych imprez do czterech /w praktyce okazało się, że kontakty były częstsze ku obopólnemu zadowoleniu/.
Teraz nastąpił intensywny okres przygotowań. Praca wszystkich zastępów została ustawiona pod kątem zbliżającego się obozu. Kompletowanie sprzętu kuchennego, programowego, mnie miłe rozczarowanie - przyszła kadra obozu z wielkim zacięciem i poświęceniem zaczęła organizować wszelkie prace. Na mnie spoczęły dwie sprawy, a to modelowanie przyszłych zastępów obozowych oraz najpoważniejsza - ułożenie programu pracy obozu. I w tych zagadnieniach radą służyli mi przyszli instruktorzy obozowi, czyli Jurek Rudnicki, Stefan Jaśkiewicz, Krzysiek Sobolewski, Ryszard Studnicki, i Halina Wilk. Wszędzie na każdym kroku odczuwało się typowy, wspaniały przedobozowy nastrój: rozgorączkowanie, nerwowość, oczekiwanie rychłego wyjazdu. Zbliżał się termin wysłania kwatermistrzostwa. Powodowany ambicją /zgrupowanie Hufca/ chcąc zapiąć wszystko na przysłowiowy ostatni guzik postanowiłem sam pokierować kwatermistrzostwem i chyba trochę przesadziłem. Oceniając to dzisiaj dochodzę do wniosku, że komendant obozu powinien te sprawy pozostawić innym.
Do dziś pamiętam nasze pierwsze zetknięcie się z miejscem obozowania: wspaniała duża polana, około dwa metry niżej położony taras z łagodnym zejściem do rzeki. Tak to oczywiście San. Zaraz z boku, blisko wyrasta pasmo Otrytu. Teren wymarzony, typowy dla Białego Szczepu. Rozbicie namiotów też według "naszych" zasad - półokrąg, systemem zwartym. Dwa dni później przyjechał obóz. Cichą dotąd polanę wypełnił gwar. Pierwsze ognisko, pierwsze służby, pierwsze warty, prace pionierskie i urządzanie zaplecza. I tak siedemnasty obóz Białego Szczepu rozpoczął się.
Sądzę, że wyjeżdżając na obóz harcerski każdy komendant ma jakieś swoje osobiste plany, jakieś cele, które chce osiągnąć, a o których w zasadzie nie pisze w planie pracy. I przy ocenie swojego obozu komendant w znacznym stopniu kieruje się realizacją tych swoich "tajnych" zamierzeń. Podobnie było w naszym przypadku, podczas obozu "Bieszczady 1965". Wykrylistazowała się grupa instruktorów co więcej - grupa przyjaciół - która z małymi wyjątkami nieprzerwanie od tego czasu pracuje w szeregach Związku. Poza nazwiskami, które, wcześniej wymieniłem dokooptowałem dwóch dalszych. Andrzej Brożek i Zbyszek Czader, dla których Bieszczady też były startem do pracy harcerskiej, do pracy instruktorskiej. Dlatego uważam, że obóz ten dał efekty i dlatego warto było o nim napisać.
hm. Piotr Stabryła
Social Sharing: |